Miały być wakacje, dwa tygodnie bez komputera, lekki odwyk, ale jednak się nie udało. Przynajmniej nie do końca, bo jednak tydzień bez zaglądania się udał.
Niestety trzeba było wybrać się po jakieś jedzenie do sklepu, a skoro już sklep, to i stoisko z alkoholami i piwem, żeby spojrzeć, czy przypadkiem nie pojawiło się coś nowego. I okazało się, że sporo nowego zawitało na półkach. Może niekoniecznie wszystko było interesujące, ale z kronikarskiego obowiązku wypada przynajmniej spróbować. Taką właśnie metodą zostało zakupione piwo, które dziś wylądowało w szkle.
Dead Crow to piwo, przynajmniej wedle deklaracji producenta, aromatyzowane bourbonem. Ładna etykieta zwraca uwagę, ale kilka sekund wystarczy, żeby wiedzieć, co to za wynalazek. Butelka z bezbarwnego szkła, informacje o piwie szczątkowe, nie ma nawet producenta, jest tylko zleceniodawca. Tylko po kodzie EAN można się zorientować, że piwo pochodzi z Wielkiej Brytanii. Czy więc skreślić je już na starcie? Raczej nie, nie należy się uprzedzać, każdemu piwu trzeba dać szansę. Zatem do dzieła!
Sporym zaskoczeniem była piana. Zdjęcie robiłem w warunkach tarasowo - balkonowych (wszak to jednak okres urlopowy!), lałem szybko, żeby coś na piwie się utworzyło i przetrwało moment włączania aparatu, a tu... piana! Co więcej, trwała piana! Musiałem odczekać chwilkę żeby opadła i dało się dolać resztę piwa do szklanki. Opada powoli i nawet kilkanaście minut po przelaniu pozostaje gruba obrączka i sporo plam na powierzchni piwa. Tego się po tym piwie nie spodziewałem! Dead Crow zapunktował!
Zapach to już niestety powrót do standardu piw aromatyzowanych tequilą/mojito/rumem - cytrusowy kwasek, kukurydza, trochę chmielu i słodu. Generalnie mieszanka słodko - kwaśna, z przewagą kwasu.
Smak to kolejny szczebel w dół na drabinie zadowolenia. Zamiast piwa do ust wlewa się słodko - kwaśna mieszanka, coś jakby pomieszanie soku cytrynowego z jabłkowym. Pierwszy łyk jest nieco wykrzywiający, potem język się przyzwyczaja. Można nawet podjąć się szalonej misji poszukiwania jakichś szlachetniejszych smaków! Czy ma ona szanse powodzenia? Po kilku łykach stwierdzam, że raczej nie. W finiszu można niby wyczuć coś na kształt cytrusowej goryczki, może też jest coś, co przypomina waniliowo - dębowe nuty bourbonu, ale to chyba jednak siła sugestii. Bardziej zaczyna to przypominać przesłodzone, mrożone herbaty cytrynowe, sprzedawane w butelkach.
Podsumowując - jest to kolejny trunek dla tych, którzy nie lubią piwa. Wszelkiej maści desperadosom i salitosom wyrósł kolejny rywal, prezentujący zbliżony do nich poziom. Spróbować owszem można, do tacosów czy pikantnego jedzenia nawet może się sprawdzić, ale wrażeni smakowych raczej nie należy w Dead Crow poszukiwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz