niedziela, 29 września 2013

Tobermory 1995 Murray McDavid 15 YO

Dziś do szkła trafia pierwsza na moim blogu whisky z rozlewu niezależnego.
Dla niezbyt zorientowanych w temacie na szybko wyjaśnię, o co z tymi rozlewami chodzi. Otóż jest grupa firm (ostatnimi czasy coraz liczniejsza), która zajmuje się kupnem beczek whisky od destylarni i ich późniejszym rozlewem. W zdecydowanej większości przypadków wiadomo, z jakiej gorzelni trunek pochodzi, choć bywają wyjątki.
A jaki jest cel takiego postępowania? Przecież oficjalna oferta destylarni jest na tyle bogata, że prawie każdy powinien znaleźć coś dla siebie. No właśnie, kluczowe jest stwierdzenie "prawie każdy". Whisky od niezależnych dystrybutorów to jakby kolejny krok na drodze poznawania tego trunku. Zazwyczaj rozpoczyna się od blendów, potem przychodzi czas na oficjalne malty, a dalej jest już tylko trudniej.
Niezależne rozlewy z kilku względów są bardzo interesujące. Przede wszystkim często dają możliwość poznania trunku nieco różniącego się od tego pochodzącego z oficjalnej linii producenta. Poza tym można trafić na destylat pochodzący z jednej beczki, rozlany bez rozcieńczania wodą (czyli w mocy beczki), bez filtracji i barwienia. No i jeszcze kwestia ilości - serie są zazwyczaj dość krótkie, nie przekraczają zwykle kilkuset butelek. Oczywiście te wszystkie cechy nie sprawiają, że taka whisky z automatu będzie lepsza, niż oficjalna wersja. Może być miażdżąco lepsza, ale też słabsza. Kwestia tego, jak się trafi. A do tego niezbędna jest spora wiedza i doświadczenie w poszukiwaniu tych najlepszych rozlewów.
Dzisiejsza Tobermory pochodzi od jednego z bardziej znanych dystrybutorów - Murray McDavid. To jeszcze nie top, raczej podstawowa linia bottlera. Ale są jednak powodu, dla których mnie zainteresowała. Po pierwsze - whisky Tobermory z oficjalnego rozlewu nie jest w Polsce zbyt popularna. Po drugie - ta wersja ma ciekawe "finiszowanie" - część okresu dojrzewania spędziła w beczkach po winie Rioja. Co z tego wyszło? Zapraszam dalej.

czwartek, 26 września 2013

Stanislav Roasted Espresso

Po serii piwnych degustacji pora wrócić do nieco mocniejszych trunków. W szkle wyląduje dziś coś odrobinkę dziwnego. Choć w sumie patrząc na rozwój rynku wódek - to już chyba żadne zaskoczenie, po podobnych trunków jest już kilka. W każdym razie - dziś na tapetę trafił Stanislav Roasted Espresso.
Jest to jedna z tych wódek, które (niestety) powstawały w naszym kraju od razu z przeznaczeniem na eksport. Dziwna to sytuacja, gdy światowi giganci pchają się do nas drzwiami i oknami, a rodzimi producenci pomijają własny rynek, ale cóż, widać ktoś wiedział lepiej.
Co ciekawe - na oryginalnej nalepce widnieje informacja o 35% alkoholu, a na doklejonej polskiej - o 37,5%. Czyżby "odrzut z eksportu" był jakoś wzbogacany mocą?
Sam pomysł na taką wódkę wydaje mi się bardzo ciekawy (jest jeszcze kilka interesujących smaków), choć prawdopodobnie głównym zamierzeniem producenta było stworzenie solidnej bazy do koktajli. A czy da się to pić samo? Kiedyś słyszałem opinię, że Polacy nie potrafią pić wódek smakowych. Pod ogórki i śledzia to się nie nadaje, a żeby bawić się w domu w mieszanie? Szkoda czasu. Dzięki takiemu tokowi myślenia zniknęły z rynku smakowe Wyborowe, choć za nimi chyba nie ma co tęsknić.
W każdym razie - czy kawowy Stanislav nadaje się do picia solo, i co to w ogóle za trunek? Zapraszam dalej!

wtorek, 17 września 2013

Anchor Brewing, Old Foghorn

Nie miałem dziś w planach sięgania po tak ciężką artylerię, ale niestety (a może stety?) pogoda mnie sprowokowała. W sumie może nawet nie tyle pogoda, co wspaniali kierowcy, którzy mimo kroczącego chodnikiem przechodnia, nie są w stanie bądź nie chcą ominąć kałuży. Piszę kierowcy, bo było ich kilku. Na ledwie kilometrowym odcinku. Zatem w szampańskim wręcz nastroju, ociekający deszczówką, wróciłem do domu i musiałem jakoś poprawić sobie humor. A że przy okazji trzeba się też jakoś rozgrzać? Padło więc dziś na barley wine, konkretniej Old Foghorn z browaru Anchorn.
Ten gatunek piwa nie jest niestety zbyt powszechny w naszym kraju. Nawet nasi rewolucjoniści niespecjalnie kwapią się do odkrycia go masom. Czy ma tu znaczenie, że piwa te są wybitnie słodowe i nie da się niczego zamaskować chmielem? Być może... W każdym razie - piwa na pewno mają stały krąg odbiorców, bo spośród importowanych frykasów właśnie barley wine najszybciej znika z półek. Może ktoś powiedzieć, że to ze względu na małe ilości. Ok, ale mimo wszystko piwa za ok. 20 złotych same się nie sprzedają. Coś w nich musi być. Co więc? Krótka lektura charakterystyki stylu, a nawet sama jego nazwa, wiele wyjaśniają. Piwa są mocne, złożone, z całym bogactwem sodowo - owocowych aromatów. A Old Foghorn jest jednym z jego solidnych przedstawicieli. Co oferuje? Zapraszam dalej!

poniedziałek, 16 września 2013

Anderson Valley, Winter Solstice Seasonal Ale

Jesień zbliża się nieubłaganie. Pora wyciągnąć z szaf cieplejsze kurtki, odporne na błoto i wodę buty, no i oczywiście pora też na nieco bardziej treściwe piwa. Na szczęście coraz łatwiej dostępne są u nas typowo sezonowe piwa, z mniejszych i większych, krajowych i zagranicznych browarów. Nad jednym z tych zagranicznych chciałbym się dziś troszkę poznęcać. Konkretniej nad Winter Solstice z browaru Anderson Valley.
Historia browaru to książkowy wręcz przykład kroczenia od prawdziwie rzemieślniczej produkcji aż do skali prawie przemysłowej. Zaczynali jako mały browar restauracyjny, a dziś przy delikatnym wysiłku można bez problemu kupić ich produkty w Polsce. Co najlepsze - osiągnęli sukces dzięki dobrym piwom, a zwiększenie produkcji ich nie popsuło. Przynajmniej póki co.
Oczywiście Anderson Valley chwali się ekologią - 40% energii elektrycznej, zużywanej przez nich, powstaje dzięki kolektorom słonecznym (pośrednio dowiadujemy się o tym już patrząc na kapsel). Dodatkowo dowiadujemy się o przerabianiu makulatury i butelkach, na których produkcję używa się 60% szkła z recyklingu. Nie wiem, czy świat dzięki temu będzie lepszy, piwo na pewno nie, ale zawsze lepiej powiedzieć o tym, niż że pijemy piwo ze smrodzącego molocha.
Ale żeby nie zapomnieć o najważniejszym! Jak smakuje sezonowy wytwór ekologicznego browaru? Zapraszam dalej!

środa, 11 września 2013

Smiske Extra Nature Ale

Po wczorajszej, niezbyt udanej przygodzie z jabłonowskim Blond, naszła mnie ochota na wypicie czegoś prawdziwie belgijskiego. Na ciężkie klasztorniaki i mocarne ale jeszcze troszkę za ciepło (choć już zdarzyło mi się zmarznąć tego lata), więc wyciągnąłem z zapasów coś w wadze średniej. W szkle wylądowało piwo z belgijskiego mikrusa Smisje - Smiske Extra Nature Ale.
Samo piwo jest trochę w nurcie modnych w naszym kraju piw. Pochodzi z browaru "rzemieślniczego" (choć w tym przypadku cudzysłów mógłbym usunąć), jest "ejlem", w dodatku solidnie chmielonym, także na zimno (standardowa wersja, bez "extra" w nazwie, nie przechodzi tego etapu). Jest jednak pewien ważny szczegół, który odróżnia to piwo od polskich "rzemieślników" - sypano do niego belgijskie szyszki. I tu u niektórych może pojawić się duży problem. Dobre piwo bez amerykańskiego chmielu? Tak się da?! Cóż, jak widać tak. Choć czy jest dobre, to sprawdzę dopiero za chwilę. Ale już przy pisaniu wstępniaka roznosił się bardzo przyjemny zapach. Zatem zapraszam dalej!

