Po ostatnim, nieco bardziej "wymagającym" piwie, dziś pora na kolejne. Trochę inny to typ piwa, nie tylko z racji przynależności gatunkowej, ale również z racji tradycji. Wszelkiej maści amerykańskie, ekstremalne piwa, to dość młody wymysł, natomiast belgijskie geuze to absolutna klasyka. Nie żeby skłaniało mnie to do klękania przed tymi trunkami i mnożenia ochów i achów za sam rodowód, ale jednak mają w sobie to "coś".
Samo geuze jest często utożsamiane z piwem lambic - w dużym (no, może przesadnie dużym...) uproszczeniu to prawda. Geuze (bądź też gueuze) powstaje jako blend młodych i starych lambików. Boon Geuze to mieszanina lambika 18 - miesięcznego (stanowi 90% mieszanki), 3 - letniego i bardzo młodego, świeżego (po 5% każdy). Co ciekawe - informację o tym można znaleźć nawet na nalepce polskiego importera. Spore to zaskoczenie, bo wiadomo, jak zazwyczaj one wyglądają i jak wartościowy jest opis piwa na nich zawarty...
Było więc trochę teorii (bardzo dobry opis stylu można znaleźć tu), była pochwała importera, pora zatem przejść do najważniejszego!
Opakowanie to urocza, mała szampanówka, zamykana korkiem. Nie wystrzelił on co prawda (piwo nalane dosłownie "pod koreczek"!), ale sam rytuał otwarcia tak zamykanych piw ma już w sobie coś z przyjemności.
Przy przelewaniu powstaje spora, mocno sycząca piana, która o dziwo pozostaje na piwie w postaci kilkumilimetrowego dywanika.
Nos to prawdziwa orgia świeżości - cytryny, kwaśne jabłka, odrobina grejpfruta. Nieco schowana za nimi, ujawnia się też ziemisto - drożdżowa nuta. Piwo pachnie intensywnie i przyjemnie, choć dla tych, którzy będą mieć z tym stylem styczność pierwszy raz - na pewno nieco zaskakująco.
W ustach jest równie ciekawie. Początek to mocne, kwasowe uderzenie. Znów dają o sobie znać cytryny i kwaśne, zielone jabłka. Wrażenie wzmacnia jeszcze bardzo mocne wysycenie piwa - wino wytrawne "extra brut" zdaje się być bliskim krewnym tego Geuze.
Gdy język oswoi się już z kwasem, pojawia się w piwie również lekki aromat słodowy. Nie jest może bardzo wyraźny, ale pomaga w zrównoważeniu piwa. Aromat chmielowy raczej nieobecny, ale "ten typ tak ma".
Zakończenie to wciąż dominacja cytryny, ale jakby nieco mniej kwaśnej. Nie ma na języku uczucia ściągania, a sam finisz jest średnio trwały.
Jak podsumować to piwo? Na pewno nie w kategoriach "złe/dobre", a przynajmniej ja się tego nie podejmę. To moje czwarte gueuze w życiu, więc pole do porównań mam niewielkie, ale z pitych przeze mnie Boon jest chyba najciekawszym. Nie mam jeszcze co prawda na rozkładzie klasyka z Cantillon, ale mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu.
Na pewno warto spróbować tego piwa, choćby po to, by zapoznać się ze stylem. Jego reprezentantów w naszym kraju jest niewielu, więc niestety trzeba brać co jest, ale myślę, że Boon Geuze będzie solidnym przedstawicielem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz