Postanowiłem coś dziś napisać, wszak wypada zachować jakąś regularność. I wtedy właśnie sąsiad za ścianą zaczął coś kuć wielkim młotem, skutecznie wybijając mi jednocześnie z głowy resztki weny. W dodatku nie bardzo miałem pomysł o czym by tu napisać, bo z rzeczy do picia to największą ochotę miałem na zimnego dr. peppera... Stanąłem więc nieco zrezygnowany przed barkiem, i gdzieś w głębi dojrzałem małą, kwadratową buteleczkę. Jest! Myślałem, że już się skończył! A jednak coś jeszcze zostało. A więc dziś prawdziwie zacny trunek, z jeszcze bardziej zacną historią - gdański Goldwasser!
Na początek nieco o samym trunku, gdyby nie chciało się szanownemu Czytelnikowi dalej szukać w odmętach internetu. Obecnie Goldwasser jest produkowany w dwóch miejscach - niemieckiej destylarni Der Lachs (właśnie ten trunek dziś piję, w Polsce dystrybuuje go Toorank ) i w gdańskiej restauracji Goldwasser. Wcześniej był destylowany w Starogardzie Gdańskim, ale - podobnie jak w przypadku wielu ciekawych polskich trunków - produkcję wstrzymano. No bo w sumie po co to komu? Lepiej zalać rynek tanią wódką i whisky, żeby księgowi i managerowie byli zadowoleni...
Receptura, a raczej pierwsze wzmianki o niej, pochodzą ponoć z roku 1598. W jej skład wchodzi 20 ziół i przypraw oraz legendarne złote płatki, które mają w zasadzie tylko walor estetyczny. Co ważne, obaj producenci deklarują wierność temu przepisowi! Ciekawe, jak jest w rzeczywistości.
Ale starczy już historii, pora przejść do trunku.
Wygląda cudnie! Złote płatki z finezją pływają w likierze, samo patrzenie nań sprawia przyjemność. Producent zaleca niby picie Goldwassera na lodzie, ale myślę, że mogłoby to nieco zepsuć estetykę.
Zapach jest dość intensywny i niezwykle złożony. Na pierwszym planie rządzą niepodzielnie anyż i goździki, nieco w tle można wyczuć też jałowiec i kolendrę, a także nieco mięty i białego pieprzu. W nozdrza uderza też delikatnie alkohol, na szczęście nie przeszkadza to zbytnio.
Smak - przynajmniej moim zdaniem - nieco nie nadąża za zapachem. Początek jest bardzo słodki, z dominującym smakiem lukrecjowo - anyżowym. Spod nich przebija się trochę goździka i cynamonu, ale bardzo utrudnia im to nadmiar słodyczy.
Finisz nie jest zbyt trwały, raczej słodki, dominuje w nim goździk w asyście anyżku.
Myślę, że gdyby ograniczyć ilość dodawanego cukru, to Goldwasser stałby się dużo ciekawszy, a ziołowe aromaty zdecydowanie łatwiej docierałyby do podniebienia. Pewnie stałby się jednak nieco cięższy w "odbiorze", a to mogłoby zmartwić księgowych... Chociaż przy takiej legendzie i praktycznie żadnej konkurencji można sobie pozwolić na więcej. Szkoda tylko, że z dostępnością Goldwassera bywa różnie, i czasami trzeba sporo się nabiegać, żeby upolować butelkę (nietanią, nadmienię...). A skoro już narzekam - stara butelka dużo bardziej mi się podobała, ta obecna to niewypał.
Ale Goldwasser bardzo mi smakuje. Nawet taki słodki. Chociaż jak tylko będę miał okazję, spróbuję tego prawdziwie gdańskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz