Nie, to nie pomyłka, to naprawdę porter Królewski. Nie, nie ugotowali nowej warki. To jeszcze prawdziwy staroć, uwarzony w Warszawie (jeśli pijesz obecne Królewskie to pewnie wiesz, że od jakichś ponad dziesięciu lat jest produkowane w Warce, prawda?), zanim browar wyburzono.
Szukałem tego piwa dość długo, nie jest to butelka, która leżała od początku w mojej piwnicy. Gdy Królewskie Porter znikało z rynku byłem jeszcze przed fazą zbierania piw, a szkoda. Ale w końcu jakoś się udało. Od właściciela usłyszałem, że piwo po prostu stało sobie w szafce, co nie było zbyt dobrą wiadomością. Lepsza byłaby chłodna piwnica, ale nie ma co wybrzydzać, bo takie okazje nieczęsto się trafiają.
O samym porterze nie będę się zbytnio rozpisywał - to ówczesny klasyk, 22% ekstraktu, 9,5% alkoholu. Swego czasu uchodził za jednej z lepszych, ale nie będę kłamał że pamiętam, jak smakował 14 lat temu. Data przydatności mojej butelki to sierpień 2004, więc piwo ma na oko około 14 lat (zakładając roczną datę przydatności do spożycia). Czy się udało? No pewnie się udało, skoro powstaje ten wpis, bo przecież nie opisywałbym niepijalnych farfocli, ale nie uprzedzam faktów i zapraszam dalej!
Butelka przed degustacją trafiła na jakiś czas do lodówki, W zasadzie przy tak starym piwie można by pokusić się o degustację w temperaturze pokojowej, ale to oznaczałoby start w okolicach 20-21 stopni - wolałem więc nie ryzykować przy takim okazie.
Przy otwieraniu krótkie syknięcie - znaczy jest dobrze! Piwo nie było mętne - mocna latarka LEDowa przydaje się do sprawdzenia. Od razu przykładam nos do szyjki, i czuję lekki, winno - czekoladowy aromat. A więc powinno być ok!
Przy nalewaniu tworzy się dość gęsta piana, z jej trwałością było jednak słabo. Ale ok, piwu w tym wieku można wybaczyć lekkie niedoskonałości.
W zapachu na pierwszym planie aromatyczne trufle posypane kakao. Do tego gorzka czekolada, trochę suszonej śliwki, aromatów palonych, a gdzieś w dalekim tle coś jakby muśnięcie dymu. Jeśli na szybko miałbym to porównać do jakiegoś porteru z obecnie dostępnych, to nieco podobny w stylu jest Adriatico z Pinty, choć jest mniej złożony i trochę mdły. No, ale w dużym uproszczeniu to będą te klimaty (o ile pamięć mnie nie myli). Gdy piwo delikatnie się ogrzało, w zapachu pojawiła się nuta likieru kawowego i dobrego, esencjonalnego, czerwonego wina. Wszystko niezwykle gładkie, bez śladu alkoholu. Pod koniec degustacji zaczęły się jeszcze pojawiać aromaty lukrecji i przypraw korzennych.
W ustach Królewski Porter okazał się niesamowicie gładki, a jednocześnie także pełny i treściwy. Znów likier kawowy, gorzka czekolada, dobre espresso, ślad orzecha włoskiego, suszonych śliwek i żurawiny. Końcówka to trochę ziemistości, goryczki i ponownie jakby muśnięcie dymu. Moc ponownie niemal niewyczuwalna, może dopiero po ogrzaniu do niemal pokojowej temperatury, zaczęło się pojawiać delikatne drapanie. Jednak moc czuć przede wszystkim w głowie, przez swą gładkość piwo atakuje znienacka!
Co mądrego mogę napisać w podsumowaniu? Przede wszystkim zaskoczyła mnie świetna kondycja piwa, zdobyłem jeszcze kilka butelek i mam nadzieję, że one równie dobrze się przechowały.
Porter okazał się niesamowicie gładki, razem z pełnym ciałem daje to świetne odczucie na języku.
Ktoś może zapytać, czy jest lepszy od obecnie dostępnych, "kratowych" porterów? Tego nie wiem, bo nie pijam ich zbyt wiele, spróbuję niebawem kilku i dopiero wtedy będę miał porównanie "na świeżo". Na pewno jest to świetny porter, a jego jakości dowodzi poniekąd nieuleganie upływającemu czasowi. No i warto wspomnieć o jeszcze jednym, dość istotnym fakcie - butelka tego piwa kosztowała kiedyś około 4 złotych, niewiele więcej, niż zwykłe Królewskie. Było to więc zupełnie pospolite, codzienne piwo, a nie "super porter och-ach za 20 zł za 330 ml". Na pewno kilka z obecnie produkowanych, dość powszechnie dostępnych piw tego gatunku również podołałoby próbie, choć to czasochłonny eksperyment. Ale miło mieć świadomość, że nawet w masowo produkowanych piwach drzemie spory potencjał, trzeba im tylko dać trochę czasu. Może więc zamiast jednego porteru za dwie dyszki, warto kupić sobie trzy butelki zwyczajnego, na zasadzie "jeden do picia, dwa do piwnicy"? Za kilka lat może się to okazać doskonałym posunięciem. Ale to już tylko takie rozważania podegustacyjne. Na pewno portery trzeba pić, i te tanie, i te drogie, żeby kolejne etykiety nie znikały nam z rynku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz