Dziś piwo w stylu, z którym stykam się pierwszy raz. Wziąłem z ciekawości, ale też z pewną obawą. Pilsner imperialny. Dziwny twór, moje pierwsze skojarzenie - trochę lepsze jasne super mocne, w cenie 20 zł za małą butelkę. Ale może to skrzywienie, wywołane przez nasz piwny rynek, gdzie pilsem nazywa się wiele piw, a 99% z nich nie ma nic wspólnego z tym stylem.
Co to za piwo? Imperialist z belgijskiego browaru De Struise. Patrząc na opinię o producencie, ryzyko rozczarowanie nie jest wielkie, ale jednak. Tym bardziej, że lagery czy pilsy to style traktowane nieco po macoszemu przez rewolucyjnych piwowarów. No bo piwo proste, bez dziwnych aromatów, błędy w warzeniu ciężko przykryć chmielem - po prostu mina jak nic. A może jednak udało się im zrobić coś wartego uwagi i wydania 20 zł? Zobaczymy!
Na początek o pianie, jak zwykle. Tutaj niezła, za nic nie chciała się zmieścić w szklance. Dzielnie przetrwała do końca, pomimo sporej mocy piwa (8,5%).
Z pewnym niepokojem zacząłem wąchać Imperialistę, spodziewając się jakiegoś alkoholowego uderzenia, a tu spore zaskoczenie. Piwo pachnie jak bardzo solidny, lekki pils. Zapach świeży, wybitnie słodowy (wąchaliście świeżo ześrutowany słód pilzeński? to właśnie to!), do tego trochę cytrusów i chmielu. Nieco dalej drożdże i ślad kwaśnych jabłek. Żadnych sygnałów sugerujących, że mamy do czynienia z piwem o wyższej mocy.
Przed pierwszym łykiem lekka konsternacja, bo miała być jasna siekiera, a pachnie jak pils.
Okazuje się jednak, że to pils. Ale taki "bardziej pils". Na tym polega chyba jego imperialność. To taki pils, co to siada całym swoim ciężkim ciałem na języku, i od pierwszych chwil zaczyna się rozpychać na podniebieniu.
Na początku Imperialist jest słodowy, odrobinę słodki. Chwila i już pojawiają się cytrusy, skórka kwaśnego jabłka, gdzieś przemyka ciasteczko maślane, a potem już siada na języku silny aromat chmielowy. Pojawia się uczucie ściągania na podniebieniu, jest coraz więcej goryczki, piwo staje się coraz bardziej wytrawne, robi się trochę trawiasto - ziołowo.
Finisz jest przepotężny, goryczkowy, wytrawny, bardzo długi.
Całe to piwo, tak patrząc ogólnie, jest dziwne. Niby z jednej strony zaskakuje świeżością, ale z drugiej, przez swoją intensywność, jest trochę ciężkie w spożyciu. Niby chce się wziąć kolejnego łyka, ale ten poprzedni jeszcze siedzi nam na języku. I wiadomo, że uczucie tylko się spotęguje. I żeby nie było - piwo dostarcza bardzo ciekawych wrażeń, choć dla mnie osobiście być może ciut zbyt intensywnych. Natomiast dla kogoś z językiem przeżartym goryczką pewnie nie będzie to nic szokującego.
Było to chyba pierwsze piwo, podczas którego przepłukiwałem usta wodą. I nie po to, żeby oczyścić podniebienie dla lepszego wychwytywania delikatnych aromatów. Po prostu chciałem dać językowi nieco odetchnąć. Może nieco przesadzam, ale Imperialist zrobił na mnie wrażenie. Może nie jest to najlepsze piwo, jakie piłem, ale z pewnością zapadające w pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz