Sezon wakacyjny powoli się kończy, więc w końcu trzeba było ruszyć temat. W szufladzie lodówki już od jakiegoś czasu turlało się kilka butelek, ale jakoś nie miałem specjalnego natchnienia, żeby się nimi zająć. Żona nawet specjalnie nie narzekała z ich powodu, więc nie było dodatkowej motywacji. Ale jak usłyszałem, że w najbliższy weekend temperatury mają spaść do 14 stopni, to powiedziałem sobie "teraz albo nigdy", bo do następnego lata nie będą czekać.
I tak oto zabrałem się na przegląd popularnych cydrów, dostępnych w naszych marketach.
Początkowo myślałem, czy nie rozbić go na dwie części, ale ilość powszechnie dostępnych jabłeczników nie okazała się aż tak wielka, a poza tym kilka z nich już wcześniej opisałem na blogu, i moim zdaniem nie ma sensu do nich wracać.
Jaki cel mi przyświecał? Przede wszystkim sprawdzenie, czy mając do wydania kilka (powiedzmy, że mniej niż 5) złotych na butelkę cydru, można kupić coś smacznego. Jeśli kilka tanich cydrów już wypiliście, to odpowiedź możecie znać. Ale nie uprzedzam faktów - zapraszam do lektury mojego przeglądu!
Żeby dokonać takiego porównania, przydaje się jakiś punkt odniesienia, w założeniu zbliżony do testowanych. Na rozgrzewkę do szkła trafił więc angielski Hornby's Cider. W sumie nawet spełniał założony warunek cenowy, więc niejako przy okazji trafił do koszyka. Jak wypadł jako pilot? Nawet nieźle. W nosie dojrzałe jabłka, cytrusy, trochę pestki. Czysty i delikatny. W smaku dojrzałe słodkie jabłka z lekką pestką. Cydr generalnie niezbyt mocno kwasowy, delikatnie cierpki, przyjemny w odbiorze, sprawia wrażenie naturalnego.
Po starterze przyszła pora na Desire Cydr. Produkuje go Bartex, a to już samo w sobie powinno być ostrzeżeniem. No ale zachowajmy obiektywność i przystąpmy do degustacji.
Nos zdominowany przez syntetyczny aromat "zielone jabłuszko", do tego witaminowe tabletki musujące - nie mogliśmy się zdecydować, czy to bardziej vibobit, czy pluszzz. Na dokładkę jeszcze trochę tanich landrynek.
W ustach podobny stopień wyrafinowania - landrynkowy ulep to chyba najlepsze określenie tego produktu. Tanie lizaki smakują podobnie. Masa chemii, naprawdę nie czuć w Desire nic naturalnego.
Może z następną butelką będzie lepiej. Sider Premium Cydr, produkowany przez Kamron, to kolejny testowany jabłecznik.
W nosie na pierwszym planie zmywak, dopiero za nim aromat przejrzałych jabłek i odrobina pestki.
Usta o słodycz, naprawdę dużo słodyczy. Do tego niskie wysycenie i praktycznie zerowa kwasowość. Idealny przepis na alkoholowy ulepek. Ale co ciekawe, pomimo masy cukru, sprawia wrażenie dość naturalnego. Czytam więc skład z kontry: woda, wino jabłkowe, cukier, dwutlenek węgla, regulator kwasowości (kwas cytrynowy), koncentrat soku jabłkowego, syrop z cukru inwertowanego, syrop karmelowy, naturalny aromat, siarczyny. Ponoć chemia to w sumie też natura.
Kolejny w szkle ląduje Strongbow. Za dystrybucję tego specyfiku odpowiada Grupa Żywiec, ale powstaje w Holandii, więc jak będziecie chcieli wspierać rodzimych sadowników, to sugerowałbym wybrać co innego.
Po doświadczeniach z Siderem tu postanowiłem zacząć od lektury kontry. Skład: cydr (sic!) (sok jabłkowy 25% poddany fermentacji z glukozą), woda, syrop glukozowo - fruktozowy, karmel, kwas jabłkowy, dwutlenek węgla, pirosiarczyn potasu, naturalny aromat. Aż chce się pić!
Zapach to syrop jabłkowy, trochę dojrzałych jabłek i masa słodyczy.
W ustach dużo słodyczy, tani sok jabłkowy z koncentratu i coś chemicznego. Sytuację niby lekko ratuje delikatna kwasowość, ale lektura składu raczej wyklucza jej naturalne pochodzenie. Ten napój to syntetyk, alkoholowy napój o smaku jabłkowym, nie powinno się tego nazywać cydrem.
Nieco zrezygnowani (znów pomagała mi żona) sięgamy po kolejny cydr - Cydr Dobroński.
Zapach mocno nas zaskoczył, początkowo ciężko było mi zidentyfikować te aromaty. Na starcie coś jakby kwaśne jabłka, rozbite tłuczkiem razem z dużą ilością pestek. To niby nic dziwnego, ale dalej pojawił się jakiś kandyzowany ananas i coś zbliżonego do cukru kandyzowanego. Po poprzednich trunkach sami nie wiemy, czy cieszyć się z takiej odmiany. Pachnie Dobroński cokolwiek dziwnie, ale nie jest to zapach nieprzyjemny. W sumie to nawet dobrze, że nie próbuje na siłę pachnieć sokiem jabłkowym.
W ustach kwaśne jabłka, sok cytrynowy, wyraźna kwasowość, nieco w tle jednak mignął nam aromat "zielone jabłuszko", na szczęście nie był zbyt silny. Nawet niezły, orzeźwiający, przyzwoity tani cydr. Nie porywa, ale też nie powoduje nieprzyjemnego grymasu, a to już sporo.
Ale nie ma się co zachwycać, brniemy dalej. Pora na Smiler Cider. Etykieta się do nas uśmiecha, może stara się nieco pocieszyć nasze smutne oblicza. Na pewno jednak nie uczyni tego zawartością butelki.
Zapach to jakiś kataklizm. Studzienka kanalizacyjna, bandaże i gnijące jabłka. Odczekałem chwilę w nadziei, że część smrodu się wywietrzy, ale to nie nastąpiło. Chciałem to cudo wylać do zlewu bez próbowania, ale staram się być rzetelny, więc...
W smaku na szczęście nie ma takiej masakry, ale masa słodyczy i przejrzałe jabłka niezbyt poprawiają nam nastrój. Malutki plusik za lekko orzeźwiającą kwasowość, która tym co bardziej zdesperowanym może ułatwić wypicie całej butelki. My odpuściliśmy sobie po kilku małych łykach, nie po raz pierwszy tego wieczoru.
Kolejny w szkle ląduje MyCider Semi Sweet. Tu przynajmniej od razu ostrzegają nas o słodyczy, w dodatku bardziej elegancko, bo po angielsku. God bless you!
Nos okazał się lekko nietypowy. Nie wiem, czy kiedyś czegoś takiego spróbuję, ale już wiem, jak będzie pachniała pieczarka polana lekko przypalonym karmelem. Nie były to jednak jedyne aromaty, bo dało się w MyCiderze wyczuć jeszcze trochę pestki i pieczone jabłka. Zestaw aromatów nieco zaskakujący, w dodatku zapach jest dość intensywny, ale całość sprawia nie do końca przyjemne wrażenie.
W ustach już spokojniej - słodkie, dojrzałe jabłka i odrobina pestki. Niskie wysycenie i brak kwasowości mocno spłaszcza ten jabłecznik. Mało ciekawy, dziwnie pachnący wyrób.
Nie ukrywam, że czułem sporą radość wyciągając z lodówki butelkę Cydru Kamron. Nie dlatego, że kiedyś mi smakował, ale dlatego, że był ostatnim trunkiem tego wieczoru.
Czy cytować skład? Chyba bez sensu, ale oczywiście jest cukier, koncentrat soku jabłkowego, i aż dwa konserwanty - pirosiarczyn potasu i sorbinian potasu. Mniam!
Nos to aromat "zielone jabłuszko", wzbogacony tanimi landrynkami. Sztucznie, cukrowo, dramatycznie.
Usta to dużo słodyczy i niskie wysycenie. Cydr jest dość lekki i mało wyraźny. Czuć przede wszystkim słodycz, a dopiero potem jabłka. Jakby dodali więcej cukru niż soku jabłkowego.
Jeśli drogi Czytelniku dotarłeś aż do tego miejsca, bardzo Ci dziękuję za poświęcony na lekturę czas. Teraz pora na wnioski. Czy poleciłbym któryś z testowanych tu cydrów? Może Dobroński, a miłującym się w słodyczy z wielką ostrożnością zasugerowałbym Sidera, z zastrzeżeniem, żeby nie czytali kontry, jeśli dbają o swoje zdrowie.
A najlepszym cydrem okazał się Hornby's, wzięty jako starter. Coś jakby pójść na mecz, siedzieć na trybunach ze dwie godziny i stwierdzić, że najciekawsza była rozgrzewka. Oczywiście ilu ludzi, tyle opinii, i z moimi ocenami nie musicie się zgadzać, ale moja żona wybrała podobnie. A jej tylko podsuwałem szklanki z próbkami, miała inne, ciekawsze zajęcia (lektura Pudelka, trochę jej zazdroszczę).
Aha, i żeby nas nie posądzać o nieprofesjonalne picie cydru w dużej ilości, co mogłoby zaburzuć percepcję - braliśmy naprawdę małe próbki, a i tak większa ich część lądowała w zlewie. Smutne to, ale naprawdę nie mieliśmy żadnej przyjemności w piciu większości tych cydrów.
Co więc zrobić? Nie być sknerą, i dorzucić te kilka złotych na lepszą butelkę jabłecznika. Zadowolony będzie producent, bo ktoś docenił jego wysiłek, i zapewne zadowoleni będziecie też wy.
A teraz kilka dni urlopu, a potem postaram się przeprosić podniebienie czymś smaczniejszym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz