Dziś znów coś nieco ambitniejszego, z kategorii whisky. Sample świeżutkie, dopiero co dotarły, jeszcze nawet nie wskoczyły do długiej kolejki rzeczy, oczekujących na degustację. Przed nimi byłoby trochę mniej interesujących trunków, więc bez żalu łapię poza kolejnością.
Padło na whisky Clynelish, rozlaną przez Cadenhead. Pochodzi z serii (?) Sherry Cask, a jeśli ktoś chce sobie zerknąć na butelkę i szczegóły, to zapraszam tu. Jakieś tam już podejścia do tej whisky robiłem, od podstawowej wersji począwszy, a na 20 - letniej Clynelish z serii Artist skończywszy. Ta ostatnia była jednak degustowana w nieco polowych warunkach (Poznań - i wszystko jasne! ;)), więc niech ta dzisiejsza będzie jakąś rekompensatą. A że i rozlewnia ponoć miała/ma dobrą opinię, to zapowiada się całkiem ciekawie. Więc do dzieła!
Whisky jest rozlewana bez rozcieńczania, więc zapas mocy jest odpowiedni do zabaw z wodą. Pierwszy "strzał w nos" jest delikatnie alkoholowy, wyraźnie drewniany. Odrobina wody, i Clynelish od razu łagodnieje. Drewno odrobinę się cofa, w wyraźniejsze stają się w niej akcenty owocowe i deserowe. Rodzynki, suszone daktyle, także coś w stylu kwasku od suszonej żurawiny. Do tego ziarna kakao, cedrowe pudełko po cygarach i siarka z zapałki. Mieszam jeszcze chwilę kieliszkiem, i znów wracamy do deseru - tym razem wyszedł jakiś sernik z morelami plus coś, co przypomina mi zapach ekstraktu słodowego. I jeszcze mandarynki. Można wąchać, kręcić i co chwila będzie się pojawiało coś interesującego.
Pierwszy łyk przed dodaniem wody jest niezwykle intensywny. Drewno, gorzkie kakao i suszone owoce. Woda znów wprowadza trochę spokoju, i daje nieco wytchnienia językowi. I podobnie jak w zapachu - drewno się cofa, żeby zrobić nieco miejsca dla owoców. Morele, mandarynki, miodowa i słodowa słodycz. Trochę drewna i delikatna, alkoholowa pieprzność. Z czasem robi się bardziej wytrawnie, kierunek finiszu wyznacza cynamon i gałka muszkatołowa.
Końcówka to wspomniane przyprawy, mandarynka, gorzka skórka pomarańczy, a do tego lekkie grzanie i niewielka dawka dymu. Długość dobra, whisky jeszcze przed dobry kwadrans przypomina o sobie na podniebieniu.
Ogólne wrażenia bardzo dobre, chętnie skonfrontowałbym tą wersję Clynelish z wersją Artist - wiek podobny, drewno to samo. Z perspektywy czasu ciężko porównać, ale obie były bardzo smaczne. W przypadku tej od Cadenhead w zasadzie nie powinienem używać czasu przeszłego, bo sampel jeszcze się nie skończył. Będzie więc coś przyjemnego na jakiś zimny, jesienny wieczór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz