czwartek, 9 kwietnia 2015

Luxardo Sambuca Passione Nera

Po ostatnich, piwnych degustacjach, naszła mnie ochota na coś dziwnego. Staram się mieć zawsze jakąś buteleczkę z kategorii "dziwnych" w zapasie, jakbym już kompletnie nie miał weny na próbowanie whisky czy piwa. I właśnie z takiej rezerwy skorzystałem - do szła trafiła sambuca Luxardo Passione Nera.
Czym różni się ona od zwykłej sambuci? Poza kolorem istotne jest też aromatyzowanie jej lukrecją. Czyli anyż dodatkowo wzbogacony lukrecją - trochę masło maślane, ale dla fanów takich smaków może to być ciekawostka. Można spróbować!


Na początek o kolorze - Bo jednak Nera nie jest tak zupełnie czarna. Jest to raczej coś w stylu bardzo ciemnego szarego, coś jakby wymieszać popiół z sadzą i wodą. Pod światło natomiast lekko przechodzi w ciemny fiolet.
Jak pachnie? Zaskoczenia nie ma - od początku nos jest atakowany aromatem lukrecji i anyżu, przy mocnej dominacji tej pierwszej. Lekko otumania to zmysły, nawet alkohol gdzieś się chowa, pomimo 38%. Można kręcić kieliszkiem na wszystkie strony, przybliżać nos i oddalać, ale poza lukrecją niewiele daje się wyłapać. Dopiero po kilku minutach gdzieś w dalekim tle pojawia się coś na kształt kawy z kardamonem i odrobina pieprzu.
Oczekiwania co do smaku szybko zweryfikowałem, przygotowując się na lukrecjowe tornado. I zawodu nie było! Czarna sambuca Luxardo jest bardzo gęsta, oleista. Nawet mały łyk sprawia przez to wrażenie, jakby niemal całkowicie wypełniał usta. Jest też jeszcze jedna konsekwencja - mam wrażenie, jakby po pierwszym łyku język pokrył się warstwą jakiejś znieczulającej substancji o lukrecjowym aromacie. Odczucie nieco podobne do tego, gdy człowiek zje dużo cukierków anyżowych i czuje, że język nieco mu od tego zdrętwiał.
Jest oczywiście słodko, ale bez przesady (może mniejsze odczucie słodyczy to jakaś konsekwencja tego "paraliżu"?). Oczywiście dużo lukrecji, anyż, ale pojawia się też delikatny aromat kawy, przypraw korzennych i brązowego cukru. Alkohol praktycznie niewyczuwalny.
Lukrecję lubię, ale przyznam szczerze, że nie mogłem dokończyć małego kieliszka. Wiem, że lepiej pić takie trunki rozcieńczone, ale pijąc pierwszy raz, warto spróbować na czysto. Niestety nie poszło. To znaczy poszło, ale niestety do zlewu. Nawet nie chodzi o zaklejenie cukrem, po prostu od nadmiaru aromatów anyżowych zrobiło mi się mdło. Bez wody nie ma się co za ten trunek zabierać, chyba że ktoś ma ochotę na czarną sambucę w shotach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz