Dziś whisky z sampla, ale nie byle jaka. Na blogu spotkanie z tą destylarnią już było, ale tylko z podstawową, 10-letnią wersją (no ok, jest jeszcze bardziej podstawowy NAS jak by ktoś był bardzo dokładny). Tym razem będzie lat 17. W dodatku z beczek po sherry, no i bez rozcieńczania. A jak jeszcze spojrzeliście w tytuł i zauważyliście Springbaka, to wiadomo, że wieczór zapowiada się ciekawie i smakowicie.
Whisky wypuszczono na rynek w ilości 9120 butelek, i chyba dość szybko zniknęła ze sklepów. Czy faktyczne jest taka dobra? Nie mi oceniać, ale na pewno mogę stwierdzić, czy będzie mi smakować. Nie będę więc przedłużał wstępu, i biorę się za próbowanie.
Zapach uwiódł mnie już przy nalewaniu do szklaneczki. Roznosił się po pokoju, skutecznie rozpraszając przy pisaniu wstępu. Słodki, "cukierniczy", z odrobiną dymu. Nugat, czekoladowe ciasto z orzechami, do tego słodka skórka pomarańczowa. Do tego jakieś przyprawy korzenne. Springbank jest świeży, soczysty, alkohol nie przeszkadza praktycznie wcale. Może nie powalił mnie złożonością i mnogością aromatów, ale jest niezwykle przyjemny - nie chce się wyciągać nosa z kieliszka.
W ustach rozpoczyna się od "ataku cukierniczego" - ciasto z orzechami i rodzynkami, słodycz nugatu i marcepanu, do głosu dochodzą też czerwone owoce (słodkie maliny i czereśnie). Lekka alkoholowa pieprzność plus delikatne muśnięcie dymu.
Finisz lekko wytrawny, pieprzny i dymny.
Tak jak pisałem na początku - nie mi oceniać, czy to dobra whisky, czy też nie. Ale smakowała mi. Choć spodziewałem się chyba nieco więcej. Progres cenowy w stosunku do dziesiątki jest spory. Progres smakowy niewątpliwie też jest duży, ale czy wart płacenia 3 razy więcej? No nie wiem, nie jestem do końca przekonany. Na "daily dram" chyba warto poszukać czegoś z lepszym stosunkiem jakość/cena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz