tag:blogger.com,1999:blog-42838488815489118642024-02-19T01:07:25.553-08:00Degustacje - piwo, whisky i inne trunkiMały blog o alkoholach; wrażenia z degustacji trunków wszelakich - od piwa, przez whisky, koniaki, wódki i wszelkie napoje dostarczające ciekawych doznań smakowych.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.comBlogger286125tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-35664532657736882042018-04-25T07:32:00.001-07:002018-04-25T07:32:05.482-07:00Greenwich Ale Port Barrel Aged<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0OK8Pn5VohyphenhyphenJdI8N34OJtzsLZT08dyvVVxsInd448Qzd9AlR_nA19248LjvfD85FqOci-YYYXdEKRRKZzbjldqGEbPFX5RXQkSbs_qWMlGjNahhg-Zw-iTdmeeN8UBEV8GmRK8ooc2zFz/s1600/greenw.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0OK8Pn5VohyphenhyphenJdI8N34OJtzsLZT08dyvVVxsInd448Qzd9AlR_nA19248LjvfD85FqOci-YYYXdEKRRKZzbjldqGEbPFX5RXQkSbs_qWMlGjNahhg-Zw-iTdmeeN8UBEV8GmRK8ooc2zFz/s200/greenw.jpg" width="150" /></a></div>
Nie, jeszcze nie umarłem! Nie zawiesiłem też pisania bloga, choć w okresie bezczynności, by całkowicie bezczynnym nie pozostać, myślałem nieco nad jego formułą. Póki co pewnie pozostanie bez większych zmian, ale w przyszłości coś postaram się jednak zmienić. Ale to w przyszłości.<br />
A teraz - żeby dobrze wznowić pisanie po dłuższej przerwie - rozpocznę od pożegnania. Jak może wiecie, w zeszłym roku działalność w naszym kraju zawiesiła sieć Marks&Spencer. Nikt jakoś za nimi specjalnie nie płakał, ot, kolejna sieciówka, która nie zrobiła furory i postanowiła zwinąć swój stragan. Szkoda trochę delikatesów, bo kilka interesujących rzeczy czasem można było w nich znaleźć, na przykład piwa. I dziś właśnie ostatnia butelka, którą zakupiłem bodaj miesiąc przed zamknięciem - Greenwich Ale, dojrzewające 6 miesięcy w beczkach po porto. Niczego bardziej spektakularnego do kupienia sklep nie oferował, zatem rządzimy się tym co mamy.<br />
<br />
<a name='more'></a>Dojrzewanie piwa w beczkach już chyba dziś nie robi na nikim specjalnego wrażenia. Jak kupowałem to w sumie niezbyt drogie piwo (ok. 25 zł za szampanówkę) to też nikt go sobie z rąk nie wyrywał. Smakowo jak się okazało też nie zrobiło niestety szału.<br />
O pianie nie ma co się rozpisywać - gruboziarnista i mało trwała.<br />
Zapach nawet dość przyjemny - dojrzałe, czerwone owoce, trochę ciemnego tytoniu i likieru porzeczkowego. W tle nieco wędzonej śliwki i ziemistości. Zapowiadało się ciekawie, choć zapach był dość subtelny.<br />
W ustach pierwsze, co rzuca się po nawet obiecującym zapachu, to niestety wodnistość piwa. 6% jak na warunki brytyjskie to już sporo, a tu niestety jest słabo i cienko. Trochę palonego słodu, trochę śliwek w czekoladzie, przynajmniej czuć, że naprawdę jest w butelce jakaś domieszka angielskiego porteru. W finiszu lekka goryczka, i w zasadzie to wszystko. Piwo, choć nie miałem w stosunku do niego jakichś wielkich oczekiwań, niestety rozczarowuje. Podobnie było jeszcze z kilkoma piwami M&S, jakich próbowałem - nietanimi, kuszącymi ciekawą historyjką na etykiecie, a okazującymi się zupełnie przeciętnymi, nieco bezpłciowymi trunkami. Może też dlatego chyba żaden piwosz nie rozpaczał za tą siecią, ja zresztą też nie będę.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-85784124544638829032017-09-02T05:29:00.001-07:002017-09-02T05:29:14.935-07:00Lubicz Leżak<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu7c1XWFMnOBmzfQ-Zc4hb209dxEpqfwuZG2na2bPqEGW9LrIFGXEUJRendF9WBTiZhLyfCoqMlY9j4TEuZBy0BihKJ0wOFkjRLUyBfD2OpABNtCS0pVFVIRaV7qimFtt4xtZYr6iiSsEB/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0394.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu7c1XWFMnOBmzfQ-Zc4hb209dxEpqfwuZG2na2bPqEGW9LrIFGXEUJRendF9WBTiZhLyfCoqMlY9j4TEuZBy0BihKJ0wOFkjRLUyBfD2OpABNtCS0pVFVIRaV7qimFtt4xtZYr6iiSsEB/s200/Zdj%25C4%2599cie-0394.jpg" width="150" /></a></div>
W masie wszechobecnych mutacji ipy nachodzi czasem człowieka ochota na napicie się "zwykłego" piwa. "Zwykłego", czyli jakiegoś dobrego, niezbyt ciężkiego, jasnego lagera. No i zupełnie przypadkiem wpadła mi w ręce butelka Lubiczowego Leżaka. Nieco wcześniej próbowałem ichniej apy, i była naprawdę dobrym piwem, w dodatku kosztującym jakieś normalne pieniądze (na tle innych kraftów oczywiście). Potem jeszcze poczytałem tu i ówdzie, i okazało się, że browar Lubicz całkiem nieźle sobie poczyna.<br />
Leżak parametry ma dość standardowe - 12,5 ekstraktu, alkohol 5,6%, piwo bez pasteryzacji i filtracji, w dodatku nawet świeże, szykowałem się na solidnego "zwyklaka". Co z tego wyszło? O tym już dalej.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Przy nalewaniu lekka konsternacja - piana o fatalnej konsystencji, sycząca, niknąca w oczach. Więc to tak? Sprowadzenie na ziemię od razu na starcie?<br />
Na szczęście wystarczy powąchać piwo, i już wiadomo, że wszystko gra. Dominują aromaty słodowe i zbożowe, odrobina skórki ze świeżego chleba. Poza tym nuty trawiasto - ziołowe, subtelne, ale dobrze wyczuwalne.<br />
W ustach jest bardzo podobnie - na początku dominują aromaty słodowe, później daje o sobie znać chmiel z lekką goryczką i trawiasto - łąkowymi akcentami. Nieco słodyczy na początku, delikatny aromat drożdżowy, ślad ziemistości, wszystko bardzo przyjemnie ze sobą współgra. Goryczka nie jest przesadzona, piwo daje odpocząć podniebieniu wymęczonemu zamerykanizowanym smakiem.<br />
Treści nie jest dużo, dla mnie odpowiednio, choć niektórzy mogą zarzucić Leżakowi z Lubicza delikatną wodnistość.<br />
Ogólnie piwo jest smaczne, proste, uczciwe, ale dające sporo przyjemności. Przy delikatnym ogrzaniu gdzieś w tle majaczyły jakieś nutki owocowe, ale piwo pochłaniałem tak szybko, że zupełnie mi one nie przeszkadzały.<br />
Było by idealnie, gdyby Leżak kosztował 3 złote i miał dobrą pianę. Z tym drugim pewnie nie będzie problemów w innych warkach, ale pierwszego warunku raczej nie uda się przeskoczyć. Cóż, życie, ale nawet za te 6 czy 7 złotych od czasu do czasu można sobie pozwolić.<br />
<br />Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-52392657923936867242017-08-12T05:28:00.001-07:002017-08-12T05:28:24.955-07:00Żywiec Amerykańskie Pszeniczne<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_lcWcEY9cd5eQYiSGDrS7dQ_I5QUs7fdJWIe2brY8Xzyt2PkbVKGULGbrrNOfkBUKUmYgbABn-jVVZ95-08htioc2qzSdMExaKDx15hm4nE11SFoUq7KaVth2RaFvHCBYratlQmgvkzY7/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0387.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1199" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_lcWcEY9cd5eQYiSGDrS7dQ_I5QUs7fdJWIe2brY8Xzyt2PkbVKGULGbrrNOfkBUKUmYgbABn-jVVZ95-08htioc2qzSdMExaKDx15hm4nE11SFoUq7KaVth2RaFvHCBYratlQmgvkzY7/s200/Zdj%25C4%2599cie-0387.jpg" width="149" /></a></div>
Dziś znów coś z głównego nurtu, ale w sumie czemu nie? A nuż okaże się, że w osiedlowym spożywczaku, za rozsądną cenę, można kupić coś zupełnie pijalnego? Zatem dziś Amerykańskie Pszeniczne, które pojawiło się niedawno w ofercie Żywca.<br />
Styl w sumie akurat na tą porę roku, może trochę ciekawszy, niż tradycyjne pszenice w niemieckim stylu, bez bananowych słodkości (przynajmniej w teorii). Ekstrakt niski, 11,5, więc zachodzi pewna obawa, że w butelce będzie lekko gorzka woda, ale jak pojawi się 30 kresek na termometrze, to ta cecha może okazać się zaletą. Jak zatem smakuje żywiecka Amerykańska Pszenica? O tym dalej.<br />
<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Początek jak zwykle o pianie - tu nawet nieźle. Nie ma jej dużo, ale dzielnie trwała praktycznie do końca piwa.<br />
Lodówkę ustawioną mam na 4 stopnie, więc mieści się to w dolnym zakresie zalecanych przez browar temperatur spożycia. To jednak chyba trochę za mało. Piwo tak schłodzone praktycznie nie uwalnia żadnego aromatu (prościej i bardziej po ludzku - nic nie pachnie, woda z pianą i tyle). Kołysanie szklanką, zatapianie niemalże nosa w pianie - nic z tego. Styl dość delikatny, ale żeby aż tak? Po lekkim ogrzaniu pojawiają się ziołowo - cytrusowe aromaty, jakiś ślad przypraw, trochę drożdży, na granicy percepcji banan? Jego tu akurat chyba nie powinno być. Ogólnie w porządku, nieco cieplejsze piwo ma już jakiś zapach, ale wciąż bardzo delikatny.<br />
Przy pierwszym łyku zwraca uwagę przede wszystkim dość silne wysycenie. Ale to akurat jest jak najbardziej na miejscu. Trochę drożdży, oczywiście pochodzące od chmieli cierpkie cytrusy, może coś na kształt aromatów kwiatowych? Treści za wiele w żywieckiej Amerykańskiej Pszenicy nie ma, ale trzeba brać poprawkę na niski ekstrakt, i chyba przede wszystkim na przeznaczenie piwa. Bo w założeniu miało być lekko i orzeźwiająco.<br />
A jeśli chodzi o ogrzewanie piwa - nie ma z tym chyba co przesadzać, bo w pewnym momencie zaczyna wyłazić banan. Ja fetyszu czystości stylu w piwie nie mam, ale ponoć w tym gatunku aromat tego owocu jest niepożądany. Mi tam specjalnie nie przeszkadza, choć faktycznie nie do końca współgra z orzeźwiającym, cytrusowym i nieco wytrawnym charakterem piwa.<br />
Ogólnie piwo delikatnie nijakie, ale przez to bardzo łatwe w piciu. Taki pomost cenowy i smakowy między bezsmakowymi, przemysłowymi lagerami a drogimi rzemieślnikami. Pomost może niedoskonały, ale zapewne stabilny smakowo niezależnie od partii, czego o craftach powiedzieć nie można. Akceptowalne piwo na letnią posiadówkę pod chmurką.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-20358495277320987122017-08-08T07:48:00.002-07:002017-08-08T07:48:17.174-07:00Booker's 7YO 63,7%<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFjzLInY9UmTcHkHI0A2XLUyfmR5hyphenhyphenkZpPWmKW8YQ1aWe0Pw1ED2vP4BQkYgb1jeEFcSjhJeWdiVHvvvZRLlOsfrWdWwD0lLqycqP7ebRs4hD_IQDu2ibDcbL_GrLdPlUxwWs87LkDRJi5/s1600/bookers.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFjzLInY9UmTcHkHI0A2XLUyfmR5hyphenhyphenkZpPWmKW8YQ1aWe0Pw1ED2vP4BQkYgb1jeEFcSjhJeWdiVHvvvZRLlOsfrWdWwD0lLqycqP7ebRs4hD_IQDu2ibDcbL_GrLdPlUxwWs87LkDRJi5/s200/bookers.jpg" width="200" /></a></div>
Po długiej przerwie naszło mnie ponownie na bourbon. Próbuję tego typu whisky ostatnio jakoś bez przekonania, bo też i ciężko trafić mi na coś, co by mnie specjalnie poruszyło (a nie poruszyło zbytnio mojego portfela naturalnie!). Zacząłem przeglądać zapasy, już zwątpiłem, że w ogóle coś znajdę, a tu jest! Booker's, klasyczna, siedmioletnia wersja (nie, to nie rye, co to został tym ponoć najlepszym), nieskromne 63,7% wyciśnięte z batchu (cóż za piękne spolszczenie!) 2015-02. Niby siedem lat to niewiele, ale to jednak bourbon, no i bourbon z wyższej półki, czyli że powinny trafiać do niego nieco lepsze beczki. W sumie nawet nie o wiek się martwiłem, bardziej o moc. Szóstka z przodu wróży trudne chwile dla nosa i podniebienia.Więc na wszelki wypadek woda w pogotowiu, i do dzieła!<br />
<br />
<a name='more'></a>Booker's ma całkiem ładną barwę, co zresztą chyba nawet widać na zdjęciu. Niby 7 lat, ale widać, że beczka działa.<br />
Pierwsze, nieśmiałe "niuchnięcie", i o dziwo nie jest tak źle. Mam tu na myśli alkohol - niby ponad 60%, ale jednak moc nie uderza z jakąś piekielną siłą. Alkohol oczywiście czuć, ale nie przykrywa on całkowicie pozostałych aromatów. Booker's początkowo wydał mi się jakby nieco zamknięty - powinno być intensywnie, z mocnym uderzeniem, a tu wszystko jakoś nieśmiało wyłania się z kieliszka. Jakaś słodycz miodu, syropu kukurydzianego, trochę cukru waniliowego i lekka, pieprzno - ziołowa nuta. Mały dodatek wody redukuje słodycz, a ujawnia te bardziej wytrawne i nieco ciekawsze nuty. Wyraźniejsza staje się nuta cedru i przypraw, pojawia się kakao i trochę gorzkiej czekolady. Całość generalnie ok, ale nie do końca jest to to, czego oczekiwałem.<br />
W ustach Booker's początkowo jest delikatnie słodki, ale na szczęście to nie żaden prymitywny ulepek. Nuty miodu gryczanego, trufli, odrobina lukrecji, trochę pieprzu i cynamonu, obok nich naturalnie również dębowa tanina w sporej dawce. Chwilę potrzymany na języku, Booker's robi się bardziej wytrawny i pikantny, aż do końcówki, zdominowanej przez pieprz i dąb, nawet lekko gorzkiej.<br />
Na pewno docenić muszę dobrze ujarzmioną moc, ale to chyba jedyne zaskoczenie podczas degustowania Bookersa. Bardziej nastawiałem się na to, że moc porazi mi zmysły, ale odrobina wody wyczaruje jakiś niesamowity bourbon. Nic takiego jednak się nie stało. Żebyśmy się dobrze zrozumieli - to dobry bourbon (w porównaniu z innymi bourbonami oczywiście), ale jakoś nie rzuca na kolana. Ponad 300 złotych za butelkę to według mnie nieco za wiele, w kategorii jakość/cena to zdecydowanie nie będzie lider. Jak na moc gładki, dobrze poukładany, ale czuję lekki niedosyt.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-21974114184885639102017-08-04T08:34:00.001-07:002017-08-04T08:34:38.094-07:00Piwne Podziemie, Sezon ogórkowy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiODNcZY89-GwtZS0vKbA5ocxCeC7XxdTmkPpX8eylsTrwJhDJrrAYJibwAmc0ZIC_8ZyigbrxM-8fHetM61oslYlvuQh7WcjklO9sI6L_SVhyphenhyphentE8i5ZwY7GEpJ2xuul__T5Le1KaI46qzy/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0378.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiODNcZY89-GwtZS0vKbA5ocxCeC7XxdTmkPpX8eylsTrwJhDJrrAYJibwAmc0ZIC_8ZyigbrxM-8fHetM61oslYlvuQh7WcjklO9sI6L_SVhyphenhyphentE8i5ZwY7GEpJ2xuul__T5Le1KaI46qzy/s200/Zdj%25C4%2599cie-0378.jpg" width="150" /></a></div>
Dziś pora na coś dziwnego. Na rynku oryginalnych, i czasami w sumie trochę przekombinowanych piw jest masa, ale to jakoś szczególnie zwróciło moją uwagę.<br />
Saison już jakąś egzotyką nie jest, dodatek skórki cytrynowej to też nic nadzwyczajnego. Ale ogórek? Tego chyba jeszcze nie grali. Mi jako surowe warzywo nie smakuje on wcale, więc tym bardziej nie komponował się jako dodatek do piwa. No a kiszonego raczej tam nie wsadzili, choć kto wie - może niedługo coś takiego na rynku się pojawi.<br />
Tak czy inaczej - na papierze piwo bardzo oryginalne. Pewnie ktoś zrobił jakąś warkę próbną, sprawdził, czy da się to wypić, więc trujące raczej nie będzie. Ale ogórek w piwie? Czy to się mogło udać?<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Na starcie porażka z pianą. Jakoś ostatnio u naszych "rzemieślników" coraz częściej trafiam na piwa całkowicie jej pozbawione. Kiedyś dla mnie to była podstawowa, zaraz obok chmielu, zaleta piw z mniejszych, nieprzemysłowych browarów. Teraz jak widać w tym względzie bywa różnie.<br />
Zapach początkowo saisonowy - drożdże, trochę słodu, przyprawy. Ogórek na początku chowa się gdzieś w tle, ustępując też miejsca aromatowi cytryny. Ale z czasem jest go coraz więcej. Zwykły, surowy, zielony ogórek w piwie. Jeśli coś takiego was kręci, to może wam się spodoba. Poza tym w zapachu bez fajerwerków - ot, taki sobie saison.<br />
W ustach piwo zachowuje się dość podobnie - najpierw sporo cech typowych dla stylu, a dopiero później ujawniają się dodatki. Zatem są drożdże, przyprawy, trochę nut słodowych, ale bardzo delikatnych. Później pojawia się aromat cytrusów, no i oczywiście ogórek. Ten ostatni na początku nie przeszkadza, jest ciekawym dodatkiem, ale później zaczyna być dominujący. I w całym piwie zaczyna dominować mdlący akcent zielonego ogórka. Mi on niestety niespecjalnie odpowiada, ale jak wspomniałem wcześniej - miłośnikiem tego warzywa nie jestem. Może jakiś dodatek soli by pomógł? Może jakieś gose z ogórkiem?<br />
W swojej obecnej formie Sezon ogórkowy robi się mdły i nieco monotonny, a lekkość (żeby nie powiedzieć wodnistość) piwa pozwala ogórkowi zdominować aromat. Całość jak dla mnie jest akceptowalna, w sumie spodziewałem się nawet czegoś gorszego. Piwo do spróbowania, ale nie chciałbym tego pić przez cały wieczór.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-36062129705819544552017-08-02T12:16:00.001-07:002017-08-02T12:16:43.300-07:00Manufaktura Maurera Cydr Mocny Jabcok <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8h8KmjaJ3HPN7rtqqR1tYVRPPEO9rtNOZL-GPU3-J9GpWvc9q4KLGgUugNr48NuWY6LRamfhxZ6yj0GATFnpXmGh_dWXrFDKSEagHOm5xT7kwxHNByJYnVBfoDXQdlmSEly0M-OMRV2mP/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0375.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8h8KmjaJ3HPN7rtqqR1tYVRPPEO9rtNOZL-GPU3-J9GpWvc9q4KLGgUugNr48NuWY6LRamfhxZ6yj0GATFnpXmGh_dWXrFDKSEagHOm5xT7kwxHNByJYnVBfoDXQdlmSEly0M-OMRV2mP/s200/Zdj%25C4%2599cie-0375.jpg" width="150" /></a></div>
Cydry ponoć są obecnie nieco w odwrocie, ale jednak jeśli trafia się coś ciekawego, to warto temu poświęcić chwilę. Na urlopie zupełnym przypadkiem przejeżdżałem przez Łącko, ale nie rzuciłem się na poszukiwanie żadnej garażowej śliwowicy. Znajduje się tam sklep firmowy Manufaktury Maurera, więc można sobie zrobić ciekawe zakupy w bardzo cywilizowanych okolicznościach.<br />
Krótko o samym sklepie - na półkach zatrzęsienie okowit, nawet biorąc każdą w najmniejszym opakowaniu można w kasie zostawić małą fortunę. Kilka oczywiście nabyłem, pewnie wkrótce kilka słów o nich napiszę. Poza tym wina owocowe, soki (świetny sok z jabłka i selera, ciekawe soki z kiszonych owoców i warzyw - te polecam miłośnikom ciekawostek!), jakieś przetwory - generalnie naprawdę warto zajrzeć. I nie jest to wpis sponsorowany, w sklepie internetowym Maurera znajdziecie zresztą chyba to samo, tyle że dochodzą koszty przesyłki.<br />
Wracając do cydru - dość mocny (6,6%), bardzo mętny (nie odstał się przez miesiąc), ponoć z naturalnego soku z łąckich jabłek. Całość zachęcająca, bo nie zwiastuje pospolitego jabola o landrynkowym posmaku, ale o tym, jak wyszło, napiszę dalej.<br />
<br />
<a name='more'></a>Odnośnie osadu w butelce miałem pewne wątpliwości - lać razem z nim, czy delikatnie zlewać znad? W końcu zdecydowałem się nie "bełtać", choć coś tam i tak popłynęło z dna. Tak czy inaczej - Jabcok jest całkowicie nieprzejrzysty. Nawet mój domowy, niefiltrowany cydr po jakimś czasie ładnie się wyklarował. Ale kto wie - może tak miało być? Może to jest bardziej eko?<br />
Jeśli chodzi o zapach, to jest dość ascetyczny. Trochę drożdży, lekka pestka i mocno dojrzałe jabłka. Bez wad, żadnych bandaży, piwnic i stęchlizny, ale i bez fajerwerków. Mój domowy cydr, pędzony w balonie pod biurkiem, wcale nie pachnie gorzej. W sumie fajnie, naturalnie, ale wwąchiwać nie ma się w co.<br />
W ustach maurerowski Jabcok jest wyraźnie wytrawny, ściągający, ze sporą dawką kwasowości. Znów trochę pestki i kwaśnych, młodych jabłek. Brakuje ciała, Jabcok wydaje się wodnisty, jest też niestety "krótki" - po przełknięciu ginie po nim jakikolwiek ślad na podniebieniu. Wrażenie ogólne to cierpko - kwaśna woda, do której ktoś dolał odrobinę soku jabłkowego.<br />
Doceniam oczywiście naturalność produktu, bo czuć, że nie pędzono go z taniego koncentratu z dodatkiem cukru. Jest to naturalny, także ekologiczny cydr, tyle że nieco cienki i niezbyt złożony. Można oczywiście mówić o bardziej subtelnych aromatach, tych jednak chyba moje (może niezbyt wyrafinowane?!) podniebienie nie znalazło zbyt wiele.<br />
Ja nie jestem przekonany, to na pewno lepsza rzecz, niż marketowe landryny cydropodobne, ale chyba są już na naszym rynku lepsze butelki niż Jabcok.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-90009035182182079932017-06-10T02:52:00.001-07:002017-06-10T02:52:35.984-07:00Królewskie Porter<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhw62FYTKHe00FlK3mi1vHkEFg_oeuAZIbH-4UYhUBeC46XG0KPddKg4_DWtQ5gMITSpHxVnbek3_EvP2EJPYuf_dT06emT8tC9K95WPwEB6U-X2b7FyuIIGC-8NDBbWV0vUZW3EJuvvQhG/s1600/DSCN6242.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhw62FYTKHe00FlK3mi1vHkEFg_oeuAZIbH-4UYhUBeC46XG0KPddKg4_DWtQ5gMITSpHxVnbek3_EvP2EJPYuf_dT06emT8tC9K95WPwEB6U-X2b7FyuIIGC-8NDBbWV0vUZW3EJuvvQhG/s200/DSCN6242.JPG" width="150" /></a></div>
Nie, to nie pomyłka, to naprawdę porter Królewski. Nie, nie ugotowali nowej warki. To jeszcze prawdziwy staroć, uwarzony w Warszawie (jeśli pijesz obecne Królewskie to pewnie wiesz, że od jakichś ponad dziesięciu lat jest produkowane w Warce, prawda?), zanim browar wyburzono.<br />
Szukałem tego piwa dość długo, nie jest to butelka, która leżała od początku w mojej piwnicy. Gdy Królewskie Porter znikało z rynku byłem jeszcze przed fazą zbierania piw, a szkoda. Ale w końcu jakoś się udało. Od właściciela usłyszałem, że piwo po prostu stało sobie w szafce, co nie było zbyt dobrą wiadomością. Lepsza byłaby chłodna piwnica, ale nie ma co wybrzydzać, bo takie okazje nieczęsto się trafiają.<br />
O samym porterze nie będę się zbytnio rozpisywał - to ówczesny klasyk, 22% ekstraktu, 9,5% alkoholu. Swego czasu uchodził za jednej z lepszych, ale nie będę kłamał że pamiętam, jak smakował 14 lat temu. Data przydatności mojej butelki to sierpień 2004, więc piwo ma na oko około 14 lat (zakładając roczną datę przydatności do spożycia). Czy się udało? No pewnie się udało, skoro powstaje ten wpis, bo przecież nie opisywałbym niepijalnych farfocli, ale nie uprzedzam faktów i zapraszam dalej!<br />
<br />
<a name='more'></a>Butelka przed degustacją trafiła na jakiś czas do lodówki, W zasadzie przy tak starym piwie można by pokusić się o degustację w temperaturze pokojowej, ale to oznaczałoby start w okolicach 20-21 stopni - wolałem więc nie ryzykować przy takim okazie.<br />
Przy otwieraniu krótkie syknięcie - znaczy jest dobrze! Piwo nie było mętne - mocna latarka LEDowa przydaje się do sprawdzenia. Od razu przykładam nos do szyjki, i czuję lekki, winno - czekoladowy aromat. A więc powinno być ok!<br />
Przy nalewaniu tworzy się dość gęsta piana, z jej trwałością było jednak słabo. Ale ok, piwu w tym wieku można wybaczyć lekkie niedoskonałości.<br />
W zapachu na pierwszym planie aromatyczne trufle posypane kakao. Do tego gorzka czekolada, trochę suszonej śliwki, aromatów palonych, a gdzieś w dalekim tle coś jakby muśnięcie dymu. Jeśli na szybko miałbym to porównać do jakiegoś porteru z obecnie dostępnych, to nieco podobny w stylu jest Adriatico z Pinty, choć jest mniej złożony i trochę mdły. No, ale w dużym uproszczeniu to będą te klimaty (o ile pamięć mnie nie myli). Gdy piwo delikatnie się ogrzało, w zapachu pojawiła się nuta likieru kawowego i dobrego, esencjonalnego, czerwonego wina. Wszystko niezwykle gładkie, bez śladu alkoholu. Pod koniec degustacji zaczęły się jeszcze pojawiać aromaty lukrecji i przypraw korzennych.<br />
W ustach Królewski Porter okazał się niesamowicie gładki, a jednocześnie także pełny i treściwy. Znów likier kawowy, gorzka czekolada, dobre espresso, ślad orzecha włoskiego, suszonych śliwek i żurawiny. Końcówka to trochę ziemistości, goryczki i ponownie jakby muśnięcie dymu. Moc ponownie niemal niewyczuwalna, może dopiero po ogrzaniu do niemal pokojowej temperatury, zaczęło się pojawiać delikatne drapanie. Jednak moc czuć przede wszystkim w głowie, przez swą gładkość piwo atakuje znienacka!<br />
Co mądrego mogę napisać w podsumowaniu? Przede wszystkim zaskoczyła mnie świetna kondycja piwa, zdobyłem jeszcze kilka butelek i mam nadzieję, że one równie dobrze się przechowały.<br />
Porter okazał się niesamowicie gładki, razem z pełnym ciałem daje to świetne odczucie na języku.<br />
Ktoś może zapytać, czy jest lepszy od obecnie dostępnych, "kratowych" porterów? Tego nie wiem, bo nie pijam ich zbyt wiele, spróbuję niebawem kilku i dopiero wtedy będę miał porównanie "na świeżo". Na pewno jest to świetny porter, a jego jakości dowodzi poniekąd nieuleganie upływającemu czasowi. No i warto wspomnieć o jeszcze jednym, dość istotnym fakcie - butelka tego piwa kosztowała kiedyś około 4 złotych, niewiele więcej, niż zwykłe Królewskie. Było to więc zupełnie pospolite, codzienne piwo, a nie "super porter och-ach za 20 zł za 330 ml". Na pewno kilka z obecnie produkowanych, dość powszechnie dostępnych piw tego gatunku również podołałoby próbie, choć to czasochłonny eksperyment. Ale miło mieć świadomość, że nawet w masowo produkowanych piwach drzemie spory potencjał, trzeba im tylko dać trochę czasu. Może więc zamiast jednego porteru za dwie dyszki, warto kupić sobie trzy butelki zwyczajnego, na zasadzie "jeden do picia, dwa do piwnicy"? Za kilka lat może się to okazać doskonałym posunięciem. Ale to już tylko takie rozważania podegustacyjne. Na pewno portery trzeba pić, i te tanie, i te drogie, żeby kolejne etykiety nie znikały nam z rynku!Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-81247023940107081092017-05-31T13:11:00.001-07:002017-05-31T13:11:25.572-07:00Cydr Smykan Stary Sad 2015<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIwWJDasFDYdMbfCTN4Vj6KQFQbsrVZDiZK33ANIjDzQceztcJvZD9H8538ptp9_5YdQ5MlnJFvwzUwHKSAed7c_WdFMJDS8xOdayI3aAnxOXsfR3EGjSvTLdzevBX5IX6MZZzKrPBvGhR/s1600/DSCN6235.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIwWJDasFDYdMbfCTN4Vj6KQFQbsrVZDiZK33ANIjDzQceztcJvZD9H8538ptp9_5YdQ5MlnJFvwzUwHKSAed7c_WdFMJDS8xOdayI3aAnxOXsfR3EGjSvTLdzevBX5IX6MZZzKrPBvGhR/s200/DSCN6235.JPG" width="150" /></a></div>
Cydry zaliczają ponoć ostatnio dość wyraźne dołki sprzedażowe, więc nie będzie to chyba zbyt nośny temat na blogu, ale cóż. Butelki kurzą się już od długiego czasu na półce, za oknem zrobiło się ciepło i słonecznie, cóż więc pozostało? Trzeba pić! Przy okazji może i będą jakieś pozytywne strony spadku sprzedaży cydru? Wszak spadki najmocniej odbijają się na największych graczach, więc może zrobi się trochę miejsca na te ambitniejsze produkty? Może klienci opici z masówką czasem zaczną sięgać po ciekawsze butelki? Zresztą "kraftowcy" zawsze jakiś krąg odbiorców będą mieli, i (chyba) jakoś sobie poradzą, nawet przy ogólnych spadkach sprzedaży.<br />
Jednym z takich jest Cydr Smykan. Producentem jest Slow Food Group, a w swoim portfolio mają linię cydry mieszane z kilku odmian, a także "single".<br />
Smykan Stary Sad to cydr powstający z owoców, pochodzących z 70 - letnich, ekologicznych sadów. Bez dodatku siarczanów, nie jest też pasteryzowany i filtrowany. Wszystko wygląda obiecująco, a jak smakuje efekt, zamknięty w butelce? O tym dalej.<br />
<br />
<a name='more'></a>Cydr jest kapslowany, ale otwiera się ładnym strzałem, budzącym skojarzenia z winem musującym. Gazu jest sporo, ale na szczęście nic nie wychodzi z butelki.<br />
Zapach... na początku nieco dziwny, kojarzący się z zasikaną pieluchą (wiem, że nie każdy zna ten zapach, ale to skojarzenie rzuciło mi się na początek). Myślę sobie - przeczekam. Nie takie aromaty z czasem się wietrzyły, ale ten okazał się dość trwały. W końcu jednak przestał przeszkadzać, i Smykan Stary Sad zaczął pokazywać swoje bardziej przyjazne oblicze. Po kilku "niuchnięciach" czuć, że nie jest to żadna komercyjna landryna. Zapach siana, łąki i rosnących na niej ziół, trochę pestki i ślad kwaśnych, musujących oranżadek. Żadnych zapachów soków z koncentratów i "zielonych jabłuszek", Bogu dzięki!<br />
W ustach wyraźna wytrawność, cydr jest prowadzony przez jabłkową kwasowość z niewielkim dodatkiem pestki. Ciało jest lekkie, przy wyraźnej kwasowości może nawet sprawiać wrażenie odrobinę wątłego, ale dzięki temu cydr świetnie orzeźwia. Nie próbuje przypodobać się nikomu tanimi chwytami w stylu cukru resztkowego, za to zwolennicy pestkowo - ziołowych aromatów powinni być zadowoleni.<br />
Cena Starego Sadu to obecnie około 30 złotych. Dużo? Moim zdaniem tak. Grupą docelową mają być pewnie osoby, szukające ciekawych alternatyw dla białych win spokojnych i musujących. I taką alternatywą tez cydr z pewnością może być. Byłby na pewno lepszą, gdyby kosztował około 20 złotych. Ciągle nie rozumiem, czemu np. polskie wina kosztują więcej, niż porównywalne wina z Europy, obciążone już marżami naszych importerów? Tak samo jest zresztą z cydrami, bo można kupić dobre butelki z Francji czy Hiszpanii po około 30 złotych właśnie. Czy jednak produkty na macierzystym rynku nie powinny wygrywać z importem podobnej jakości przede wszystkim dużo lepszą ceną? Wyszło więc ględzenie o cenach, i nim zakończę. Cydr jest dobry, ale ja robię sobie dość podobny w domu, a koszty mam zdecydowanie niższe.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-87519468843652443142017-05-18T04:22:00.002-07:002017-05-18T04:22:52.407-07:00Cydrowski Cydr<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgItFDfZt9HBGAZBqhTz-Btfw4foY0R1vZDrXeJsKKj-s_oQ8LMbgfxrf5X2mofWGAFBTeWWmgP6jp_6O25MM5602PPIAoeHmjjfXaPL_ORWqXfTwpRJ4z_B0SqqymMQWQ6f4WnomoQIYp7/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0289.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgItFDfZt9HBGAZBqhTz-Btfw4foY0R1vZDrXeJsKKj-s_oQ8LMbgfxrf5X2mofWGAFBTeWWmgP6jp_6O25MM5602PPIAoeHmjjfXaPL_ORWqXfTwpRJ4z_B0SqqymMQWQ6f4WnomoQIYp7/s200/Zdj%25C4%2599cie-0289.jpg" width="150" /></a></div>
W końcu lato, zrobiło się ciepło, a przy okazji zajrzałem do Biedronki na stoisko alkoholowe, no i trafiłem na TO! Ze 2 lata temu robiłem przegląd cydrów z tego dyskontu, ale coś chyba napisałem nie tak, bo już więcej nie oferowali się z materiałem do degustacji ;) Choć może dopiero jakaś ofensywa przed nami.<br />
Sam Cydrowski Cydr (a może Cydr Cydrowski?) wygląda całkiem nieźle, smukła butelka sprawia, że wygląda na więcej, niż 5,99, których żąda za niego sprzedający. Bardzo niska cena w przypadku cydru zazwyczaj nie wróży nic dobrego, jeśli jeszcze przeczyta się kontrę i dostrzeże producenta (firma Jantoń), to już mniej więcej wiadomo, co nas czeka. Niby cydr w 100% z polskich jabłek - to plus, ale niestety nie ma żadnej informacji, czy wyprodukowano go ze świeżego soku czy może z jakiegoś koncentratu - to minus. Zresztą, bądźmy realistami - czego można oczekiwać przy cenie 6 zł za 0,75l? Ale może chociaż będzie pijalny?<br />
<br />
<a name='more'></a>Sam trunek jest bardzo blady, zresztą nikt tego nie ukrywa, bo butelkę wykonano z bezbarwnego szkła. Piana tworzy się tylko przy nalewaniu, musowanie nie jest jej niestety w stanie podtrzymać.<br />
Jak zwykle na początku będzie o zapachu, choć przy próbowaniu obawiałem się, że nie za bardzo będzie o czym pisać. Schodzony Cydrowski w zasadzie nie pachnie w ogóle. Jeśli pokręci się pracowicie szklanką, to pojawia się bardzo delikatny aromat landrynek i taniego soku jabłkowego z koncentratu. Dalsze ogrzewanie i wąchanie okazuje się błędem, bo po chwili pojawia się też aromat siarkowodoru i zgnilizny. Surowiec chyba podobnej jakości, jak na wina w typie Mazowieckiego, więc i aromaty podobne. A wiadomo - target na tamte produkty powoli się wyczerpuje, więc trzeba szukać nowych rynków - szanuję!<br />
Jeszcze zanim otworzyliśmy butelkę (bo pomagała mi żona - również szanuję!), wiadomo było mniej więcej, czego się spodziewać. Żona, usłyszawszy cenę i miejsce zakupu, rzuciła tylko "pewnie będzie jakiś ulep", i w zasadzie po tym cytacie mógłbym zakończyć. Oczywiście jest słodko, cukierkowo i sztucznie, i sprawy nie ratuje nawet jakaś-tam kwasowość. Wszystko smakuje jak słodko-kwaśna oranżada, w pewnych okolicznościach przyrody pewnie ciężko byłoby stwierdzić, że zrobiono ten trunek z jabłek.<br />
O finiszu nawet nie ma co wspominać, Cydrowski znika z podniebienia od razu po przełknięciu. Choć może to jakaś zaleta?<br />
Generalnie Cydrowski Cydr to po prostu gazowana, słodka i alkoholowa oranżadka o smaku jabłkowym. Na rynku ma pełnić chyba rolę konkurencji dla piw smakowych, bo dla ambitniejszych cydrów nie jest żadną opcją. Nie jest tak wprost, brutalnie niesmaczny, po prostu dużo tu cukru, a mało smaku. Ale nie wygląda strasznie tanio, jest w zakręcanej butelce, więc pewnie w plenerze, pod kiełbasę z tego samego dyskontu, jakoś da radę.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-70193536797580588332017-05-11T09:44:00.001-07:002017-05-11T09:44:25.435-07:00Ben Nevis 1992/2009 57,1% c. 2624 High Spirits<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjC3dg5Sk_76aUdpDqiU7P-MWWq2VyCokDqsHQk7-hPGUiWosfsKPF2zFoRavX7VPOVMfHscbJY0eMnkf2ohyFJJvfhcDK_odu4iCku3KMTop3weEsUQ6IAMTJ0FC_YASPsNfB-zPgvf9EL/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0219.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjC3dg5Sk_76aUdpDqiU7P-MWWq2VyCokDqsHQk7-hPGUiWosfsKPF2zFoRavX7VPOVMfHscbJY0eMnkf2ohyFJJvfhcDK_odu4iCku3KMTop3weEsUQ6IAMTJ0FC_YASPsNfB-zPgvf9EL/s200/Zdj%25C4%2599cie-0219.jpg" width="150" /></a></div>
Dziś znów whisky z sampla. Trafiło na Ben Nevis. Dla wielu osób może to być whisky anonimowa, i w sumie nic dziwnego - na stoiskach alkoholowych w marketach jej się nie znajdzie, oficjalne edycje trudno utrafić nawet w lepiej zaopatrzonych sklepach tzw. "specjalistycznych". Niezależne rozlewy, choć ogólnie jest ich sporo, to raczej też domena wyspecjalizowanych sprzedawców. Trochę taki towar "dla tych, co wiedzą". Sam destylat ma opinię interesującego, ale też lekko specyficznego. Na moim blogu będzie to chyba pierwsza whisky z tej destylarni, ale akurat to edycja (ponoć) dość przyzwoita. I również nieco specyficzna, o czym wiedziałem już zanim zakupiłem próbkę (bo choć sample to ułamek części ceny butelki, to nawet tego raczej nie kupuję w ciemno). Ale teoria to jedno, a praktyka drugie, więc trzeba sprawdzić osobiście.<br />
<br />
<a name='more'></a>Pierwsza próba powąchania Bena Nevis to małe starcie z acetonem. Jedni taki aromat akceptują, inni niekoniecznie, mi on już coraz mniej przeszkadza, ciekawe czy przyjdzie moment, kiedy zacznie mi się podobać? Jak już nos się z tym aromatem oswoi, to zaczynają wyłazić inne "ciekawe aromaty". Są pudrowe cukierki, pomarańcze w początkowej fazie rozkładu, do tego również aromat gnijącego jajka, rozkładających się warzyw i leśnego bagienka. Dziwne, siarkowo - warzywne nuty to niekoniecznie coś, przy czym bym chciał spędzić wieczór, na szczęście z czasem pojawiają się też nieco bardziej klasyczne akcenty. Jest trochę drewna, delikatny, bimbrowy kwasek i słodkie ciasto drożdżowe. Całość jednak mocno zaskakująca i wywołująca lekką konsternację.<br />
W ustach Ben Nevis jest już na szczęście dużo bardziej "klasyczna". Początek to spora dawka słodyczy, moc również trochę daje znać o sobie, ale odrobina wody ją ujarzmia. Są dojrzałe pomarańcze, migdały, pieprz i drewno. Nuty rozkładu są dużo bardziej dyskretne, coś w stylu pić-nie wąchać. Finisz jest lekko pieprzny, ostry, ale nieszczególnie długi.<br />
Zatem miało być dziwnie, i dziwnie było. Głównie w zapachu. Aromaty rozkładu pewnie nie każdemu przypadły do gustu, ja szczerze mówiąc też jestem do takich sceptycznie nastawiony. Na języku Ben Nevis to już przyjemna klasyka, miła, sprawiająca wrażenie gęstej konsystencja, tylko trochę za szybko znika z podniebienia.<br />
<br />Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-26153672389552727342017-05-05T07:46:00.001-07:002017-05-05T07:46:15.490-07:00Dwa Piaseczyńskie z BeerLab<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuIs561XLeDDIF-reNPBoRlZkbHoFR8-dY1CZeAS4NCMvUKLsENtl8H1h7GYAPS30NUg0uK9MQp4fC485ifku5p0SN8_ka9DaotYl7QF1aZ3sOEtokQ6T2yQ3dBvtnWoMtG2D3sbtSfl59/s1600/DSCN6093.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuIs561XLeDDIF-reNPBoRlZkbHoFR8-dY1CZeAS4NCMvUKLsENtl8H1h7GYAPS30NUg0uK9MQp4fC485ifku5p0SN8_ka9DaotYl7QF1aZ3sOEtokQ6T2yQ3dBvtnWoMtG2D3sbtSfl59/s200/DSCN6093.JPG" width="150" /></a></div>
<br />
Znów nastąpiła dość długa przerwa w degustacjach, cóż, widać taki urok tego bloga i jego prowadzącego. Tym razem już bez obietnic o częstszych publikacjach, przystępuję do kolejnej.<br />
W szkle wylądowały dwa piwa z mieszczącego się pod Piasecznem browaru BeerLab. Jego istnienie gdzieś wcześniej odnotowałem, ale tak poważniej zainteresowałem się nim dopiero po zakupie Piaseczyńskich. Piwa zresztą widać faktycznie lokalne i w małym nakładzie, bo informacji o nich niewiele.<br />
Są więc dwa - ciemny lager i wędzone, czerwone ale. Oba bez pasteryzacji i filtracji, co w połączeniu z nieczytelną datą przydatności stanowić może ciekawą niespodziankę (u mnie piwa, pomimo dość długiego postoju na półce, okazały się niezepsute). No i każda butelka posiada swój osobny numer, co przy piwie za 8 zł wydaje się mi pewnym zbytkiem, ale w sumie czemu nie? Piwo dzięki temu lepsze nie będzie, ale przynajmniej bardziej ekskluzywne. A jak smakują? O tym dalej.<br />
<br />
<a name='more'></a>Pierwszym z degustowanych piw był Ciemny Lager. Styl wśród naszych rzemieślników raczej mało popularny, ale i zwyczajnych ciemniaków na rynku jest niewiele, więc może po prostu ludzie nie chcą tego pić? Poza nieznanym terminem przydatności, bałem się też albo zbyt mocnej goryczki (wiadomo, craft musi być gorzki...), albo słodzikowej i coca-colowatej słodyczy. Okazało się, że piwo nie przegięło w żadną ze stron.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKTxH9xUA9FaeJLYqRpsDwsk1KJuOyhZ26tQRUT03pWl8kreZ3HFEn3kIaNAz6JaLXRR6cv12oTEPwtZuBNpQTwvog0eIDpZ7_s44ToI892Ne4wPeAiIoPklpYUx_VL9kYmpO5RNlCVvoq/s1600/DSCN6095.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKTxH9xUA9FaeJLYqRpsDwsk1KJuOyhZ26tQRUT03pWl8kreZ3HFEn3kIaNAz6JaLXRR6cv12oTEPwtZuBNpQTwvog0eIDpZ7_s44ToI892Ne4wPeAiIoPklpYUx_VL9kYmpO5RNlCVvoq/s200/DSCN6095.JPG" width="150" /></a>W zapachu na początku pojawił się lekki kwasek, ale szybko się ulotnił. Później piwo pachniało czekoladą deserową, karmelem, palonymi słodami i orzechami laskowymi. Było też trochę drożdży i chmielu. Czyli wszystko normalnie, nienachalnie, co ważne - bez żadnych wyczuwalnych wad.<br />
W ustach Piaseczyńskie Ciemne jest lekko słodkie, z aromatami karmelu, ciasta czekoladowego i kwasu chlebowego.<br />
Po przełknięciu słodycz ustępuje miejsca goryczce, subtelnej wytrawności i nutom palonym.<br />
Dla mnie szczególnie ważne jest to, że nie pojawia się nachalna słodycz, piwo nie zostało też uwarzone w mocno wytrawnym stylu, i nie przesadzono też z goryczką. Dobra równowaga i umiarkowane ciało (ktoś pewnie powie, że jest lekko wodniste) przekładają się na łatwość w piciu.<br />
Jako drugie do szkła trafiło Czerwone Dymione Ale. Piwa ze słowem "czerwony" w nazwie jakoś nie są tymi, których specjalnie szukam w sklepach, czy to ale czy lagery, ale jak już były dwa Piaseczyńskie, to przecież nie wezmę tylko jednego z półki.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbaWk4s1wp9MwMnFrluufFClJekHFKqJobngdCrAI784bR5tXvmdoEBtmpdgBzHbw4pVfJ7vRUP3oDj3pMXeu70HRW3Ln0wSFv6wq0zpgVE5NOdi9x_fz_kpqikTqQyeUnyVDhxb9oHfAy/s1600/DSCN6101.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbaWk4s1wp9MwMnFrluufFClJekHFKqJobngdCrAI784bR5tXvmdoEBtmpdgBzHbw4pVfJ7vRUP3oDj3pMXeu70HRW3Ln0wSFv6wq0zpgVE5NOdi9x_fz_kpqikTqQyeUnyVDhxb9oHfAy/s200/DSCN6101.JPG" width="150" /></a>Na starcie w zapachu oczywiście pojawia się wędzonka, w stylu dymu z suchych gałęzi i liści, raczeni nie wędzonego boczku czy sera. Początkowo przykrywa inne aromaty, ale z czasem ustępuje miejsca innym aromatom. Ujawniają się czerwone owoce (maliny, truskawki, żurawina), jest trochę słodu i ślad herbatników. Całość delikatna, w stronę ale w stylu brytyjskim.<br />
W ustach wędzonka równoważy się z innymi aromatami lepiej, niż w zapachu. Może to też kwestia przyzwyczajenia nosa do tego aromatu podczas "obwąchiwania". Poza dymem pojawiają się nuty kwiatowe, znów czerwone owoce, słody i herbatniki.<br />
Końcówka delikatna, odrobinę słodka, owocowa. Goryczka w śladowych ilościach. Piwo ogólnie ma bardzo łagodny, owocowy charakter, nieźle sprawdziłoby się przy dłuższych posiedzeniach.<br />
Ogólne moje wrażenie o obu Piaseczyńskich jest pozytywne. Bez szaleństwa i padania na kolana, bo to moim zdaniem po prostu bardzo solidne codzienne piwa, do picia z przyjemnością. Ciemne to ciemniak, jakie lubię - bez nadmiaru sztucznej słodyczy, dość lekki, neutralny, ale szybko znikający ze szkła. Dymione zapowiadało się jako nieco trudniejsze w odbiorze, ale dym nie dominuje i daje się pokazać innym, dużo bardziej subtelnym aromatom.<br />
Oba piwa nie są efekciarskie, obawiam się, że mogą mieć pewien problem z przebiciem się przez masę dziwacznych nowości, ale myślę, że warto ich spróbować. <br />
<br />
<br />Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-75046004235000032392017-03-20T07:59:00.002-07:002017-03-20T07:59:04.199-07:00Ciężki wieczór z Glenwill whisky <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiM1obWvDHUiQympi-ohUl7Qrn2wvslJXkd-Rieiypi97G32SfGYssm6D9RRkbCCTykShs1MhJdTy3d9hrigwQeqq9yjxiMcTcdljpivPj-DkxlsMjqsKdjlIf8-WepJZhTo69-UF03LkUV/s1600/glenwill.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiM1obWvDHUiQympi-ohUl7Qrn2wvslJXkd-Rieiypi97G32SfGYssm6D9RRkbCCTykShs1MhJdTy3d9hrigwQeqq9yjxiMcTcdljpivPj-DkxlsMjqsKdjlIf8-WepJZhTo69-UF03LkUV/s200/glenwill.jpg" width="200" /></a></div>
Początkowo obawiałem się, że będę pił whisky, która nie istnieje. Takiej destylarni nie ma, o samej marce też w zasadzie ciężko znaleźć jakieś informacje. Jest profil na <a href="https://www.facebook.com/glenwillscotchwhisky/" target="_blank">FB</a>, który możecie sobie obejrzeć. ale jeśli nie znacie języka, to trudno stwierdzić, co on zawiera. Może to jakiś ponury żart, ktoś wlał do sampli blenda z borygo i bada, jak bardzo bloggerzy będą go lizać po tyłku za gratisy? Jak zobaczyłem, kto rozsyłał w Polsce próbki, to w sumie wszystko możliwe.<br />
Ja swoją otrzymałem z drugiej ręki, od osoby, która spróbowała i postanowiła podać dalej. Bardzo miło, dziękuję! Coś dam na wymianę, więc nie będę się czuł zobowiązany do pisania peanów o podarku ;)<br />
A co w zasadzie otrzymałem? 2 próbki - Glenwill Rum Cask Finish i Sherry Butt Finish. Obie w mocy 40%, nie wiem nic na temat filtracji czy karmelu, ale podejrzewam, że i filtrowaniu na zimno i barwieniu została poddana. Wiek oczywiście nieokreślony, za to jak sobie spojrzycie na profil, to butelki bardzo ładne. Na wazon jak znalazł! A jak z zawartością? O tym poniżej.<br />
<br />
<a name='more'></a>Rozpoczęliśmy (dzielnie towarzyszyła mi żona!) od Glenwill Rum Cask Finish. Oprócz wieku, nie wiadomo również, jaki to rum miały w sobie wcześniej beczki. Ale na profilu FB możecie znaleźć już zdjęcie z oceną 90/100, jaką ta whisky otrzymała. Potem spójrzcie, jakie butelki dostawały noty 91 czy 93, i zastanówcie się, czy chcielibyście spróbować np. jakiejś "80"? Ale dość złośliwości.<br />
Zapach od razu przypomniał mi niedawne starcie z polską whisky z Wolf Distillery - aromat samogonu, drożdże, mokre, stęchłe ziarno i trociny, wymiociny i treść żołądkowa. Żona zakończyła wywody na temat zapachu na słowie "bimber", niech to będzie krótka nota dla tych, co nie lubią się wczytywać. Pojawia się też jakiś aromat lukru, waniliny, trochę ziarna, ale generalnie wszystko pachnie bardzo młodym, przeciętnym destylatem. Na jakimś innym blogu (blogger obdarowany darmową próbką) przeczytałem, że wyraźnie są w tej whisky wyczuwalne aromaty rumu. Ja podobne aromaty kojarzę z rumem Golden Rum, ale co kto lubi.<br />
W smaku lepiej nie było. Bimber, młody spirytus, drożdże, fermentujące ziarno, szorstka dębina, wanilina. Pojawił się też aromat wymiocin, ale to ciągle od whisky. Finisz pieprzny, alkoholowy, z odrobiną prostej słodyczy.<br />
W kolejce czekała Glenwill Sherry Butt Finish, ale nasz entuzjazm nieco przygasł.<br />
Nos nieco łagodniejszy, bardziej cywilizowany. Beczka, użyta do finiszowania, wywarła dość wyraźny wpływ na destylat. Oczywiście dalej można wyczuć drożdżowo - bimbrowe aromaty, ale przykryły je trochę suszone owoce, gorzka czekolada i ciasto z rodzynkami. Jest lepiej, w tej Glenwill czuć dopiero, że mamy do czynienia z whisky, a nie jakimś spirytusem z garażu. Jest to whisky "taka sobie", ale nie odpychająca.<br />
W ustach też czuć pewien postęp w stosunku do Rum Finish. Trochę słodyczy, przyprawy korzenne, tytoń, lekkie taniny od beczki. Wciąż czuć drożdże i ziarno, z czasem coraz mocniej wyczuwalne stają się bimbrowe smaczki - przed kartonem i trocinami jednak nie udało się uciec. Rada? Połykać szybko, nie kontemplować, wtedy jest lepiej.<br />
Końcówka lekko pieprzna, drewniana, na szczęście krótka.<br />
Podsumowywać nie ma za bardzo czego. Obie Glenwill to dolne rejony współczesnych NASów, naprawdę nie wiem, jak miałbym kogoś przekonać do zakupu butelki. Wersja po sherry jeszcze jakoś ratuje się zapachem, ale jeśli potrzymać ją chwilę na języku, to szybko pokazuje swoje mało szlachetne oblicze. Butle, patrząc po profilu FB, pewnie przeznaczone na Azję, ale kto wie, czy nie znajdzie się ktoś, kto będzie chciał sprzedawać je u nas. Ja odradzam, chyba że szukacie ciekawego wazonu albo podstawy do lampy.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-13167771905123772062017-03-14T13:14:00.002-07:002017-03-14T13:14:58.189-07:00Wieczór z amerykańskimi CorneliusamiDziś piwa, o których w zasadzie miałem nie pisać, ale okazały się pewnym zaskoczeniem. Pomyślałem więc, że warto wspomnieć. Może nie jest to najlepsza metoda na wybór materiału na blog (pisać tylko o dobrych rzeczach jest trochę nudno), ale z drugiej strony stara się nie marnować pieniędzy na rzeczy, o których jestem niemal pewien, że zasilą kanalizację. Takie sknerstwo z rozsądku, ale jak do tej pory dające niezłe efekty.<br />
Corneliusy w stylu amerykańskim były dwa - American Lager i American Pale Ale. Ten drugi styl w zasadzie wysypuje się teraz z każdej piwnej półki sklepowej, więc jego kolejne, piotrkowskie wcielenie nie wywołało u mnie szybszego bicia serca. Ale American Lager wyglądał już nieco ciekawiej. Sam lager to w teorii prosty, czysty styl, ale już wielu naszych "rzemieślników" zaliczyło na nim wpadki, okazuje się, że proste rzeczy bywają najtrudniejsze do zrobienia.<br />
Cornelius jest w mojej opinii browarem "takim sobie", co znaczy tyle, że ryzyko otrucia jest znikome, ale też szansa na trafienie perełki raczej niewielka. Coś na zasadzie "kupujemy, jak nie ma nic lepszego". A że nie było, to diw butelki trafiły do siaty.<br />
<br />
<a name='more'></a>Zacząłem od <b>American Lagera</b>. Spokojnie nalałem sobie piwo do szkła, o dziwo piana była całkiem ładna, i wcale nie chciała znikać.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgunIRm_wyZwFisDWZy01gmCZ-NoVWOmCrxJr2dwbCdp17eLA7z5rxILXOMZj2NStOk7MDdXRTPFeM-HoHe_GifKgtL6YxCrI_u3neMnwTNp81wLPfEVuqwMx0K_Ru4kkx8VfOSGijQwDm6/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0227.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgunIRm_wyZwFisDWZy01gmCZ-NoVWOmCrxJr2dwbCdp17eLA7z5rxILXOMZj2NStOk7MDdXRTPFeM-HoHe_GifKgtL6YxCrI_u3neMnwTNp81wLPfEVuqwMx0K_Ru4kkx8VfOSGijQwDm6/s200/Zdj%25C4%2599cie-0227.jpg" width="150" /></a>Zapach dość delikatny, na starcie lekki aromat słodowy, po nim oczywiście trochę cytrusów (grejpfrut dominujący, jakżeby inaczej!) i jeszcze na dodatek białe owoce. Żadnych wad w stylu masła, maślanki, warzywa czy inna spożywka, więc zaczęło się robić ciekawie. Szczególnie spodobał mi się przyjemny, świeży aromat słodu, skojarzył mi się z czasami, kiedy chadzałem na bardzo dobrego pilsa do Bierhalle. Nawet nieźle zagrały z nim te cytrusy, pojawiło się też trochę pieprzno - ziołowych nut, i wszystko jakoś ze sobą grało.<br />
W ustach przy pierwszym łyku dało się we znaki przede wszystkim wysokie wysycenie. Potem dobra baza słodowa, obok niej sporo solidnej, ale nie paraliżującej goryczki. Cytrusy, trochę ziół, ślad żywicy. Końcówka nieco ściągająca i cytrusowa.<br />
Piwo ogólnie bardzo przyjemne, odświeżające. Gdybym miał się do czegoś czepiać - wolałbym więcej słodu kosztem aromatów chmielowych. Bo jest trochę bardziej amerykańsko, niż lagerowo. Ale całość bardzo mi odpowiadała.<br />
Potem przyszła kolej na <b>American Pale Ale</b>.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFpCRIE1CdW5Z6BsiubrDCWJ2JEKTj-ZAdNvcnnvisTmLunKUiPsSEEt6X3OeI6zelbIcC1FWpq7LctpZDtW0dpU8MeCV1hzfpqnpLMjTB0AwZ2eWcU4XjnEyefI8lRDtCWaozHncvuRbD/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0230.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFpCRIE1CdW5Z6BsiubrDCWJ2JEKTj-ZAdNvcnnvisTmLunKUiPsSEEt6X3OeI6zelbIcC1FWpq7LctpZDtW0dpU8MeCV1hzfpqnpLMjTB0AwZ2eWcU4XjnEyefI8lRDtCWaozHncvuRbD/s200/Zdj%25C4%2599cie-0230.jpg" width="150" /></a>Zapach to klimaty dobrze znane wszystkim od kilku już sezonów - melon, ananas, dojrzały grejpfrut i banan. Zdecydowanie w stronę dojrzałych owoców, a nie w stronę żywicy i cierpkich cytrusów. W ciemno można by w zasadzie pomyśleć, że to jakaś zamerykanizowana wariacja na temat pszenicy. Na plus znów brak wad, pachnie przyjemnie, ale jakichś większych wzruszeń nie powoduje.<br />
W ustach znów dominacja owoców. Mango, banany, ananasy, a obok nich wyraźna nuta drożdżowa. Znów mam skojarzenia z pszenicą. Z czasem na szczęście pojawia się trochę cytrusowej goryczki, a po delikatnym ogrzaniu piwa pojawiaj się też nuty żywiczne. Hegemonia owoców choć na chwilę zostaje przełamana, ale tak ogólnie piwo jest nieco monotonne.<br />
W zasadzie to samo dzieje się w końcówce - trochę gorzkich cytrusów plus dojrzałe owoce egzotyczne.<br />
Jak dla mnie za dużo słodkich owoców, brakuje akcentów słodowych. Piwo trochę monotonne, lekko zalepiające.<br />
Z dwóch zdecydowanie wolę American Lagera. Piwo świeższe, ciekawsze, z miłymi akcentami słodowymi, na które przynajmniej ja ostatnio rzadko trafiam w jasnych lagerach. Cornelius APA to takie piwo w stylu "może być", pewnie niektórym ten styl się spodoba, mi niekoniecznie. Oba nie są specjalnie drogie, kosztują około 4-4,50. Nie jest to też oczywiście cena dyskontowa, ale poniżej nie schodzi już chyba żaden niekorporacyjny browar. Cena uczciwa moim zdaniem, piłem wiele dużo gorszych, kosztujących dwa razy więcej piw.<br />
<br />
<br />Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-84442842081810497132017-02-21T11:23:00.001-08:002017-02-21T11:23:59.860-08:00Miłosław Dymione Brown Ale <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxHbNj2AuSnxWtXu5vfh4iQqySjXga7wZ3DcJoyQ8MYE0uLEQuL9KZ50KU4TOca-GWVlNptpEbl4DZlD9y9CflK3Zx8hZlXIIbQpk-rsII5rKbVm9b1g5Q0fmEDPfYWuCdQCTmQ8pVPZHO/s1600/DSCN5930.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxHbNj2AuSnxWtXu5vfh4iQqySjXga7wZ3DcJoyQ8MYE0uLEQuL9KZ50KU4TOca-GWVlNptpEbl4DZlD9y9CflK3Zx8hZlXIIbQpk-rsII5rKbVm9b1g5Q0fmEDPfYWuCdQCTmQ8pVPZHO/s200/DSCN5930.JPG" width="150" /></a></div>
Dziś tak bardziej zwyczajnie. Obecnie inne piwa są na fali, wszyscy ganiają za "imperialnymi porterami", risami czy pintowym eisbockiem (już mam, wrażenia pewnie niedługo), więc kojarzący mi się z delikatną nijakością brown ale będzie ciekawą odmianą. No, nie do końca to taki zwyczajny brown ale, bo słody wędzono dymem z drzew owocowych. Zrobił to Miłosław, kosztuje rozsądnie (około 6 zł), więc w zasadzie czemu nie? Jeszcze kilka pozycji z ich nowej serii wygląda ciekawie, choć może przy "craftowej" obfitości nie wywołują już takiego zainteresowania, jak pewnie zrobiłyby to 5 lat temu. Ale cóż, kto bronił im być tymi pierwszymi?<br />
Wracając do dzisiejszego browna. Jak na styl piwo całkiem treściwe - 13,2 ekstraktu, 5,6% alkoholu, parametry pozwalają podejrzewać, że nie będzie to słabeusz. Jak wyszło w praktyce - o tym dalej.<br />
<br />
<a name='more'></a>Pierwsze, co chce się sprawdzić w takim piwie, to stopień "wędzoności", no, przynajmniej ja tak mam. No więc wącham, i dym jest, nawet dość dobrze wyczuwalny, ale nie dominujący. Żadna tam Schlenkerla, choć niektórych pewnie już może odrzucić. Obok dymu pojawia się jakaś karmelowa nuta, do tego owocowe akcenty w stylu mocnych lagerów. Z czasem mam wrażenie wszystko słabnie, wędzona robi się mniej intensywna, i okazuje się niestety, że jej zanikanie ujawnia pustkę zapachową Dymionego.<br />
W ustach wędzonki również jest niewiele, to nawet nie sprawa jej ubywania z czasem, bo pierwszy łyk wziąłem zaraz po nalaniu. Piwo oczywiście nie jest jakoś specjalnie "ofensywne", dość gładkie (niewielkie nasycenie), lekko kremowe. Na początku jest delikatnie kwaskowe, później pojawiają się nuty owocowo - słodowe, niestety znów kojarzące się raczej z mocnym lagerem, niż z brown ale. Jest też ciut wędzonki, razem z lekkim, palonym aromatem. Wszystko razem jakieś mało zdecydowane, i niestety mało w stylu, który obiecuje etykieta. O ile jakieś niedostatki w aromatach dymu jestem w stanie zrozumieć, bo i nie ma co przesadzać, żeby zachować jakąś równowagę i przystępność. Ale brakuje mi bardziej szlachetnych nut od słodu - gdzie toffi czy orzechy?<br />
Tak ogólnie piwo nie jest niesmaczne, nic nie odrzuca podczas picia, i w zwyczajnych okolicznościach problemów z wypiciem całej butelki pewnie nie będzie. Choć już widzę tych ortodoksów, co w pełnym dramatyzmu geście wylewają 3/4 szklanki do zlewu z grymasem obrzydzenia na twarzy - co kto lubi. Piwo da się pić, choć to raczej coś pomiędzy lekkim koźlakiem a nieco mocniejszym lagerem, w obu przypadkach na przeciętnym poziomie jakościowym. Krzywdy nikomu nie zrobi, choć pewnie można lepiej wydać 6 złotych.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-40608537841689799552017-02-10T09:21:00.001-08:002017-02-10T09:21:34.426-08:005th Ocean Grand Ale<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVfjmEpQ4PTi_M-3WxME8qWwoyjErpo0CxQGBj6h5qQg7tBOPeP6oqHrLKDimDNpRLgf0flig_wya1oxIEE28pfT1qRO73eVruNuzJ0pdQMffKkjR8zzeFUhyphenhyphen7_puv8CjcYTNq4N-hVZRV/s1600/5ocean.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVfjmEpQ4PTi_M-3WxME8qWwoyjErpo0CxQGBj6h5qQg7tBOPeP6oqHrLKDimDNpRLgf0flig_wya1oxIEE28pfT1qRO73eVruNuzJ0pdQMffKkjR8zzeFUhyphenhyphen7_puv8CjcYTNq4N-hVZRV/s200/5ocean.JPG" width="150" /></a></div>
Dziś piwo z Rosji. Kiedyś chyba nawet coś z tego kraju się pojawiło na moim blogu, ale smakowo nie zachęcało do dalszych poszukiwań. Po co więc to? Ano trochę połasiłem się na ładną butelkę. Lubię takie szampanówki, jeszcze w dodatku zamykane naturalnym korkiem, no piwo praktycznie samo wskakuje do koszyka. Cena coś w okolicach 12 złotych, więc spustoszenia w kieszeni nie zrobi, można brać!<br />
Piwo uwarzone przez Moscow Brewing Company. Ekstrakt 16, alkohol 6,2%, niepasteryzowane, dojrzewające w butelce, no nawet wygląda to ciekawie. Nie liczyłem na fajerwerki, ale przynajmniej na solidnego "ejla" do wieczornego podjadania. Jak to wyszło? O tym dalej.<br />
<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Piwo prezentuje się naprawdę nieźle - ładna butla, naturalny korek, w ogóle nie wygląda, jakby było z Rosji ;)<br />
Przy nalewaniu tworzy się piękna, gęsta piana, w dodatku całkiem trwała. Zdążyłem nawet zrobić zdjęcie, sprzątnąć bałagan, wrócić na kanapę, a ona wciąż istniała. Szok!<br />
Zapach jest dość delikatny, do czynienia mamy z piwem w klasycznym, mało ofensywnym stylu. Aromaty lekko kwiatowe, trochę ziołowe, do tego aromaty słodu, karmelu, odrobina suszonej żurawiny i drożdże. Przyjemnie, ale niezbyt intensywnie. Trochę jak jakiś cienki, wyspiarski "ejlik".<br />
W smaku podobnie. Delikatna słodycz, trochę owoców, karmelu i toffi, Po chwili wyczuwalna staje się goryczka, odpowiednio zaznaczona, ale umiarkowanie intensywna.<br />
Finisz to trochę goryczki, suszonych owoców i orzechów.<br />
Jak podsumować spotkanie z 5th Ocean? To trochę takie piwo, co to szkody żadnej nie wyrządzi, ale też i w pamięć nie zapadnie. Jeśli ktoś ma język wymęczony codziennymi starciami z amerykańskim chmielem, to będzie mu smakowało trochę jak woda. Opakowanie sugeruje (przynajmniej mi), że będziemy mieć do czynienia z czymś nieco bardziej wyjątkowym. A tu troszkę takie strzelanie z armaty do wróbli. Z drugiej strony - gdyby było w zwykłej butli, to raczej bym go nie kupił. Więc trafia do kategorii piw jednorazowych, chyba że będą je wyprzedawać pod koniec terminu przydatności.<br />
<br />Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-28506496810846005422017-02-07T03:55:00.001-08:002017-02-07T03:55:27.149-08:00Birbant Sheep Szit<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZRZIffR9jCOM6Tq54ioVL0Jw7baC2VlHJPfKDekI0BaLykRJzccyaj0tPji5mBpUJESTRsiPQZPkF6FqToRnUmV13XME03JPA8X9lsOfjHnYy8QDmuUNa9tvNkCP8cVvGWjKxCL43dDtW/s1600/sheep.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZRZIffR9jCOM6Tq54ioVL0Jw7baC2VlHJPfKDekI0BaLykRJzccyaj0tPji5mBpUJESTRsiPQZPkF6FqToRnUmV13XME03JPA8X9lsOfjHnYy8QDmuUNa9tvNkCP8cVvGWjKxCL43dDtW/s200/sheep.jpg" width="150" /></a></div>
Dzwoni do mnie jakiś czas temu kolega. Taki dobry kolega, co to raz na jakiś czas odkłada mi buteleczkę jakiegoś ciężej dostępnego piwa. I mówi "chcesz wypić owcze g...o?". Oczywiście śmiechom i dokazywaniom nie było końca, sami zresztą kiedyś stwierdziliśmy, że dojdzie do takiego momentu piwnej rewolucji, w którym wystarczy nalanie jakiegoś g.. do butelki, a ludzie i tak się będą na to rzucać. Jednak wtedy nie sądziliśmy, że ktoś to potraktuje prawie dosłownie.<br />
Ale jednak, (prawie) stało się! Owcze odchody użyte do suszenia słodu, i nazwa dumnie eksponująca ten fakt. Trochę wahałem się, czy w ogóle umieszczać tu recenzję tego piwa, bo jest to mocne płynięcie z prądem, w dodatku płynięcie w takie mniej ciekawe rejony (żeby nie powiedzieć, że płynięcie do kanalizacji). Ale może jednak w Sheep Szit jest coś więcej, niż tylko trochę kontrowersji?<br />
<br />
<a name='more'></a>Początek był niezły - zrobiła się piana, nic podejrzanego nie pływało w butelce, można śmiało degustować.<br />
W zapachu dominuje dym i wędzonka, za nimi coś w stylu mokrej ziemi i odrobiny obornika. To ostatnie to raczej nie autosugestia, choć aromat pojawiał się zazwyczaj po zakręceniu szkłem. Może to wada, może tak miało być, tak czy owak - jakaś ziemisto - nawozowa nuta jest. I tworzy z dymem nawet dość zgrabne połączenie. Poza tym jest jeszcze trochę palonych słodów, popiołu, gorzkiej czekolady i jakiegoś likieru. Całość w sumie dość ciekawa, nie porywająca, ale dobrze poukładana.<br />
W ustach piwo niestety trochę rozczarowuje. Jest trochę paloności, aromat espresso, lekki kwasek i delikatny posmak coli, ale to w zasadzie wszystko. No, oczywiście trochę dymu, ale nienachalnego. Przy ekstrakcie 19 można oczekiwać chyba nieco więcej. A smakując w ciemno, stwierdziłbym raczej, że to zwykły stout. Nie ma już też śladu tych ziemistych nut z zapachu, a szkoda. Na osłodę spora goryczka, wiadomo, bez tego nie ma craftu.<br />
Nie pamiętam już nawet, ile dokładnie kosztowało to piwo, ale specjalnie tanie chyba nie było. No i jeszcze rozlane do małej butelki. Zapach w miarę uzasadnia sensowność eksperymentu, ale smak rozczarowuje. Nic ciekawego, takich piw na rynku przewija się sporo.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-43962400101839697552017-01-30T07:35:00.001-08:002017-01-30T07:35:30.124-08:00Amarcord/Pinta Bałtyk Adriatico Porter<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUXAGZNRuUMgTaZw_XkRGzqfdVtQglT1IJgEigBKuZFsJBh7v9YbKWWYec5swt-vwMZO9ekJPIeJD9QFX8UwfJy5Io8kCT6vH5O6MFcNftMl5SaV9foNntLzUl351A5nvr7HoTARvi7Ggg/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0180.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUXAGZNRuUMgTaZw_XkRGzqfdVtQglT1IJgEigBKuZFsJBh7v9YbKWWYec5swt-vwMZO9ekJPIeJD9QFX8UwfJy5Io8kCT6vH5O6MFcNftMl5SaV9foNntLzUl351A5nvr7HoTARvi7Ggg/s200/Zdj%25C4%2599cie-0180.jpg" width="200" /></a></div>
Dziś na blogu pierwsze w tym roku piwo. Zimno za oknem, wiadomo więc, że dobrym wyborem będzie porter. A że pojawił się porter polsko - włoski, to czemu nie?<br />
Popełnił go włoski Amarcord we współpracy z Pintą. Z tymi pierwszymi chyba do czynienia do tej pory nie miałem, ale drudzy to dość solidna firma, wiadomo. A że aż specjalnie do Włoch się udać, żeby uwarzyć portera? No może to trochę bez sensu, ale wiadomo, że i tak najważniejszy jest efekt końcowy.<br />
Piwo nietanie, bo ja kupiłem za niecałe 12, ale i w okolicach 14 widziałem. To akurat specjalne zaskoczenie nie jest, pewnie uwarzone w Polsce kosztowałoby podobnie, może nawet więcej (no bo wiadomo, że u nas amortyzacja, wyzysk itp., wszędzie indziej jest lepiej). Moc 9%, jak na porter norma. Czarny ryż i cukier trzcinowy w składzie - to już trochę fanaberia. Ryż pewnie za wiele smaku nie wniesie, cukier pewnie też bardziej na podciągnięcie parametrów, niż aromaty. Ale może jednak wyszło coś niesamowitego?<br />
<br />
<a name='more'></a>Piwo nalali do butelki o nietypowym jak na nasz rynek kształcie, wygląda nieco bardziej dostojnie, niż te zwykłe krafty dla bogatych meneli we flanelach. Pojemność 355, czekam na specjalne szkło sensoryczne, dedykowane dla piw rozlewanych w takich objętościach.<br />
A już jeśli o samo piwo chodzi. Zaskoczyła mnie jego przejrzystość. Coś jak w jakichś lekkich, ciemnych czeskich piwach. Potem już tylko klasyczne narzekanie na marną pianę, i można pić i wąchać.<br />
Zapach klasyczny, gorzka czekolada, kakao, trochę brązowego cukru i wanilii, a także palone słody. I już. W zasadzie jedno "wąchnięcie" wystarcza. Piwo nie rozwija się z czasem, nie odkrywamy kolejnych aromatów w miarę ogrzania czy natlenienia. Nie zrozumcie mnie źle - zapach jest niezły, ale jeśli spróbuje się kilku polskich (2x tańszych!) porterów, to nie będzie on żadnym zaskoczeniem.<br />
W ustach jest podobnie. Adriatico jest lekko słodki, po chwili staje się też nieco kwaskowy. W aromatach dominuje czekolada deserowa i kakao, obok nich trochę paloności i goryczki. I to wszystko. Piwo jest przyzwoicie poukładane, ale przy tym wszystkim proste i, niestety, monotonne. Proste, mało wyrafinowane aromaty, brak jakiegoś pazura, czegoś, co zachęca do wzięcia kolejnego łyka. Pierwszy raz od dawna miałem tak, że małą porcję piwa (355 rozlane na dwie osoby) piłem chyba z pół godziny. I nie dlatego, że cmokałem rozanielony i szkoda było skończyć, tylko nie miałem ochoty na więcej.<br />
I dla takiego piwa trzeba aż było bawić się we współpracę z Włochami? To moim zdaniem jednak spory niewypał. Jeśli nie musicie spróbować Adriatico, to odpuśćcie sobie, a za te 12 złotych będziecie mieć 3 smaczne, krajowe portery, w dodatku w uczciwych butelkach 0,5l.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-56508279339699816112017-01-28T05:02:00.001-08:002017-01-28T05:02:38.848-08:00The Bitter Truth Pimento Dram<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbuzmyvEFFryhg18VfrQazwZ6mm7XiU8rk1SD795-X86N-xhSwjshMuOOAAib5XInO9mczj9diCPx3dGnwgsuDtc5A6LtYTrSLkSTJmQ_RA-mWRflLOG8L0KwWvcDAjHKKrjVDn7PGLqvD/s1600/pimento.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbuzmyvEFFryhg18VfrQazwZ6mm7XiU8rk1SD795-X86N-xhSwjshMuOOAAib5XInO9mczj9diCPx3dGnwgsuDtc5A6LtYTrSLkSTJmQ_RA-mWRflLOG8L0KwWvcDAjHKKrjVDn7PGLqvD/s200/pimento.jpg" width="150" /></a></div>
Dziś dla odmiany coś gorzkiego, przynajmniej z nazwy.<br />
Marka The Bitter Truth jest zapewne znana głównie barmanom, na zwykłym, detalicznym rynku póki co ich produktów nie widziałem (mam na myśli oczywiście rynek polski). Ich historia nie jest zbyt długa - powstali w 2006 roku, założeniem było produkowanie wysokiej jakości bitterów do koktajli, których ponoć swego czasu brakowało na rynku niemieckim.<br />
Paleta produktów jest naprawdę szeroka, większość według mnie to raczej właśnie składniki koktajli niż alkohole do picia solo, ale kilka pozycji wygląda ciekawie. Jedną z nich jest właśnie Pimento Dram, likier na bazie jamajskiego rumu i ziela angielskiego. Nie wiem, czy wzbogacono go jeszcze jakimiś składnikami, producent niewiele pisze o składzie. Ale już sama baza wygląda ciekawie. Wielu pewnie ziele angielskie będzie się kojarzyło z dodatkiem do klasycznej kuchni, ale ciekawie wypada w połączeniu ze słodkimi alkoholami. Czy i tu efekt będzie dobry?<br />
<br />
<a name='more'></a>Likier wygląda naprawdę nieźle. Ładne opakowanie (a to w sumie tylko miniaturka), i przede wszystkim ciemny, głęboki kolor. Może jednak uzyskany bez ton karmelu, wszak to poniekąd towar dla zawodowców, a im chyba nie należy zakłócać smaku dodatkiem cukru?<br />
Nos do kieliszka no i wiadomo, ziele angielskie. Mocny aromat, dominujący, ale jednocześnie przyjemny. Obok niego pojawia się cynamon, pieprz, odrobina cedru i anyżku (wiadomo, czemu nazywają to "allspice" - w jednej przyprawie jest wszak wszystko ;)). Trochę później pojawia się aromat melasy, ślad coli i gorzkiej czekolady. A więc powiedzmy, że bazę alkoholową również da się wyczuć. Pimento Dram ma 22% alkoholu, zatem nie pcha się on na szczęście na pierwszy plan.<br />
W ustach na początku jest dość słodko. Czyli jednak z cukrem, bo sam czysty rum nie dałby słodyczy. Karmel, melasa, jest też oczywiście ziele, cynamon i trochę lukrecji. Likier jest nie tyle gorzki, co ściągający. Przy okazji lekko piecze w język, ale to zdecydowanie odczucie od przypraw, a nie od alkoholu.<br />
Końcówka jest lekko słodka, ściągająca, mocno przyprawowa, znów ziele, cynamon i odrobina mięty pieprzowej. Pimento Dram bardzo długo pozostaje na podniebieniu.<br />
Trunek jest całkiem ciekawy, zdecydowanie dla osób lubiących aromat ziela angielskiego i innych przypraw. Dla mnie osobiście nieco za słodki, choć może ma to być pozycja do picia dla zwykłych klientów i stąd taki, nieco łagodniejszy, profil smakowy. Myślę, że jako dodatek w postaci kilku kropel do zwyczajnej coli może dać niezłe efekty.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-42927203297460118882017-01-26T08:18:00.001-08:002017-01-26T08:18:11.631-08:00Loch Lomond 2001/2016 52,2% <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhh8ql1XAaqHxvBuHbwQxtbzRSlnmqAObNIF8X6ohhVympQWK3d46bsktj7GrNP9PrAcenxlIycXexRbmDcEjP5JEjeTzYck7JJvk4iQ79jR9WZRTfIaVgXy6K0ixTo6FWjkYKE3EDQc8_/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0072.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhh8ql1XAaqHxvBuHbwQxtbzRSlnmqAObNIF8X6ohhVympQWK3d46bsktj7GrNP9PrAcenxlIycXexRbmDcEjP5JEjeTzYck7JJvk4iQ79jR9WZRTfIaVgXy6K0ixTo6FWjkYKE3EDQc8_/s200/Zdj%25C4%2599cie-0072.jpg" width="150" /></a></div>
<br />
Po ostatniej "medalistce" dziś już nieco spokojniej. W zasadzie jeśli popatrzy się na opinie o destylarniach, to trafiamy trochę na drugi biegun. Ale spróbować trzeba wszystkiego, bo a nuż nas oszukują? Choć o Loch Lomond od ich własnego przedstawiciela usłyszałem, że kiedyś robili po prostu "shitty whisky", natomiast od kilku lat ponoć mocno pracują nad jakością, i już niedługo ma to być wyczuwalne.<br />
Dzisiejsza bohaterka została wydestylowana w 2001 roku, więc raczej pamięta jeszcze stare czasy. Aczkolwiek jest to edycja "single cask" (beczka 127), wybrana przez (chyba) obecnego dystrybutora produktów LL w Polsce - firmę M&P. Można było sobie zakupić sampla na ostatnim warszawskim Whisky Live, więc w sumie czemu nie? Tym bardziej, że tych jednobeczkowych edycji Loch Lomond raczej nie ma zbyt wiele.<br />
Whisky pochodzi z beczki po bourbonie, rozlana bez rozcieńczania wodą i barwienia. Choć do tego ostatniego pewności nie mam, ale kolor po 15 latach dość blady, więc karmelu zapewne nie używano. Nie wiem, spośród jakich beczek było dane wybierać selekcjonerom M&P, natomiast po głowie przed degustacją chodziło mi, że nawet bycie najlepszym wśród najsłabszych to raczej żadna nobilitacja. No ale zobaczymy.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhICW_Ov3nJ2ty7pcXLv8T4Mc_IBVXg6V2R2XiJ2XprrgolrHlb852fR7-tdILZPArUnIe5cnNfHWJfZlTVQNIz5g9NERGdE-y4Z0C78Xw6kwaiyrcscSrnEhNWfquymR5Jv4kqUWCG50gp/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0169.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhICW_Ov3nJ2ty7pcXLv8T4Mc_IBVXg6V2R2XiJ2XprrgolrHlb852fR7-tdILZPArUnIe5cnNfHWJfZlTVQNIz5g9NERGdE-y4Z0C78Xw6kwaiyrcscSrnEhNWfquymR5Jv4kqUWCG50gp/s200/Zdj%25C4%2599cie-0169.jpg" width="200" /></a>Nalałem sobie zawartość próbki do szklanki, powąchałem bez żadnych większych oczekiwań, i co? Okazało się, że nie ma tragedii. Sporo słodyczy, i to takiej w klimatach faworków i mocno lukrowanych pączków. A więc trawa cytrynowa, limonka, słodkie pomarańcze, słodki cydr, esencja waniliowa, do tego dużo dojrzałych gruszek i ananasów w syropie. Trochę monotematycznie, ale w jakiś prosty sposób przyjemne. Po kilku chwilach zauważalny staje się dąb, razem z nim wychodzi jakaś przykurzona tektura, ale poza tym jest przyzwoicie. Alkohol trzyma się w ryzach, można podarować sobie dolewanie wody.<br />
W ustach podobnie - sporo słodyczy, takiej niekoniecznie wyrafinowanej. Krem waniliowy, gruszki w syropie, pudrowe cukierki, trochę miodu. Słodycz przełamana zostaje lekką pieprznością i alkoholem, na szczęście ten ostatni znów nie atakuje języka zbyt agresywnie.<br />
I w sumie wszystko byłoby ok, gdyby nie finisz. Jest lekko wytrawny, z dębową goryczką, ale po przełknięciu pojawia się też jakiś nieprzyjemny aromat zbutwiałego drewna. Może to mój kiepski wieczór, a może to beczka wydawała jakieś ostatnie tchnienie, nie wiem.<br />
Ogólnie ten mały akcent delikatne psuje całościowy, przyzwoity obraz Loch Lomond. Nie jest to jakaś poruszająca whisky, w swej słodyczy może wydać się monotonna, ale może być rozsądnym typem na wiosenno - wakacyjnego, lekkiego malta.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-30941239779478399472017-01-24T04:37:00.001-08:002017-01-24T04:37:16.843-08:00Old Pulteney 1989<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2dVLb1zujxahP7dbHPTRTUNu9A1F-lmromuEdM89MDPlEKCVgqc2xTlrf05QbC__kJRQYg0En4p9qp2LmEt5VL14SiTRGibPWJK6fRL2ydPfN8UG5t9QaA44aignoaDFnpbz2ptH2i0EV/s1600/DSCN5742.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2dVLb1zujxahP7dbHPTRTUNu9A1F-lmromuEdM89MDPlEKCVgqc2xTlrf05QbC__kJRQYg0En4p9qp2LmEt5VL14SiTRGibPWJK6fRL2ydPfN8UG5t9QaA44aignoaDFnpbz2ptH2i0EV/s200/DSCN5742.JPG" width="150" /></a></div>
Wracam po dość długiej przerwie. Jestem, żyję i mam się dobrze, i jak zawsze obiecuję sobie, że w końcu zacznę coś publikować regularnie. Przy okazji chciałbym delikatnie pomajstrować przy samej formule bloga, ale wiadomo, że wyjdzie jak wyjdzie.<br />
Czym więc by zacząć rok 2017? A może najlepszą whisky 2016 roku? Ci bardziej zorientowani zapytają "a którą najlepszą?", ci mnie zorientowani "a co to za whisky?". Będzie to zatem najlepsza wg. WWA, a została nią Old Pulteney 1989. Butelkowana w 2015 roku z mocą 46%, dojrzewała w beczkach po bourbonie, w których wcześniej jeszcze dojrzewała jakaś whisky torfowa. Nie wiadomo dokładnie jaka, słyszałem plotki o Laphroaig, ale to tylko plotki.<br />
Jeśli chodzi o nagrody typu "najlepsze na świecie" to wiadomo, że podchodzić do nich trzeba z dużą rezerwą. W zasadzie można je nawet zignorować i traktować jako ciekawostkę przyrodniczą, choć patrząc na galopujące ceny zwycięzców - tych ogarniętych rządzą posiadania tej najlepszej wciąż jest wielu.<br />
Ja swoją butelkę (a raczej jej część, tzn, część zawartości) dostałem w prezencie, z podpowiedzią "jak ci zasmakuje, to wersja 1990 jest bardzo podobna, może nawet lepsza". Cenna uwaga, bo jest też połowę tańsza.<br />
Co więc wybrano jako tą najlepszą? Zapraszam dalej!<br />
<br />
<a name='more'></a>"Przewąchiwałem" sobie tą butelkę już wcześniej kilka razy, za pierwszym podejściem oczekując jakiegoś szoku i ekstazy, ale nic takiego nie nastąpiło. W następnych podejściach również, więc głowa trochę ostygła, butelka zajęła wygodne miejsce pośród innych, kurzących się na półce, i cierpliwie czekała na swoją kolej.<br />
Jeśli chodzi o zapach, to po spróbowaniu kilku whisky z tej destylarni mogę z powagą znawcy stwierdzić, że "czuć od pierwszej chwili, że to destylat z Old Pulteney". Pierwszy, mocny aromat, to dojrzałe, lekko pieczone jabłka i cydr. Później szarlotka i wyraźny aromat wanilii, coś w stylu słodkiego kremu. Nie idzie to jednak w stronę cukierniczego ulepka - jest dość świeżo. Gdy whisky nieco się przewietrzy, do głosu dochodzą nieco bardziej wytrawne tony - zboża, pieprz, dąb, cedr, bardziej wyraźny robi się dym torfowy, choć ten ostatni na szczęście nie stara się dominować nad całością. Obok tego delikatnie wyczuwalna jest nuta skórki cytryny.<br />
W ustach Pulteney znów jest bardzo delikatna, dominującym akcentem ponownie są dojrzałe jabłka. Poza tym trochę dymu torfowego, lekko zaznaczony dąb i odrobina pieprzu. Tak jak w zapachu - bardzo świeżo, lekko, ze świetnie ukrytym alkoholem i beczką, która jest, ale nie dominuje.<br />
Końcówka jest lekko wytrawna, w niej najmocniej czuć torfowość Pulteney 1989.<br />
Jak krótko podsumować moje spotkanie z Old Pulteney 1989? Dobra rzecz, ale klękać nie ma przed czym. Oceny choćby na whiskybase w okolicach 90 punktów są moim skromnym zdaniem nieco na wyrost. To przyjemna whisky, przy swoim wieku świeża, bez nadmiaru beczki, ale nie wywołuje jakiegoś wielkiego "wow". Może dlatego, że jest dość subtelna w aromacie, nie uderza języka jak bomba (może klika % więcej dodałoby intensywności), ale taki chyba był zamysł twórców.<br />
Generalnie pije się ją przyjemnie, ale cena po wygraniu nagrody raczej nijak ma się do wartości.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-49067446008949263812016-11-10T09:12:00.001-08:002016-11-10T09:12:56.861-08:00Birbant American Barley Wine<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNT0Y1G9v5oukkDj4IpuEasz66VvEDdqxkjbSxOTN160QQQ-XMFqXHslrPF0GXlZKY-Eo0-ngHACUhKAshD_Sr21LGkUtZ4Rn5RI7x7vbvwiajuJ4oLSIGUwIDpruDz_QNBlw6vaE6ALue/s1600/birb_ABW.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNT0Y1G9v5oukkDj4IpuEasz66VvEDdqxkjbSxOTN160QQQ-XMFqXHslrPF0GXlZKY-Eo0-ngHACUhKAshD_Sr21LGkUtZ4Rn5RI7x7vbvwiajuJ4oLSIGUwIDpruDz_QNBlw6vaE6ALue/s200/birb_ABW.jpg" width="150" /></a></div>
Dziś piwo na rozgrzewkę. Birbant American Barley Wine. Samo barley wine niezbyt często występuje na naszym rynku, więc z nieukrywaną radością sięgnąłem po butelkę. Moje zapały studziło trochę słówko "american" na etykiecie, bo wiadomo - oryginalny styl nadmiernego chmielenia unika, a amerykańskie chmiele skutecznie potrafią przygasić inne aromaty. I zamiast rozgrzewającego, krągłego i przyjemnego piwa można dostać cytrusowo - żywiczną, alkoholową bombę. A parametry tego Birbanta są konkretne - 24,5% ekstraktu i 10,5% alkoholu, zatem obawy są uzasadnione. Jak wyszło? O tym dalej.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Klasycznie rozpocznie się od ględzenia o pianie. To, co widać na zdjęciu, przetrwało ze 2 minuty. Potem szybka redukcja do poszarpanej warstewki, no cóż.<br />
Zapach na początku cukierkowo - cierpki, landrynki połączone z nutami cytrusowo - żywicznymi. Czyżby dominacja chmielu amerykańskiego miała być aż taka? Na szczęście po chwili piwo łapie oddech, i zaczyna pachnieć trochę tak, jak powinno. Jest nuta słodu, są suszone owoce i rodzynki, jest też coś w klimatach wina deserowego, moscatela pomieszanego z malagą. Całość nawet nieźle poukładana, alkohol świetnie ukryty, ale całość nie wywołuje jakiegoś wielkiego "wow". Może to taka pora roku, nie wiem.<br />
W ustach Birbant przez chwilę jest słodki, później zaczyna się robić słodowy, z aromatem przypieczonej skórki chleba z miodem. I jeszcze coś przypiekanego, jakby orzechy. Nie zabrakło też owoców, no i oczywiście cytrusowej goryczki. Gdy piwo jest na języku, jej siła nie jest w pełni wyczuwalna, ale po przełknięciu całkowicie dominuje finisz. Jak już połknie się to piwo, to nie ma żadnego świadectwa, że to barley wine. Czuć w zasadzie tylko cytrusy, goryczkę i ściąganie podniebienia. Ok, to "american", ale że żadnych wspomnień o słodzie? Trochę to rozczarowuje.<br />
Nie będę wdawał się w rozważania, czy piwo jest zgodne z gatunkiem, czy też nie. Smakuje nieźle, ale brakuje mi w nim mocnej słodowości, która przy takich parametrach powinna wręcz odciskać piętno na języku. Jest za to sporo nowofalowych chmieli, które teraz są wszędzie i, przynajmniej dla mnie, nie stanowią jakiejś wielkiej atrakcji. Ogólnie piwo niezłe, ale na zimę trzeba poszukać czegoś innego.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-75958403286339848752016-11-07T12:48:00.001-08:002016-11-07T12:48:37.940-08:00Wolf Distillery No. 6<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYNL3OY9V1InKEuXspC7Qp5sKjH78EeYDEPRk2eu1v4ofyivY296SHy1poWIxNXxtcdresrTlHQxxspIRni__8W6JMsFwGtTvrlFANX_eiMimH5gQV_bbOpkbP4DLABUkVXfUkjVlbWfFE/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0057.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYNL3OY9V1InKEuXspC7Qp5sKjH78EeYDEPRk2eu1v4ofyivY296SHy1poWIxNXxtcdresrTlHQxxspIRni__8W6JMsFwGtTvrlFANX_eiMimH5gQV_bbOpkbP4DLABUkVXfUkjVlbWfFE/s200/Zdj%25C4%2599cie-0057.jpg" width="150" /></a>Przyszedł czas na zdegustowanie polskiej whisky. Nie miałem okazji pić Kozubów, na produkty Paseckiego też się nie załapałem, ale udało mi się uszczknąć odrobinkę destylatu z Wolf Distillery. Trafiło na wersję oznaczoną dość lakonicznie jako no. 6. Wyprodukowana z jęczmienia niesłodowanego i słodowanego, dojrzewająca w beczkach po PX i czerwonym muscadecie. Obcięta co prawda do 43%, ale może przy młodym destylacie nie ma co przesadzać z mocą.<br />
Nastawienie mam jak najbardziej dobre, choć próbowana na WLW jedna z wersji nie zachwyciła mnie. Ale może to pierwsze próby, widać, że w Wolf Distillery jest duch walki, mimo naszych mocno niesprzyjających takim inicjatywom przepisom. Może więc z czasem pojawi się doświadczenie i kolejne wypusty będą coraz lepsze. A że te wcześniejsze ktoś będzie musiał wypić, no to do dzieła!<br />
<br />
<a name='more'></a>Polski wilczek na zdjęciu wygląda bardzo blado, nawet chyba bardziej niż w rzeczywistości. W dodatku jest delikatnie mętny - nie wiem, czy taki był zamiar, czy tak po prostu wyszło, ale chyba wśród konsumentów destylatów to niezbyt pożądana cecha.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAj1XvKd_KNg8PcGHjV5gQx7JaIpmL7XuCo2FCC5GmVo0XDmJSCBUX9YPr5paJ9Pl966frtbytnky0b1JoJ1LAgN1RVjgT_wi4P2lBVfWOHe0V51XdH9qISSyHe1ORdf6-YrdkD1sv_3cb/s1600/Zdj%25C2%25A6%25C3%2596cie-0214.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAj1XvKd_KNg8PcGHjV5gQx7JaIpmL7XuCo2FCC5GmVo0XDmJSCBUX9YPr5paJ9Pl966frtbytnky0b1JoJ1LAgN1RVjgT_wi4P2lBVfWOHe0V51XdH9qISSyHe1ORdf6-YrdkD1sv_3cb/s200/Zdj%25C2%25A6%25C3%2596cie-0214.jpg" width="200" /></a>Generalnie barwa jest jak dla mnie podejrzanie jasna - albo leżakowanie było bardzo krótkie (beczki po PX odciskają dość mocne piętno na destylacie, czerwony muscadet zapewne też), albo beczki już oddały najlepsze, co miały do zaoferowania.<br />
Nos niestety nieco przypomina to, co wąchałem na WLW. Ale teraz jest chyba odrobinę lepiej. Niemniej znów mocny aromat tektury, wilgotnego ziarna, owsianki i drożdży. Czy czuć te beczki, wymienione na etykiecie? Niekoniecznie. Jest za to trochę alkoholu, wata cukrowa i syrop trzcinowy. Wszystko kojarzące się raczej z amatorskim samogonem, niż whisky/whiskey.<br />
W ustach niestety nie jest dużo lepiej - drożdże, samogon, jakaś tektura, lekki akcent "treści żołądkowej", plus trochę wanilin. To nie jest niestety nawet jeszcze poziom czystej wódki, leżakowanej w dębie. Za dużo nieprzyjemnych nut, żeby czerpać choćby niewielką przyjemność z degustacji.<br />
Ja oczywiście trzymam kciuki za osoby, zabierające się w Polsce za produkcję whisky. Bardzo chętnie kupiłbym zamiast szkockiej czy irlandzkiej butelkę polskiej wody życia. Warunek jest jednak jeden - to musi nadawać się do picia, i to picia wywołującego jakieś tam zadowolenie, a nie tylko upojenie alkoholowe. Wolf póki co tego warunku nie spełnia. Może kolejne edycje będą coraz lepsze, i przy którejś z kolei powstanie coś, co bez nadużycia będzie można określić mianem "whisky/whiskey". Tylko czy podniebienia ewentualnych klientów będą odpowiednio cierpliwe, by znosić kolejne eksperymenty?Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-64641819700981046592016-11-04T10:11:00.001-07:002016-11-04T10:11:08.754-07:00Glengoyne 1990/2007 56,3% Amontillado <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRwxZcA9JTiabOj_ACYlmmEWorQXRZnMWQpRszjtdob9qj0z4X2Qbf4R0xus2t86KHpE66QUWkGHkextkkfS1J7vJNllijxlEEG_999FJa7r-JbbPE9RGUiF15A-dbmrsAu9tmfFdZbYym/s1600/glengoyne.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRwxZcA9JTiabOj_ACYlmmEWorQXRZnMWQpRszjtdob9qj0z4X2Qbf4R0xus2t86KHpE66QUWkGHkextkkfS1J7vJNllijxlEEG_999FJa7r-JbbPE9RGUiF15A-dbmrsAu9tmfFdZbYym/s200/glengoyne.jpg" width="200" /></a></div>
Dziś skok na głęboką wodę. Wzięło mnie na whisky z beczek po sherry, więc pora na coś z wyższej półki. Z Glengoyne miałem już kiedyś przyjemność (wersja NAS cask strength), dziś padło na destylowaną w 1990 roku i dojrzewającą w beczce po sherry typu amontillado. Beczka oczywiście jedna, whisky nie została rozcieńczona ani zabarwiona, więc ten piękny kolor ze zdjęcia osiągnęła w całkowicie naturalny sposób. Whisky tu i ówdzie zebrała bardzo wysokie noty, co przekłada się też na obecną cenę jeszcze dostępnych butelek. Można więc nieco skalibrować sobie skalę, choć z drugiej strony powstają obawy - czy człowiek nie będzie się sugerował ocenami innych, no i co jeśli nie będzie smakować? Szczególnie to ostatnie stresuje, bo może człowiek ma kawałek deski zamiast języka i powinien darować sobie próbowanie drogich rzeczy, poprzestając na maltach z dyskontu? Ale może jednak nie będzie tak źle. Zapraszam dalej!<br />
<br />
<a name='more'></a>Degustację urządziłem sobie "na raty", próbując już jakiś czas temu odrobiny tej Glengoyne. Było jej mało, wypiłem ją bez jakiegoś specjalnego skupiania, ale zrobiła na mnie spore wrażenie.<br />
Dziś było już na spokojnie, no, może niedobrze, że wieczorową porą, ale kto może sobie pozwolić na degustowanie w godzinach przedpołudniowych?<br />
Zapach od początku mocno wgryza się w nozdrza. Bardzo intensywny, złożony, moc też trochę o sobie daje znać, więc odrobina wody jest jak najbardziej wskazana. Z nią jest spokojniej, nos już jakoś sobie radzi. Na początku lekki kwasek i siarka, cedr i cygara. Do tego skóra, nuta eukaliptusa, czyli w zasadzie wszystko się zgadza. Sherry pełną gębą. Intensywne, gęste, bez jakichś nieprzyjemnych wtrąceń. Ale kręcę jeszcze kieliszkiem, i pojawiają się kolejne zapachy - likier pomarańczowy, coś mięsnego (suszona wołowina?) i metalicznego (opiłki żeliwne?).<br />
W ustach Glengoyne jest pełna i gęsta. Na początku lekko słodka, deserowa, z czasem robi się nieco bardziej wytrawna. Praliny z gorzkiej czekolady, słodki tytoń, do tego trochę pieprzu, przypraw korzennych, kwasku i drewna.<br />
Finisz bardzo długi, drewno, sherry, kwaśne konfitury i eukaliptus.<br />
Przyznam, że trochę nie wiem, jak do tej whisky podejść. Ciągle jeszcze odkrywam smaki, a jej intensywność i złożoność jest dla mnie czymś nowym. Może teraz jeszcze nie do końca jestem w stanie docenić wszystkie jej walory, ale na pewno zapadnie mi w pamięć. Na chwilę obecną jest to dla mnie trunek wybitnie degustacyjny, chyba ciut za trudny za spokojny, wieczorny "daily dram". Choć niewykluczone, że za parę lat zmienię zdanie. Ale bez wątpienia rzecz warta spróbowania!Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-70473181042617278332016-10-28T05:59:00.003-07:002016-10-28T05:59:11.908-07:00Clynelish 1995/2015 54,6% Cadenhead's<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJbk620kYS5mgxVuDQzdROSriOW_SsW4l_FWR6CdUzrvjuoQLQuSizep29y85XNNY5M5rg1BL-d_XTq6rWb7GBnFAYBdjA5mg4VVRxMhqKiHqtWqWXmAB8Yw10PQujpZv8-AYNQk-fUQmc/s1600/cly_cad.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJbk620kYS5mgxVuDQzdROSriOW_SsW4l_FWR6CdUzrvjuoQLQuSizep29y85XNNY5M5rg1BL-d_XTq6rWb7GBnFAYBdjA5mg4VVRxMhqKiHqtWqWXmAB8Yw10PQujpZv8-AYNQk-fUQmc/s200/cly_cad.jpg" width="200" /></a></div>
Dziś znów coś nieco ambitniejszego, z kategorii whisky. Sample świeżutkie, dopiero co dotarły, jeszcze nawet nie wskoczyły do długiej kolejki rzeczy, oczekujących na degustację. Przed nimi byłoby trochę mniej interesujących trunków, więc bez żalu łapię poza kolejnością.<br />
Padło na whisky Clynelish, rozlaną przez Cadenhead. Pochodzi z serii (?) Sherry Cask, a jeśli ktoś chce sobie zerknąć na butelkę i szczegóły, to zapraszam <a href="https://www.whiskybase.com/whisky/74664/clynelish-1995-ca" target="_blank">tu</a>. Jakieś tam już podejścia do tej whisky robiłem, od podstawowej wersji począwszy, a na 20 - letniej Clynelish z serii Artist skończywszy. Ta ostatnia była jednak degustowana w nieco polowych warunkach (Poznań - i wszystko jasne! ;)), więc niech ta dzisiejsza będzie jakąś rekompensatą. A że i rozlewnia ponoć miała/ma dobrą opinię, to zapowiada się całkiem ciekawie. Więc do dzieła!<br />
<br />
<a name='more'></a>Whisky jest rozlewana bez rozcieńczania, więc zapas mocy jest odpowiedni do zabaw z wodą. Pierwszy "strzał w nos" jest delikatnie alkoholowy, wyraźnie drewniany. Odrobina wody, i Clynelish od razu łagodnieje. Drewno odrobinę się cofa, w wyraźniejsze stają się w niej akcenty owocowe i deserowe. Rodzynki, suszone daktyle, także coś w stylu kwasku od suszonej żurawiny. Do tego ziarna kakao, cedrowe pudełko po cygarach i siarka z zapałki. Mieszam jeszcze chwilę kieliszkiem, i znów wracamy do deseru - tym razem wyszedł jakiś sernik z morelami plus coś, co przypomina mi zapach ekstraktu słodowego. I jeszcze mandarynki. Można wąchać, kręcić i co chwila będzie się pojawiało coś interesującego.<br />
Pierwszy łyk przed dodaniem wody jest niezwykle intensywny. Drewno, gorzkie kakao i suszone owoce. Woda znów wprowadza trochę spokoju, i daje nieco wytchnienia językowi. I podobnie jak w zapachu - drewno się cofa, żeby zrobić nieco miejsca dla owoców. Morele, mandarynki, miodowa i słodowa słodycz. Trochę drewna i delikatna, alkoholowa pieprzność. Z czasem robi się bardziej wytrawnie, kierunek finiszu wyznacza cynamon i gałka muszkatołowa.<br />
Końcówka to wspomniane przyprawy, mandarynka, gorzka skórka pomarańczy, a do tego lekkie grzanie i niewielka dawka dymu. Długość dobra, whisky jeszcze przed dobry kwadrans przypomina o sobie na podniebieniu.<br />
Ogólne wrażenia bardzo dobre, chętnie skonfrontowałbym tą wersję Clynelish z wersją Artist - wiek podobny, drewno to samo. Z perspektywy czasu ciężko porównać, ale obie były bardzo smaczne. W przypadku tej od Cadenhead w zasadzie nie powinienem używać czasu przeszłego, bo sampel jeszcze się nie skończył. Będzie więc coś przyjemnego na jakiś zimny, jesienny wieczór. Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4283848881548911864.post-27748711145405334952016-10-24T12:53:00.001-07:002016-10-24T12:53:46.499-07:00Artezan Preparat<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFaRo2hdsei4MJEL9s1JNYuJ-ClkPni19Su0GeZVf1gcqFI4r8b8ilpvKIjnsLWwf2-RCRLhT6bJQ9bYvVAhkSTiAgZBcvjnHSo43jRnL_-NwYd7XXR-O8SmeNTJYBfMVUBBOFzGLx_xsN/s1600/Zdj%25C4%2599cie-0081.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFaRo2hdsei4MJEL9s1JNYuJ-ClkPni19Su0GeZVf1gcqFI4r8b8ilpvKIjnsLWwf2-RCRLhT6bJQ9bYvVAhkSTiAgZBcvjnHSo43jRnL_-NwYd7XXR-O8SmeNTJYBfMVUBBOFzGLx_xsN/s200/Zdj%25C4%2599cie-0081.jpg" width="150" /></a></div>
Dziś pora na coś ciekawszego. Artezan Preparat, czyli wędzone barley wine. W dodatku nie jest to edycja tegoroczna. Moja butelka odstała już co swoje, bo pochodzi z roku 2015. Stała, czekała, oczekiwania wobec niej miałem spore, proporcjonalnie do ceny i grubiejącej z czasem warstwy kurzu. Artezan raczej słabizny nie wypuszcza na rynek - to wiadomo. Do tego całkiem solidne parametry - 22 ekstraktu, 9% alkoholu, nic tylko degustować. Zatem zapraszam dalej!<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Klasycznie zacznie się od ględzenia o pianie. Tu nie było za bardzo co oglądać, co prawda utworzyła się ładna, ale szybko zredukowała się do cienkiej warstwy.<br />
W zapachu, zgodnie z przewidywaniami, na pierwszym planie króluje niepodzielnie wędzonka. Nie wiem, ile jej z czasem się ulotniło - to mój pierwszy kontakt z tym piwem. Ale jest jej sporo, choć mieści się to w jakichś rozsądnych granicach. Pewnie nawet osoby pijące coś wędzonego po raz pierwszy nie doznają szoku. Co poza tym? Suszone śliwki, likier wiśniowy, porto. Początek w stylu deserowym, po kliku minutach pojawiają się też zapach mniej kojarzące ze słodyczą - trufle z gorzkiej czekolady, kakao, odrobina pieprzu. Zapach jest przyjemny, na szczęście nie monotonnie wędzony, na plus na pewno dobrze ukryty alkohol. Czy zaspokoiło moje oczekiwania? Nie do końca.<br />
W ustach piwo wydaje się być bardziej słodowe, niż wędzone. Aromat ziaren kakaowca, suszonych daktyli, rodzynek, jakiegoś ciężkiego wina deserowego. Trochę daje o sobie znać alkohol - czuć delikatne drapanie w podniebienie, bardziej intensywne przy wyższej temperaturze piwa.<br />
Finisz lekko alkoholowy, ze śladową goryczką.<br />
Patrząc na całokształt - piwo jest niezłe. Zawodzi nieco piana, ale powiedzmy, że to mało znacząca ułomność. Pije się przyjemne, lekko rozgrzewa, ale nie atakuje alkoholem, wędzoność też nie jest jakaś szalona w swej intensywności. Brakuje mi tylko jakiegoś "wow", które stawiałoby to piwo ponad sporą ilością innych, dobrych trunków. Ciężko nazwać Preparat piwem rozczarowującym, choć jak samemu zbuduje się duże oczekiwania, to wtedy coś na kształt zawodu... No, może to ciut za mocne słowo, ale mam nadzieję że zrozumiecie, o co mi chodzi.Marcin Frankowskihttp://www.blogger.com/profile/09255761217384868313noreply@blogger.com0