Tej whisky nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Jeśli nawet jej nie pił, to na 99% widział gdzieś w sklepie, a jeśli był to zwykły sklep spożywczy lub alkoholowy, to istnieje też spora szansa, że była to w nim jedna z najdroższych butelek (ta ze stojących wysoko, co to się ją przeciera z kurzu raz na miesiąc).
Po co więc ją opisywać? Trochę przez sentyment. Dla mnie, tak jak i dla wielu pijaczy whisky (głównie takich, którzy nie mieli żadnego przewodnika), był to pierwszy w życiu malt. Pamiętam, że podczas małej "sesji" z kilkoma whisky/whiskey był to jedyny malt, i w taki towarzystwie wypadł całkiem nieźle. Czy warto do niego wracać po spróbowaniu kilku teoretycznie ciekawszych whisky? To chyba coś jak z pierwszą miłością z dzieciństwa - we wspomnieniach jest fajnie i miło, ale jak się spotka tą osobę po latach niewidzenia w dorosłym życiu, to raczej nie za bardzo jest o czym pogadać, i kończy się na kurtuazyjnym "no to zdzwonimy się jeszcze".
Jak więc wypadnie to "spotkanie po latach" z dwunastoletnim Glenfiddichem? Zapraszam dalej.
Na test wybrałem oczywiście miniaturkę - niby smaku już nie pamiętam, ale opcja kupienia dużej butelki jakiegokolwiek Glenfiddicha póki co u mnie nie wchodzi w grę. No, może piętnastka na szalonej promocji w markecie za 99 złotych by kusiła, ale gdyby dołożyć jeszcze stówkę...
W każdym razie - skupiam się na tym co mam, i przystępuję do dzieła.
Zapach dość szybko roznosi się po pomieszczeniu - w promieniu 1,5-2 metrów od kieliszka czuć, że ktoś nalał sobie whisky.
A co konkretnie czuć? Pierwsze uderzenie to świeże jabłka, za nimi trochę cytrusów, wanilii i dębiny. Po kilku "przewąchaniach" pojawiają się też karmelki, zmywacz do paznokci i mydliny. Zapach nie powala niczym specjalnym, nie jest zbyt złożony, ale też nic pijącego nie odrzuca (myślę, że w przypadku Glenfiddicha 12 YO to dość istotne).
Co się dzieje na języku? Jest mniej łagodnie niż w zapachu. Na pierwszym planie cytrusy, potem odrobina wanilii i spora porcja dębiny. Na języku Glenfiddich sprawia wrażenie nieco szorstkiego, z mocno wyczuwalnym alkoholem i pieprznością.
Na finiszu pojawia się wytrawność, połączona z dębem i niezbyt przyjemną goryczką. Szczególnie ta ostatnia mi przeszkadzała, a co najgorsze - była najbardziej trwała i dominująca. Może mam dziś gorszy dzień, ale po kilku łykach zdecydowanie nie mam ochoty dokańczać tego, co pozostało w kieliszku. A wlałem do niego ledwie 1/3 miniaturki...
Ale trzeba szukać pozytywów! Być może jest to już ten moment w życiu przeciętnego pijacza whisky, kiedy nie łyka z wypiekami na twarzy i zachwytem wszystkiego, ale potrafi już określić, co mu nie "podchodzi" i dlaczego.
Jak widać, trzeba porzucić sentymenty, patrzeć w przyszłość, słuchać mądrych ludzi i szukać ciekawych butelek. A wspomnienia i młodzieńcze uniesienia zostawić w spokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz