Dziś trunek, o którym chyba ciężko napisać coś oryginalnego, i z którym większość ludzi pijających whisky/bourbony miała jakąś styczność - Jim Beam w podstawowej, 4 - letniej wersji. Postanowiłem wziąć go na tapetę po ostatnich, średnio udanych eksperymentach z bourbonem Bulleit. Porównanie ich z jednej strony wydaje się sensowne - mają podobną cenę, zapewne na półkach sklepowych wylądują obok siebie. Z drugiej strony - Bulleit ma dużą ilość żyta w zasypie, w Jim Beamie większość stanowi kukurydza. Z trzeciej jednak strony - zarówno Bulleit, jak i Jim Beam występują w wersjach "Rye", które są oddzielnymi produktami. Jak dla mnie wynika z tego jedno - standardowego Bulleita i Jim Beama można wystawić w jednej "kategorii wagowej".
Starczy więc tych przydługich i nudnych wywodów, pora zabrać się za trunek.
Jak już wspomniałem - podstawowa wersja Jim Beama liczy sobie 4 lata. Spory udział kukurydzy w zasypie zwiastuje trunek raczej łagodny i słodki. Oczywiście ten bourbon leżakuje w nowych beczkach dębowych, tak jak nakazuje prawo w USA. Co więc udało się stworzyć specom Kentucky? Zapraszam do lektury!
Zapach jest nieco bardziej zrównoważony, niż w Bulleicie. Jim Beam nie atakuje na początku przesadną słodyczą, co nie znaczy, że słodko nie jest. Sporo tu miodu, wanilii, keksu, trochę mlecznej czekolady. Na dalszym planie pojawia się nuta świeżo pastowanej podłogi, która jednak nie jest tak wyraźna i drażniąca, jak rozpuszczalnikowe aromaty w Bulleicie.
Jak jest na języku? Jim Beam w tej kwestii nieco nie nadąża za całkiem przyjemnym zapachem. Początek to delikatna słodycz, a zaraz za nią pojawia się wanilia i trochę dębiny. Uczucie słodyczy stopniowo ustępuje miejsca wytrawności. Smaczków tu jednak niewiele, nie za bardzo jest nad czym posiedzieć, brakuje nieco treści i głębi. Zapach obiecuje więcej, niż trafia na język. Z drugiej strony - bourbon to z założenia prosty trunek, nie ma więc co oczekiwać jakichś niesamowitych wrażeń smakowych.
Co jest plusem Beama w porównaniu do Bulleita - nie ma w smaku jakichś irytujących nutek, które psułyby ogólne wrażenie. Troszkę przeszkadza alkohol, ale przy tym wieku to niestety norma.
Jak więc miałbym podsumować swoje odczucia po degustacji Jim Beama? Prosty, nie udający niczego bourbon, w sam raz do sączenia z kostką lodu przy niedzielnym grillowaniu lub przy leniwym posiedzeniu na tarasie. Bez spinania się, bez ciśnienia na znalezienie jak największej ilości "smaczków".
Porownaj go z wersja Black :-)
OdpowiedzUsuńDopiero mam przyjemność zaczynać swoją "przygodę" z degustacją whisky. Jednym z początkowych trunków jest właśnie powyższy jim beam. Nie powiem, samo whisky bez jakiegokolwiek dodatku smakowało, cóż... Smak, do którego trzeba jednak dojrzeć.
OdpowiedzUsuńZa to wersja z colą - o wiele lepiej. Nie za dużo, głównie po to, by nadać przyjemną, karmelową nutę.
Mam nadzieję, że z czasem mój smak zostanie wyrobiony i cola stanie się wyłącznie przyjemnym dodatkiem.