piątek, 20 grudnia 2013

Cydr Lubelski Jabłko Suszone Na Miodzie

Myślałem, że sezon na cydry zakończył się wraz z temperaturami rzędu nastu stopni, ale okazało się, że niekoniecznie. Ostatnio kolega podsunął mi pomysł "a może by spróbować jabłka na ciepło?", a ledwie kilka dni później okazało się, że w naszej galaktyce ktoś jeszcze wpadł na ten pomysł. Bo między innymi z takim zamysłem został stworzony nowy Lubelski Jabłko Suszone Na Miodzie. Można na zimno, a da też radę na ciepło, więc na zimę jak znalazł.
Propozycja w sumie ciekawa, gdzieś kiedyś już mi przemknął na półce jakiś jabłecznik przeznaczony do podgrzewania, ale to było w lato, więc nie wzbudził mojego zainteresowania. Sam specjalnym zwolennikiem grzańców nie jestem, a już na pewno nie tych gotowych. Bo nie dość że alkohol, to jeszcze masa chemii - wątroba długo ci tego nie wybaczy.
Na szczęście nowa wersja Lubelskiego to nie gotowiec z "aromatem identycznym z naturalnym", a tylko połączenie cydru z miodem (to przynajmniej sugeruje kontra). Można zatem zrobić po swojemu.
Dziś więc będzie lekko nietypowo. Zacznę na chłodno, a skończę na ciepło. Co z tego wyjdzie? Zapraszam dalej!

środa, 11 grudnia 2013

Springbank 10 YO

Campbeltown to pod względem popularności zdecydowanie nie pierwsza liga w świecie whisky, szczególnie jeśli chodzi o tych "wprawiających się". W dawnych czasach działało tam mnóstwo destylarni, obecnie czynne są ledwie trzy. W dodatku, przynajmniej w Polsce, whisky z tego regionu ciężko spotkać w sklepach. Ale czy w ogóle warto jej szukać? Przyznam szczerze, że dla mnie na początku tamtejsze destylarnie również stanowiły margines. A jak bardzo zbłądziłem, uświadomił mnie niedawny nabytek - Springbank w wersji dziesięcioletniej.
Destylarnia Springbank to szkocka czołówka, przez wielu znawców zaliczana do grona kilkunastu najlepszych. Co ciekawe, produkowane są tam trzy destylaty - Hazelburn, Springbank i Longrow. Pierwszy to delikatna, trzykrotnie destylowana whisky, drugi jest średnio zadymiony, natomiast trzeci to już masa torfu, którego ilość to poziomy znane choćby z Ardbega.
Ja świadomie wybrałem ten "środkowy" na start, bo "śmierdzieli" już kilku stoi w szafce, a na delikatniejsze tematy przyjdzie jeszcze czas.
Sama gorzelnia to wspaniały przykład tradycyjnego producenta - od początku w posiadaniu jednej rodziny, cały proces produkcji odbywa się w jednym miejscu, w dodatku z użyciem własnoręcznie wyprodukowanego słodu. W dodatku nie ma u nich presji na jak największą produkcję, bo jeszcze niedawno destylarnia pozwalała sobie na kilkumiesięczne przerwy w pracy.
Czy faktycznie przekłada się to na wysoką jakość? Pewnie ciężko oceniać to przez pryzmat jednej whisky, w dodatku ledwie dziesięcioletniej. Z drugiej strony - czymś klientów trzeba zachęcić. Czy to się uda? Zapraszam dalej.

środa, 4 grudnia 2013

Samichlaus Bier 2006

To piwo miałem sobie otworzyć dokładnie 6 grudnia, ale niestety, jak u większości uczciwie pracujących ludzi, tak i u mnie życiem steruje grafik pracowniczy. Zabieram się zatem za nie nieco wcześniej. Dziś w szkle wylądowało słynne piwo Św. Mikołaja, czyli austriacki Samichlaus Bier, zabutelkowany w roku 2006.
Co niezwykłego jest w tym piwie? W sumie dwie rzeczy. Pierwsza to jego moc. Imponujące 14% swego czasu czyniło zeń najmocniejsze piwo dolnej fermentacji (oczywiście uzyskujące swoją moc w naturalny sposób). Nie wiem, jak jest teraz, napis informujący o tytule najmocniejszego lagera na świecie zniknął już chyba z etykiety, ale to wciąż imponujący wyczyn.
Drugą, ważniejszą jak dla mnie cechą tego piwa, jest jego ograniczona produkcja. Warzone jest tylko jednego dnia w roku, dokładnie 6 grudnia (stąd też oczywiście jego nazwa). Potem leżakuje przez dziesięć miesięcy i trafia do butelek. Zatem moje zostało uwarzone w 2005 roku. Jest to więc produkt mocno ekskluzywny (zachowując przy tym dość rozsądną cenę), a pijąc je w mikołajki można sobie pomyśleć, że w Austrii właśnie pracują nad kolejną partią tego niezwykłego piwa.
Ale oczywiście poza samą otoczką równie ważny jest smak. Co więc dostanę od Św. Mikołaja? Pora sprawdzić!

niedziela, 1 grudnia 2013

Perła Koźlak

Ile razy schodzę idę do najbliższego sklepu po jakieś piwo, tyle razy żałuję, że przy ostatnich zakupach piwnych nie zaopatrzyłem się lepiej. Wybór tam marny, ostatnie deski ratunku to Ciechany w skromnym wyborze, ewentualnie oklepany import w stylu Obolona. No jak już susza kompletna to można, ale znowu?
Na szczęście na półce pospolicie dostępnych piw pojawiło się coś nowego, i teoretycznie ciekawego. Perła Koźlak, czyli ciemne mocne za około 2 złote. Ale czy to naprawdę możliwe? Do koźlaków jakoś chyba w naszym kraju nikt dobrej ręki nie ma (oczywiście jeśli mowa o tych powszechnie dostępnych), nawet te kosztujące około piątaka zazwyczaj wymiękają przy swojej niewiele droższej, niemieckiej konkurencji. Poza tym, koźlak wydaje mi się takim lekko nieprecyzyjnym stylem piwnym - często pojawia się problem, czy to już koźlak, czy może "zwykłe" mocne (widać to chyba szczególnie w przypadku jasnych wersji). Ja fetyszystą stylów piwnych nie jestem, choć oczywiście poza tym, że piwo jest smaczne, chciałbym też, żeby przynajmniej częściowo podążało w jakimś kierunku smakowym.
Jak więc podejść do nowej Perły? Ostatnio piłem koźlaka Weltenburgera o dość podobnych parametrach, więc jakiś tam punkt odniesienia mam. Oczywiście pamięć bywa zawodna, więc porównanie to nie będzie. Ale może przynajmniej trochę pokaże, jak lubelski produkt ma się do całkiem solidnej, niemieckiej klasyki.