Dziś wpis z kategorii "powtórka z rozrywki". Nie powtórka blogowa, bo takowych (póki co) nie planuję, ale taka własna. W przypadku nieco bardziej ambitnych piw nie zdarzają mi się one często, bo gdy już mam wyda naście złotych na butelkę, to wolę raczej coś nowego niż już wypróbowanego. Ale że wyszło jak wyszło, to dziś w szkle wylądowało Westmalle Tripel.
Nie będę się specjalnie rozpisywał o browarach Trapistów, bo temat jest dość obszernie omawiany w sieci, więc pewnie nie napiszę nic nowego. Sam zbieram (z dość mizernym skutkiem) birofilia z tych browarów, więc i same piwa traktuję z nieco większą uwagą.
Westmalle było pierwszym browarem belgijskim (a więc zapewne i pierwszym na świecie), który uwarzył piwo typu 'tripel'. W zasadzie to sami wprowadzili to nazewnictwo, więc uwarzenie piwa po raz pierwszy jest naturalną konsekwencją... Oczywiście w dzisiejszych czasach styl jasnego, wzbogaconego cukrem kandyzowanym piwa, jest bardzo powszechnie warzony, ale protoplasta wciąż pozostaje jednym z jego najlepszych przedstawicieli.
Obecnie, wobec całej masy ekstremalnych piw, Westmalle wygląda trochę jak elegancki pan w podeszłym wieku - ci z dobrym gustem go docenią, ale większość podążająca za krzykliwym marketingiem może go nie zauważyć.
Ja pamiętam, że pierwszy kontakt z tym piwem zrobił na mnie spore wrażenie. Czy dziś, przy nieco większym doświadczeniu (jak to dumnie brzmi!), wciąż będzie tak samo interesujące? Zapraszam do lektury!
Zbieram birofilia Trapistów, więc przynajmniej ze szkłem nie miałem specjalnego problemu. Zresztą wzór jest dość pospolity, więc piwo wylądowało dokładnie w takim pokalu, jak powinno.
Nie wpłynęło to zbytnio na pianę, która okazała się niezbyt okazała, za to resztki cały czas dzielnie pływają po powierzchni. Okazuje się, że dobre nalanie "belga" to jednak nie taka prosta czynność.
A starałem się lać piw bez drożdży, i prawie się udało. Nie było niestety zbyt mocno "ustane", i trochę osado wpadło do szkła. Jednak trzeba częściej trenować.
Ale przechodząc już do samej degustacji - piwo pachnie niezwykle przyjemnie, a przy tym dość subtelnie. Na pierwszym planie drożdże, za nimi chmiel, słodka skórka pomarańczy i cytryna. Zapach raczej na słodko, a skojarzenie z lukrowanymi, świeżymi pączkami jest jak dla mnie naturalnie. Może brakuje nieco intensywności, pity niedawno Chimay Tripel wypadał pod tym względem lepiej.
Na języku Westmalle zaskakuje lekkością. Początek jest kwasowy, owocowy i wyraźnie cierpki. Cała masa cytrusów, z grejpfrutami na czele. Po chwili cierpkie smaki przechodzą w trawiasto - ziołowe, mocniej daje o sobie znać chmiel, pojawia się wyraźna goryczka. Finisz natomiast jest słodowy, mocno chmielowy i ściągający.
Jak więc wypadła ta powtórka? Znakomicie! Westmalle Tripel to po prostu świetne piwo, które znakomicie nadaje się do spokojnej degustacji. Co chwila odkrywa przez pijącym nowe aromaty, jakby ewoluuje na języku, nie dając chwili wytchnienia. Ten belgijski klasyk to z pewnością ścisła światowa czołówka. W dodatku to znakomite piwo można kupić za bardzo rozsądną kwotę, dużo niższą, niż choćby za większość amerykańskich naśladowców. Dla każdego piwosza to moim zdaniem pozycja obowiązkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz