Nie ma co ukrywać, nie wszystkie prezenty cieszą tak samo. Jedne to chwila radości, inne to wręcz ekscytacja i rozrywanie opakowania, żeby tylko jak najszybciej się do nich dobrać. Ja otrzymując w prezencie Lagavulina wskoczyłem na jeszcze wyższy poziom ekscytacji. Wszak to nie kolejna dobra whisky, którą dostałem od bliskich, to prawdziwa legenda, klasyk! Tu nie wypada po prostu chwycić szkła, otworzyć butelki i w pośpiechu stwierdzić "dobra!". Trzeba nieco czasu, odpowiedniej okazji, nieco spokoju... U mnie podchody trwały prawie dwa miesiące. Przez taki czas Lagavulin stał spokojnie w gablotce. Stał zupełnie nienaruszony, nie zdjąłem nawet kapturka z szyjki. Aż w końcu zniecierpliwiony darczyńca powiedział "no napij się jej w końcu!", nie było więc odwrotu.
Po pierwszych wrażeniach, po kilku spokojnych degustacjach, mogę teraz na spokojnie usiąść i podzielić się swoimi wrażeniami.
Lagavulin wygląda dość skromnie. Moja żona, która mnie nim obdarowała, po wyjęciu butelki z kartonika rzuciła krótkie "To tak to wygląda? nic nadzwyczajnego...". Ale ta skromność, a jednocześnie prosta elegancja to duży atut tego opakowania. Nie musi być krzykliwe, nie narzuca się konsumentowi. Jest dla tych, którzy wiedzą. Wiedzą, że liczy się zawartość. A jaka ona jest?
Zapach to oczywiście torf, masa torfu. Razem z nim nozdrza atakuje jodyna i lekka morska bryza, gdzieś spod nich próbują przebić się owoce. Zapach jest potężny, intensywny, nieco drażni nos przy pierwszym kontakcie, ale jednocześnie zachęca, by znów się nim delektować. W nosie Lagavulin moim zdaniem jest odrobinę bardziej torfowo - morski niż Ardbeg, a przy tym aromaty wydają się bardziej poukładane i eleganckie. Może to kwestia wieku.
W ustach trunek wydaje się być nieco mniej potężny. Na języku początkowo dominują suszone owoce, przy czym nie towarzyszy im przesadna słodycz. Oczywiście owocom towarzyszy też spora dawka torfu i dymu, wspierana również jodynowo - medycznymi aromatami. Całość znakomicie się równoważy i dopełnia, nie jest przesadnie ciężka w odbiorze, wręcz zachęca do następnego łyka.
Finisz jest bardzo intensywny, szeroki, wytrawny i trwały. Ciągle czuć dym torfowy, pojawia się popiół a jodyna staje się bardziej wyraźna.
Co mogę napisać w podsumowaniu? Lagavulin 16 YO jest po prostu pyszny! Pewnie jeszcze wiele butelek whisky przede mną, ale na chwilę obecną to najlepszy szkocki malt, jakiego miałem okazję spróbować. A jak na swój wiek i klasę - nawet dość rozsądnie wyceniony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz