Dziś do szkła trafia Highland Park, ale w wersji "niezależnej". To edycja wypuszczona na rynek przez firmę Signatory z okazji 10 - lecia istnienia (firmy oczywiście, nie destylarni). Trunek dość stary, bo trafił na rynek w 1998 roku, kiedy ja nawet nie myślałem o tym, że kiedykolwiek będę pił whisky słodową (choć w sumie, kto do licha myśli o tym w wieku 15 lat?). Edycja niby specjalna, leżakowana w beczkach po sherry, ale w mocy "zaledwie" 43%. No i oczywiście pochodzi z sampla, ale gdyby ktoś chciał obejrzeć sobie butelkę w oryginale, to pomoże mu niezawodne whiskybase: klik tu. Dotychczas miałem do czynienia tylko z 12 - letnią, podstawową wersją HP, no i wrażenia były... no żadna część ciała mi się nie urwało, wszystkie członki na miejscu (link do degustacji HP12). Czy tym razem będzie lepiej? Chyba powinno, pewnie nie wybrali byle jakiej beczki na taką okazję (no i jeszcze ta aktualna cena...)?
Kieliszek do nosa, i od razu lekkie zaskoczenie - mimo zwyczajnych 43% whisky lekko drażni nos alkoholem. To jednak tylko chwilowe, potem robi się już lepiej. Na pierwszym planie sherry, potem trochę karmelu/toffie, soli morskiej. Do kompletu akcent słodowy, ziemisty i ślad dymu. Niby przyjemnie, ale jakoś bez rewelacji. No i ten alkohol... jednak trochę przeszkadza. 10 lat to niewiele, ale żeby to na specjalną okazję?
Na języku nie spodziewałem się rewelacji, a dzieje się więcej, niż w nosie. Ten HP jest raczej wytrawny w charakterze, z początku czekoladowy, ze śladem kakao. Później pojawia się trochę pieprzu, dymu i soli. Wszystko wciąż wytrawne, ze stale obecną sherry.
Finisz także całkiem niezły. Daje o sobie co prawda znać alkohol, ale towarzyszy mu sól morska, popiół i coś, co określiłbym jako aromat świeżo kładzionego asfaltu.
Ogólne wrażenia całkiem pozytywne, zupełnie odmienne od tego, co prezentuje sobą standardowa HP 12. Wersja od Signatory to na pewno nie "lekki, łatwy i przyjemny" single malt, ale to były inne czasy, no i zupełnie inna grupa docelowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz