niedziela, 8 marca 2015

Leffe Tripel

Ostatnio postanowiłem popróbować trochę piw z Belgii, zatem dziś kolejne. Tym razem będzie to Leffe, ale w nieco mniej popularnej w Polsce wersji Tripel. O jednym Leffe kiedyś już pisałem - było to Vieille Cuvee, które nawet przypadło mi do gustu. Czemu zatem kolejne piwo z tego browaru, który de facto jest belgijskim "koncerniakiem"? Wszak można u nas kupić całą masę lepszych tripeli. Na pewno można, ale tego jeszcze nie próbowałem, a akurat nic wiele ciekawszego nie było ma półce :). Kiepski argument, ale zawsze jakiś.
Jak na piwo belgijskie przystało, Leffe Tripel przechodzi drugą fermentację w butelce. W połączeniu z mocą 8,5% czyni go to też kandydatem na eksperymenty z leżakowaniem (jak w sumie około 70% piw belgijskich...), ale dziś do szkła trafia wersja świeża.
Nalewana z możliwie małą ilością osadu drożdżowego, co według producenta powinno się przekładać na nieco łagodniejszy i słodszy aromat. Co to będzie oznaczać w praktyce? Czas sprawdzić.

Piana o dziwo (jak na mnie) całkiem trwała, choć niezbyt okazała. Skromny dywanik jednak utrzymuje się bardzo długo.
Zapach to solidna klasyka. Mnóstwo kandyzowanych owoców, słód, odrobina kwasku, drożdże, trochę bananów i herbatników. Wszystko w spokojnej równowadze, żaden z aromatów nie pcha się jakoś mocno na front. To właśnie bardzo lubię - nie ma jakiegoś mocnego frontu, przez który trzeba się mozolnie przebijać, żeby poczuć coś jeszcze. Czy to się nazywa 'dobrym zrównoważeniem'?
Na języku rozpoczyna się wyraźnym aromatem kandyzowanych owoców, po chwili dochodzą banany, miód, a do tego lekka goryczka i drożdże. Tu równowaga jest lekko zachwiana, bo brakuje mi wyraźniejszej goryczki. Leffe Tripel jest nieco monotonne - owocowe aromaty dominują w zasadzie od początku do końca, chmiel jakoś nie może zaznaczyć mocniej swojej obecności. I nie żebym oczekiwał poziomu nachmielenia w stylu polskich piw nowej fali - chmielu brakuje tu w porównaniu do innych dobrych tripeli, których miałem okazję skosztować.
No ale zamiast biadolić, postanowiłem zadziałać. Napisałem na początku, że piwo lałem prawie bez drożdży. Może więc ich dodatek poprawi sytuację?
Okazuje się, że jak najbardziej! Zapach stał się bardziej rześki, kwaskowy, ale największe zmiany zaszły w smaku. Leffe Tripel stało się wyraźniejsze, bardziej żywe. Pojawiają się aromaty przypraw, rośnie odrobinę kwasowość. Może też bardziej odczuwalna staje się goryczka, choć ma ona charakter cytrusowo-imbirowy, jeśli wiecie co mam na myśli?
Wychodzi więc chyba na to, że nie ma co tego piwa odstawiać i uspokajać przed degustacją. Sporo zyskuje przy nalewaniu z drożdżami, no chyba że ktoś chce sobie przeprowadzić eksperyment z osadem/bez osadu.
Nie jest to oczywiście najlepszy tripel, jakiego piłem, ale bez wątpienia piwo jest smaczne i warte spróbowania. Naprawdę życzyłbym sobie takich 'koncerniaków' w moim spożywczaku. Żebym tak mógł sobie zejść wieczorem, wziąć jakąś przekąskę i kilka piw, i żeby na zapłacenie za to wystarczyło godziny mojej ciężkiej pracy. Zniósłbym wtedy nawet bucowatego kasjera, któremu powiedzenie 'dzień dobry' sprawia prawie fizyczny ból; i zniósłbym jego koleżankę kasjerkę, która uwija się ruchami muchy na styczniowym mrozie, i patrzy zawsze na mnie spojrzeniem 'gardzę tobą, bo jestem stworzona do wyższych celów'... Ale rzeczywistość jest nieco inna, bardziej szara. Choć dobre piwo zawsze dodaje jej odrobinę barw.

2 komentarze:

  1. W tym tygodniu właśnie zaczął się tydzień piw belgijskich w pewnym dyskon... sorry, supermarkecie na L., więc może okazji do wypicia kilku belgów w cenie
    <5 zł/but. kilka się trafi ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałem, skorzystałem :) Miło by było, gdyby nie był to jednorazowy incydent, i jakieś piwa belgijskie (może już inne, niż obecnie) pojawiałyby się co jakiś czas w takich cenach.

      Usuń