wtorek, 10 września 2013

Manufaktura Jabłonowo, Blond

Okazuje się, że dobre piwo można zrobić wszędzie. Nawet w Jabłonowie! Browar, który kilka lat temu kojarzył się z "supermocnymi" w PETach, obecnie ma dział dla nieco bardziej wymagających klientów - Manufakturę Piwną. Wypuściła ona już kilka piw, niektóre - jak "gryczane" czy Pils, zdobyły nawet sporo miłośników. Jestem jednym z nich, szczególnie jeśli chodzi o pilsa.
Jednak poza miodowymi czy zwykłymi jasnymi, pojawiają się też bardziej wyrafinowane pozycje. Jakiś czas temu pojawiło się Klasztorne na wzór piw trapistów, któremu może trochę brakuje do belgijskich pierwowzorów, ale na pewno jest piwem smacznym i bardzo pijalnym.
Kolejną z takich propozycji jest Blond, czyli jasne piwo, warzone ponownie według belgijskich wzorców. Cenna to inicjatywa, szczególnie w czasach, gdy następują wielkie zachwyty nad "ejlami" w stylach amerykańskich/anglosaskich, a nieco zapomina się, że wybitne piwa powstają też w Belgii.
Jabłonowo zamieszcza krótki opis na kontrze, w którym informuje między innymi o belgijskich drożdżach, przy okazji wspominając o tym, że piwo należy do grypy klasztornych. Cóż, w Belgii też panowała moda, żeby na butelce pojawiało się słowo "abbey".
Jak wypada to piwo, i czy w Mazowieckiem udało się uwarzyć coś w belgijskim klimacie? Zapraszam dalej.

czwartek, 5 września 2013

Stassen Excellence Cidre Cuvee Prestige

Po kiepskim początku września już myślałem, że zostanę z tą butelką do wiosny, ale pogoda jednak nieco się poprawiła. Można zatem spokojnie wyjść na taras i znów otworzyć butelkę cydru.
Tym razem nie będzie to jednak nic krajowego. To, co piłem do tej pory, było niezłe, ale postanowiłem ruszyć nieco głębiej w las. Dziś padło na cydr belgijskiego Stassena. Produkty tej firmy pojawiły się jakiś czas temu w naszym kraju. Portfolio mają bogate, a ja postanowiłem sięgnąć po trunek stojący na szczycie hierarchii - Stassen Excellence.
Oczywiście nie jest to cydr od małego producenta - Stassen należy do grupy Heinekena, więc raczej nie robią tego w szopce na skraju sadu. Jednak ich produkty zbierają przyzwoite oceny, a w dodatku najlepszy z nich udało mi się kupić za około 12 złotych. Dużo? Lubelski kosztuje obecnie około 11 za litrową butelkę w "ptysiowym" stylu, a tu dostałem elegancką szampanówkę, zamykaną naturalnym korkiem. Chyba jasne, którą butelkę postawilibyście na stole na "nieformalnym" tarasowym spotkaniu ze znajomymi?
Ale w sumie nie o opakowanie chodzi. Liczy się zawartość, a ta zapowiada się obiecująco. Specjalnie dobrane, bardziej taniczne odmiany jabłek, plus aż 7% mocy. Czy Stassen Excellence podoła oczekiwaniom? Pora sprawdzić!

wtorek, 3 września 2013

Chłopska Pędzona Pomarańczowo - Orzechowa

Widać od pewnego czasu, że wraca moda na "ludowe". Po okresie zachłyśnięcia wszystkim, co importowane i z daleka, zaczęliśmy chyba doceniać to, co może nam zaoferować krajowa produkcja. Dotyczy to oczywiście również alkoholi. Myślę, że powoli wygrzebujemy się z dołka, co udowadnia coraz większa liczba klasycznych pozycji. Wracają pieprzówki, jarzębiaki (to chyba na tych dwóch typach wódek najbardziej widoczny był upadek polskiej "myśli wódczanej"), obok nich pojawia się też wiele innych, przynajmniej w teorii ciekawych propozycji. Owszem, można je było kupić i kilka lat temu, ale najczęściej były to mocno niszowe i dość drogie produkty. Teraz zaczynają się pojawiać trunki szerzej dostępne, a przy okazji nieco tańsze. Oczywiście przy cenie 30 złotych nie ma co oczekiwać manufakturowej jakości, ale da się spróbować czegoś ciekawszego niż zwykła czysta.
Jedną z takich opcji jest seria Chłopskich Pędzonych. W niej właśnie pojawiła się pieprzówka, nalewka z czarnego bzu, czy właśnie dziś przeze mnie opisywana pomarańczowo orzechowa. Ładny wygląd, stylizacja "na ludowo", do tego niezła cena. Czy więc jest jakiś haczyk? Chętnie podejmę się sprawdzenia. Zapraszam dalej!