Po kilku ostatnich opisach dość popularnych w naszym kraju gatunków piwa, pora dziś na coś nieco bardziej egzotycznego. Padło na flamandzki Oud Bruin, a reprezentuje go Bacchus.
Sam styl to prawdziwa piwna klasyka. Pojawił się około XVII wieku (swoją drogą - to się nazywa tradycja!), a trunki mają charakterystyczne, owocowo - winne aromaty. Oczywiście nie w samej Belgii takie piwa są warzone, powstają też w Stanach Zjednoczonych. Tam zapanowała prawdziwa moda na "sour ales" (czyli wszystko co kwaśne - w sumie u nas niektóre browary kwasy warzą od dawna, ciekawe czy wiedzą, że wyprzedzili modę?), prawie każdy już to robi, więc jest co popić.
U nas niestety wybór jest bardzo ubogi, w zasadzie trzeba łapać co się trafi, ale od czasu do czasu coś gdzieś rzucą. Zastanawia mnie tylko przy okazji, ile osób biorąc takie piwo w ciemno, stwierdziło, że trafili popsutego kwasa? No ale jak się zapłaciło z dychę za butelkę, to nawet jak wykręca jadaczkę, to trzeba pić i chwalić!
Mi trafił się oud bruin z browaru Van Honsebrouck. Opakowanie to butelka pół - szampanówka, owinięta bardzo gustownym papierkiem (odpada odmaczanie etykiety, uff!). Prezentuje się ładnie, i zwraca uwagę, więc potencjalna ilość ofiar kwacha rośnie! A skoro już stałem się jedną z nich, to pora podzielić się wrażeniami. Zapraszam dalej!
Nalewając Bacchusa do szkła, nie liczyłem na jakąkolwiek pianę, bo "ten typ tak ma". A tu niespodzianka - coś się jednak formuje, i to nawet dość okazałe. Na szczęście opadło dość szybko, więc wszystko zgodnie z planem.
A teraz najciekawsze, czyli pora piwo obwąchać i wypić.
Zapach to bardzo ciekawa kombinacja. Pierwsze uderzenie to czereśnie połączone z octem balsamicznym, potem nieco zielonych jabłek, pestek i drewna. Intensywność jest średnia, ale nie brakuje ciekawych nutek i jest nad czym posiedzieć. W dużym skrócie mógłbym napisać, że zapach jest zbliżony do zaczynającego kwaśnieć czerwonego wina, ale to raczej zbyt daleko idące uproszczenie.
Na języku tej złożoności nieco brakuje. Początek to ostre uderzenie kwasu, które nieco paraliżuje język. I naprawdę mówię tu o solidnej dawce kwasowości (młode, zielone jabłka to podobny kaliber), ściągającej język i powodującej skrzywienie na twarzy. Gdy już nieco się do tego przyzwyczaiłem, zacząłem wyczuwać czereśnie i jabłka (oczywiście kwaśne!), odrobinę wanilii, cynamonu i lukrecji(?), plus do tego pestka i drewno. Całość ma też coś jakby lekko słonawą nutę, ale może to wrażenie od nadmiaru kwasu. Bacchus jest średnio treściwy, choć przy takim charakterze piwa i mocy 4,5% ciężko oczekiwać czegoś więcej.
Finisz jest wytrawno - kwasowy, dość lekki i ściągający.
Patrząc ogólnie - Bacchus nie należy do piw wybitnych. Brak mu nieco złożoności, jest jak dla mnie minimalne wodnisty. Ale jeśli uda wam się go zauważyć na półce sklepowej - kupujcie. A jeśli obok będzie stał jakiś inny oud bruin - weźcie oba. Bo to na tyle ciekawy gatunek piwa, że nawet pijąc słabszego przedstawiciela, ma się kontakt z czymś oryginalnym i wartym poznania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz