Po ostatniej, bourbonowej rozgrzewce, miało być coś bardziej ambitnego, i jest!
Trochę myślałem, po którego sampla sięgnąć, i z pomocą przyszły mi ostatnie newsy ze świta whisky. Otóż pojawi się na rynku nowa gama Longmorn. Będą w niej wersja bez określonego wieku, 16 i 23 - letnia. Wiadomość w sumie średnio elektryzująca, bo whisky chyba nie należy do tych najbardziej poszukiwanych na rynku, ale mnie zaciekawiło nawet nie tyle pojawienie się nowych butelek, co ich ceny. Otóż Longmorn występowała do niedawna (i w zasadzie jeszcze występuje tu i ówdzie) w jednej, 16 - letniej wersji. No i ten news, że pojawia się nowa "szesnastka"? Trochę bez sensu, prawda? Ale nowa wersja będzie 3-4 razy droższa od starej! A za 350 - 400 złotych, czyli tyle, ile kosztuje obecna wersja, będzie można teraz nabyć wersję NAS. Sprytna zagrywka! I niestety dość powszechna w ostatnim czasie. O cenie najstarszej wersji nie wspominam, jest tak niedorzeczna, że aż żal pisać.
Zawsze więc jest jakiś powód, żeby sięgnąć po któregoś z sampli, może być nawet taki. Zabieram się więc do swojej Longmorn, zostawiając temat galopady cenowej whisky.
Moją edycję zabutelkowała firma Douglas Laing, whisky pochodzi z ponownie napełnionej beczki hogshead nr 3340, okrojono ją lekko do mocy 50%, ale obeszło się bez filtrowania i barwników.
Wygląda bladziutko, może lekko zniechęcać przyzwyczajonych do karmelu, ale to dobra okazja, żeby się przekonać, że kolor niekoniecznie ma znaczenie.
Zapach na początku lekko agresywny, dostałem trochę po nosie alkoholem, ale może to też kwestia temperatury. Lekko przykurzone, świeżo cięte drewno, potem jakieś kwiaty i skórka cytryny. Odrobinka wody i robi się lepiej. Pojawia się aromat suchego siana, coś w klimatach łąki w ciepły, jesienny dzień. Dalej czuć cytrusy, a obok nich aromat dobrego, wytrawnego cydru.
W ustach Longmorn początkowo jest dość wytrawna. Alkohol nie przeszkadza nawet bez wody, ale oczywiście po jej dodaniu robi się trochę spokojniej. Na pierwszym planie orzechy włoskie i prażone migdały, nieco dalej słodki marcepan, odrobina gruszki i melona. Nieco pieprzności, wracają cytrusy, beczka raczej schowana, może poprzednie "fille" wyciągnęły już sporo? Longmorn z czasem ciekawie się rozwija, staje coraz bardziej słodka, deserowa. Coraz wyraźniejsza robi się nuta owocowa. W miarę ubywania z kieliszka robi się coraz przyjemniej :)
Finisz jest lekko wytrawny, nieco pieprzny.
Początki były trudne, ale w sumie Longmorn okazała się być whisky przyjemną w piciu. Może bardziej pasuje do cieplejszej aury, okazałaby się pewnie znakomitym kompanem do leniwego posiedzenia na tarasie, otoczonym drzewami owocowymi. No i kiedyś na pewno kosztowała mniej, niż obecnie najtańsza, nieokreślona pod względem wieku edycja - żeby tak zakończyć wyciągniętym na początku wątkiem finansowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz