Dziś znów po polsku. Jakoś stouty stanowią spory odsetek opisywanych przeze mnie ostatnio piw, więc w sumie niech będzie kolejny. Tym razem stout nieco udziwniony. Jego pełna nazwa to Kingpin Geezer Irish Espresso Stout. Lekko wprowadza w temat, ale tylko lekko. Piwo z espresso, laktozą, wanilią, wśród słodów słód whisky, a jakby tego było mało, leżakowało z płatkami dębowymi. Macie lekkie mdłości od nadmiaru składników? Na pocieszenie to wszystko za około dyszkę. Prawie promocja!
Czy jednak te składniki jakoś się ze sobą dogadają? O ile płatki czy słód whisky jakoś mnie przekonują, to ta wanilia już nie do końca. No i jeszcze laktoza. Zastanawiałem się, jak to wszystko ze sobą będzie współgrało, pozostało mi sprawdzić to na własnym podniebieniu.
Tak szczerze, to trochę się bałem, czy podołam wyzwaniu. Dużo składników w piwie, każdy o wyraźnym aromacie, czy mój nos wszystko wywącha? Szczególnie, że blogerów i sensoryków teraz pełno, prawie każdy z piwa na trzech słodach i garści chmielu potrafi wyłapać ze 300 aromatów, a u mnie znów będzie kawa, czekolada i kwaśne? Trochę wstyd. Ale trudno.
Zatem co z zapachem? Sporo kawy, to się by zgadzało. Ponoć jakieś brazylijskie ziarna, jak już szaleli, to mogli wrzucić jakąś Etiopię czy Kenię. A tak ta kawa pachnie zwyczajnie. Po kawie pojawiają się palone słody i trochę dymu z torfem, ale nie są to mocno narzucające się aromaty. Później już bardzo klasycznie, czyli gorzka czekolada w kwaskowej otoczce i jakiś ślad dębu. Waniliowo - mleczne aromaty też są obecne, ale również nie pchają się na pierwszy plan. Gdyby to piwo było którymś tam z kolei, pitym podczas jednego posiedzenia, to przyznam szczerze, że pewnie bym ich nie wyczuł.
W ustach piwo jest gładkie, umiarkowanie treściwe. Trochę słodyczy na początku, dalej aromat espresso, spalenizna i kwasek cytrynowy. Po chwili wyraźniejsze stają się aromaty chmielowe - mamy klasyczną, żywiczno - grejpfrutową mieszankę. I to ona dominuje w finiszu, obok niej jest też trochę popiołu i palonych posmaków.
Przy lekkim ogrzaniu piwo zyskuje na treściwości, lepiej wyczuwalna jest też laktoza. A gdzie podziała się wanilia i płatki dębowe? Chyba wszystko, co miały do zaoferowania, poszło w zapach.
W trakcie picia tego piwa cały czas zastanawiało mnie, po co tak kombinować? Czy klienci są już naprawdę tak rozpieszczeni i znudzeni, że zwyczajnych piw nie chcą? No i co jeszcze można wsypać, żeby zwrócić uwagę konsumentów?
Poza tym - polejmy to piwo na degustacji w ciemno, i zapytajmy, co w nim siedzi? Czy składniki faktycznie są wyczuwalne, czy może po lekturze etykiety na siłę szuka się jakichś aromatów? Powiedzmy, że dymiony słód czy laktoza nie są trudne do wyczucia, ale ta wanilia? Czy to od płatków dębowych, czy może jednak faktycznie przyprawa? Generalnie ciekawy temat do zbadania. A piwo smaczne, ale bez tej całej masy dupereli pewnie nie było by gorsze. Choć może trudniej wtedy uzasadnić wyższą cenę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz