Piwa Trapistów szczerze uwielbiam, więc jak mam okazję spróbować jakiegoś nowego (a takich okazji wiele już nie zostało, choć ostatnio jest ich ciut więcej), to nie waham się ani chwili.
Dziś trafiło na piwo Achel Blonde. Najmłodszy z belgijskich trapistów, ciężko o niego w naszym kraju, w Belgii zresztą też nie jest ponoć zbyt szeroko dostępny.
Opinii słyszałem o nim niewiele, więc może to nawet lepiej - człowiek nie będzie się nastawiał przez degustacją. Z drugiej strony wiadomo - słynny znaczek "Authentic Trappist Product" do czegoś zobowiązuje, i kupując taki produkt, możemy oczekiwać pewnego, dość wysokiego poziomu. Jak będzie w tym wypadku? Zaraz się przekonam.
Na początku od razu zaznaczę, że piwo było świeże. Żadnego leżakowania w piwnicy, od razu po dostawie trafiło na degustację. Myślę, że w Polsce nie spędziło więcej, niż 2 tygodnie. Taki krótki wypad z prozaicznym zakończeniem.
Tradycyjnie zacznę od piany. Początkowo dość duża, ale bez przesady, o przeciętnej strukturze (dość grube pęcherzyki). Zwiastuje to niską trwałość, i tak było - po kilku minutach ostał się ledwie cieniutki dywanik.
Zapach na początku mnie zdziwił. A raczej zdziwił mnie brak zapachu. Piwo nie było mocno schłodzone, a pomimo tego ciężko było wyłapać jakieś zdecydowane aromaty. Dopiero po kilku chwilach (nie wiem, czy to kwestia ogrzania, czy lekkiego napowietrzenia) coś zaczęło do nosa docierać. Aromaty drożdży, cytrusów, odrobina kwasku i herbatników. Plus w tle trochę owoców. Klasycznie, bez udziwnień, niestety przez cały czas mało intensywnie.
Na języku piwo również okazało się mało zdecydowane. Początkowo lekko słodkie, z niedużym jak na piwo belgijskie nagazowaniem. Bardzo gładkie, słodowe, z aromatami cukru kandyzowanego, dojrzałych bananów i brzoskwiń.
Końcówka okazała się nieco dziwna. Pojawiła się goryczka, i to w sumie nic dziwnego. To, że na początku miała lekko cytrusowy charakter, to też żadne zaskoczenie i odchylenie od normy. Ale po przełknięciu piwa na języku pozostawał jakiś dziwny, zwyczajnie gorzki i mało przyjemny posmak. Coś jak po łyknięciu polopiryny czy aspiryny. Zalegająca, mało przyjemna, chemiczna gorycz.
I w sumie jak teraz czytam sobie swój opis, to na jego podstawie po jasnego Achela raczej bym nie sięgnął. Stwierdzam to z pewną przykrością, ale piwo okazało się rozczarowujące. I weźcie pod uwagę, że piszę to jako fan piw belgijskich i "trapistów". Nie tego oczekiwałem, piwo jest nieco mdłe na języku, mało wyraźne, i jeszcze ta dziwna końcówka. Może tak miało być i nie jestem "grupą docelową", ale trochę piw z tego kraju wypiłem, i jako tako potrafię określić, czy to coś dobrego, czy może niekoniecznie.
No cóż, nie ma się co rozwodzić nad tematem, pozostaje jeszcze wersja Brune, może ona okaże się lepsza. Ale to za jakiś czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz