Jeśli interesujecie się tematyką piwną, o marce Samuel Adams zapewne słyszeliście. To jeden z pierwszych "crafb breweries" w Stanach Zjednoczonych, powstał w okresie największego zainteresowania małymi browarami.
Ci mniej zainteresowani tematyką piwną też mogli co nieco o nim usłyszeć. Być może obiła się im o uszy informacja o bardzo drogim piwie z USA, sprzedawanym w butelce o kształcie kadzi - nazywał się ono Utopias. Warzył je właśnie Samuel Adams.
Browar odniósł spory sukces, co oczywiście oznaczało zwiększenie produkcji i zainteresowanie się nim większych graczy. Taka sytuacja ma oczywiście zalety i wady.
Zaletą jest niewątpliwie możliwość kupienia tego piwa w dość rozsądnej cenie (około 5 złotych w markecie). Pewną wadą jest natomiast pochodzenie piwa - Samuel Adams, którego dziś piję, nie pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Został uwarzony przez browar Shepherd Neame w Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie musi to oznaczać gorszej jakości piwa, zresztą produkcja kontraktowa to w przypadku małych browarów norma. Nie ma jednak tego uczucia picia piwa, które przywędrowało do nas przez "Wielką Wodę". Przywędrowało przez wodę nieco mniejszą, ale i tak jest fajnie. Pora więc sprawdzić, co nalali do butelki.
Piwo ma dość ciemny kolor - ciemniejszy, niż typowy lager o podobnej zawartości alkoholu (4,8%).
Piana początkowo tworzy się bardzo bujna i gęsta, znika jednak dość szybko. Na pamiątkę pozostaje ledwie skromna obrączka na powierzchni.
Zapach to bardzo przyjemna kompozycja - trochę słodu, owoców (są i cytrusy, i trochę kandyzowanych), pojawiają się aromaty ziołowe, jest też trochę świeżej sosny i żywicy. Na początku aromaty są na tyle intensywne, że można poczuć nawet pewną metaliczność w zapachu. Ulatnia się ona jednak dość szybko, przy okazji jednak słabnie intensywność zapachu. Coś za coś.
Jak wypada Boston lager na języku? Zaczyna się delikatnie, karmelowo, odrobinę wodniście. Po chwili robi się jednak ciekawiej - pojawiają się aromaty żywiczne, trochę cytrusów, coraz wyraźniejsza robi się goryczka. Ta ostatnia z czasem zaczyna dominować, budując bardzo przyjemne, wyraźnie ściągające i wytrawne zakończenie.
Nie wiem, czy piwo w wersji angielskiej znacząco różni się od amerykańskiego oryginału, ale nawet jeśli jest nieco słabsze, to i tak pozostaje bardzo solidnym trunkiem. Podoba mi się szczególnie chmielenie - nieco w stylu ejli, z mocnymi, żywiczno - cytrusowymi aromatami. Na "piwo codzienne" Samuel Adams jest nieco za drogi, ale na pewno warto go spróbować. Bo pokazuje on, że nawet lekko pogardzany u nas ostatnio (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie) jasny lager może dać sporo ciekawych wrażeń smakowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz