Dziś znów whisky z sampla. Trafiło na Ben Nevis. Dla wielu osób może to być whisky anonimowa, i w sumie nic dziwnego - na stoiskach alkoholowych w marketach jej się nie znajdzie, oficjalne edycje trudno utrafić nawet w lepiej zaopatrzonych sklepach tzw. "specjalistycznych". Niezależne rozlewy, choć ogólnie jest ich sporo, to raczej też domena wyspecjalizowanych sprzedawców. Trochę taki towar "dla tych, co wiedzą". Sam destylat ma opinię interesującego, ale też lekko specyficznego. Na moim blogu będzie to chyba pierwsza whisky z tej destylarni, ale akurat to edycja (ponoć) dość przyzwoita. I również nieco specyficzna, o czym wiedziałem już zanim zakupiłem próbkę (bo choć sample to ułamek części ceny butelki, to nawet tego raczej nie kupuję w ciemno). Ale teoria to jedno, a praktyka drugie, więc trzeba sprawdzić osobiście.
Pierwsza próba powąchania Bena Nevis to małe starcie z acetonem. Jedni taki aromat akceptują, inni niekoniecznie, mi on już coraz mniej przeszkadza, ciekawe czy przyjdzie moment, kiedy zacznie mi się podobać? Jak już nos się z tym aromatem oswoi, to zaczynają wyłazić inne "ciekawe aromaty". Są pudrowe cukierki, pomarańcze w początkowej fazie rozkładu, do tego również aromat gnijącego jajka, rozkładających się warzyw i leśnego bagienka. Dziwne, siarkowo - warzywne nuty to niekoniecznie coś, przy czym bym chciał spędzić wieczór, na szczęście z czasem pojawiają się też nieco bardziej klasyczne akcenty. Jest trochę drewna, delikatny, bimbrowy kwasek i słodkie ciasto drożdżowe. Całość jednak mocno zaskakująca i wywołująca lekką konsternację.
W ustach Ben Nevis jest już na szczęście dużo bardziej "klasyczna". Początek to spora dawka słodyczy, moc również trochę daje znać o sobie, ale odrobina wody ją ujarzmia. Są dojrzałe pomarańcze, migdały, pieprz i drewno. Nuty rozkładu są dużo bardziej dyskretne, coś w stylu pić-nie wąchać. Finisz jest lekko pieprzny, ostry, ale nieszczególnie długi.
Zatem miało być dziwnie, i dziwnie było. Głównie w zapachu. Aromaty rozkładu pewnie nie każdemu przypadły do gustu, ja szczerze mówiąc też jestem do takich sceptycznie nastawiony. Na języku Ben Nevis to już przyjemna klasyka, miła, sprawiająca wrażenie gęstej konsystencja, tylko trochę za szybko znika z podniebienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz