Właśnie zauważyłem, że ostatni raz degustowałem jakąś whisky na blogu w lutym. Lekki obciach. Chyba trzeba będzie odkurzyć zapasy i wziąć się do roboty. Pogoda może nie sprzyja piciu mocnych alkoholi, ale wieczorami...
No właśnie, dziś coś odpowiedniego na ciepły, letni (choć to jeszcze nie lato!) wieczór. 10 - letni Glen Moray Chardonnay. Każdy pewnie od razu pomyśli, że finiszowany w beczkach po winie - otóż nie! Ta whisky cały okres dojrzewania spędza w beczkach po winie z odmiany chardonnay (nie znalazłem informacji, jakie to dokładnie wino).
Mówiąc delikatne, trend do leżakowania whisky w beczkach po wszelkiej maści winach (może poza sherry) nie jest tym, czego pożądają koneserzy. Ale zabieg taki daje zazwyczaj whisky słodką i gładką, bardzo odpowiadającą masowym gustom. Że nie do końca przypomina whisky słodową? W końcu i tak najważniejsza jest sprzedaż.
Ale jak zwykle - nie należy źle się nastawiać, i z góry oceniać. Ja kilku takich "winnych" whisky próbowałem, i nie pamiętam, by któraś rzuciła mnie na kolana, ale może z tą Glen Moray będzie inaczej? Zobaczymy.
Co do opakowania - zdjęcie można sobie wygooglować, ja dostałem sampla od kolegi. W rzeczywistości butelka wygląda bardzo niepozornie, jak cała gama Glen Moray zresztą. Nie jest to whisky, która krzyczy do nas ze sklepowej półki "kup mnie, zyskasz prestiż i uznanie!".
Sama whisky ma ładny, złoty kolor, ale raczej nie uzyskała go w naturalny sposób.
Zapach to prawdziwy festiwal słodyczy. Rodzynki, kandyzowany ananas, toffie, wanilia, ciasteczka maślane. Z czasem coraz więcej wanilii i ciasteczek, jakby ktoś rozpuścił w kieliszku herbatnika. Na deser jeszcze trochę miodu, a jak już obwąchamy się z tymi łakociami, to w tle da się wyczuć trochę słodu. A może to urojenia nosa, zmęczonego nawałem słodyczy?
Gdy trochę pokręci się kieliszkiem i whisky złapie powietrza, pojawia się też aromat białego wina - grona i delikatny kwasek.
W ustach słodycz na szczęście nie jest tak intensywna. Pojawia się na początku, ale ustępuje pola maślanym aromatom, przechodzącym w pieprzność i nuty dębowe. Czy jest w tej Glen Moray coś jeszcze? Niestety nie. Finisz jest lekko wytrawny, alkoholowy i pieprzny, po kilkunastu sekundach można już zapomnieć, że piło się jakąś whisky. Po masie słodyczy w zapachu, Glen Moray Chardonnay miał mi wręcz skleić język z podniebieniem swoją słodyczą, a okazał się whisky średnio intensywną i mało ciekawą. Ta słodycz mogłaby go podratować, przynajmniej w oczach mniej wyrobionych degustatorów. A tak mamy mało wyróżniający się produkt. Do wypicia? Owszem. Ale gdybym miał powiedzieć, dlaczego warto kupić akurat tą whisky? Z tym miałbym już problem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz