Dziś skok na głęboką wodę. Wzięło mnie na whisky z beczek po sherry, więc pora na coś z wyższej półki. Z Glengoyne miałem już kiedyś przyjemność (wersja NAS cask strength), dziś padło na destylowaną w 1990 roku i dojrzewającą w beczce po sherry typu amontillado. Beczka oczywiście jedna, whisky nie została rozcieńczona ani zabarwiona, więc ten piękny kolor ze zdjęcia osiągnęła w całkowicie naturalny sposób. Whisky tu i ówdzie zebrała bardzo wysokie noty, co przekłada się też na obecną cenę jeszcze dostępnych butelek. Można więc nieco skalibrować sobie skalę, choć z drugiej strony powstają obawy - czy człowiek nie będzie się sugerował ocenami innych, no i co jeśli nie będzie smakować? Szczególnie to ostatnie stresuje, bo może człowiek ma kawałek deski zamiast języka i powinien darować sobie próbowanie drogich rzeczy, poprzestając na maltach z dyskontu? Ale może jednak nie będzie tak źle. Zapraszam dalej!
Degustację urządziłem sobie "na raty", próbując już jakiś czas temu odrobiny tej Glengoyne. Było jej mało, wypiłem ją bez jakiegoś specjalnego skupiania, ale zrobiła na mnie spore wrażenie.
Dziś było już na spokojnie, no, może niedobrze, że wieczorową porą, ale kto może sobie pozwolić na degustowanie w godzinach przedpołudniowych?
Zapach od początku mocno wgryza się w nozdrza. Bardzo intensywny, złożony, moc też trochę o sobie daje znać, więc odrobina wody jest jak najbardziej wskazana. Z nią jest spokojniej, nos już jakoś sobie radzi. Na początku lekki kwasek i siarka, cedr i cygara. Do tego skóra, nuta eukaliptusa, czyli w zasadzie wszystko się zgadza. Sherry pełną gębą. Intensywne, gęste, bez jakichś nieprzyjemnych wtrąceń. Ale kręcę jeszcze kieliszkiem, i pojawiają się kolejne zapachy - likier pomarańczowy, coś mięsnego (suszona wołowina?) i metalicznego (opiłki żeliwne?).
W ustach Glengoyne jest pełna i gęsta. Na początku lekko słodka, deserowa, z czasem robi się nieco bardziej wytrawna. Praliny z gorzkiej czekolady, słodki tytoń, do tego trochę pieprzu, przypraw korzennych, kwasku i drewna.
Finisz bardzo długi, drewno, sherry, kwaśne konfitury i eukaliptus.
Przyznam, że trochę nie wiem, jak do tej whisky podejść. Ciągle jeszcze odkrywam smaki, a jej intensywność i złożoność jest dla mnie czymś nowym. Może teraz jeszcze nie do końca jestem w stanie docenić wszystkie jej walory, ale na pewno zapadnie mi w pamięć. Na chwilę obecną jest to dla mnie trunek wybitnie degustacyjny, chyba ciut za trudny za spokojny, wieczorny "daily dram". Choć niewykluczone, że za parę lat zmienię zdanie. Ale bez wątpienia rzecz warta spróbowania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz