Dziś jest dobra okazja, żeby sięgnąć po coś niezwykłego. W trakcie tej degustacji przekroczona zostanie (mam nadzieję!) ilość 100 tysięcy wyświetleń bloga. Może niektóre gwiazdy piwnej blogosfery popatrzą na ten wynik z politowaniem, ale ja się z niego cieszę. Cieszę się, bo chciało mi się pisać (będzie prawie 3 lata), a cieszę się jeszcze bardziej, że ktoś miał ochotę to przeczytać.
Korzystając więc z okazji, chciałem podziękować rodzinie, przyjaciołom, Szanownej Akademii...
A skoro taka okazja wymaga czegoś specjalnego, to do szkła idzie Tokyo BrewDoga. Straszna siekiera - stout imperialny, o mocy ponad 18%, dojrzewający w...a jednak nie, nie w beczce, ale na chipsach dębowych. No cóż. Nie można mieć wszystkiego. Piwo warzone jest z dodatkiem jaśminu i żurawiny, więc bez pewnych udziwnień się nie obeszło. Nie wiem, czy to wszystko miało okazję się przegryźć, bo piwo jest dość młode (termin do 2022), ale mam nadzieję, że alkohol nie wypali mi niczego. Do dzieła!
Pomimo imponujących parametrów piwo pieni się całkiem nieźle, a piana pozostaje na powierzchni całkiem długo.
Już podczas przelewania piwo roztacza swój intensywny aromat. Zapach zdominowany przez słodkie akcenty - wino porto, kawa, deserowa czekolada, do tego suszona żurawina. Po przebiciu się przez pierwszy atak, w tle można wyczuć trochę dymu, spalenizny, orzechów włoskich. Może nawet gdzieś przez moment pojawia się jaśmin (a może to autosugestia?). Czuć, że to mocarne piwo, bardzo intensywne, choć chyba nie do końca tak złożone, jak bym chciał.
W ustach Tokyo atakuje ogromną ilością słodyczy. Porto, likier wiśniowy, ciasto czekoladowe, znów wiśnie, przy okazji też trochę alkoholu. Słodko, potężnie, usta zaczynają się kleić. Dopiero w tle jakieś ślady palonych słodów, goryczki i odrobiny dymu. Finisz lekko wytrawny, rozgrzewający, z aromatem palonego słodu.
Jeśli miałbym to piwo jakoś krótko podsumować, to jedno przychodzi mi na myśl - piwne porno. BrewDog Tokyo może zrobić wrażenie swoją mocą i intensywnością, ale chyba niekoniecznie przypadnie do gustu komuś, kto szuka w nim wielkiej złożoności. Pomimo tej mocy, pije się je całkiem lekko, choć alkohol nieco daje o sobie znać (jeśli pijacie czasem te tańsze porto, to pewnie wiecie, co mam na myśli). Może potrzeba mu czasu - słodycz by się zredukowała, piwo stało bardziej szlachetne. Ale czasu nie było, nikt nie umieścił na etykiecie ostrzeżenia "nie otwierać przed...". Czy więc jestem rozczarowany? Może odrobinę, bo liczyłem na nieco więcej wrażeń, szczególnie przy takiej okazji.
A przy okazji dzięki dla wszystkich zaglądających na mój blog. Mam nadzieję, że przed emeryturą dociągnę do miliona wyświetleń! Mam już nawet piwo na tą okazję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz