poniedziałek, 30 stycznia 2017

Amarcord/Pinta Bałtyk Adriatico Porter

Dziś na blogu pierwsze w tym roku piwo. Zimno za oknem, wiadomo więc, że dobrym wyborem będzie porter. A że pojawił się porter polsko - włoski, to czemu nie?
Popełnił go włoski Amarcord we współpracy z Pintą. Z tymi pierwszymi chyba do czynienia do tej pory nie miałem, ale drudzy to dość solidna firma, wiadomo. A że aż specjalnie do Włoch się udać, żeby uwarzyć portera? No może to trochę bez sensu, ale wiadomo, że i tak najważniejszy jest efekt końcowy.
Piwo nietanie, bo ja kupiłem za niecałe 12, ale i w okolicach 14 widziałem. To akurat specjalne zaskoczenie nie jest, pewnie uwarzone w Polsce kosztowałoby podobnie, może nawet więcej (no bo wiadomo, że u nas amortyzacja, wyzysk itp., wszędzie indziej jest lepiej). Moc 9%, jak na porter norma. Czarny ryż i cukier trzcinowy w składzie - to już trochę fanaberia. Ryż pewnie za wiele smaku nie wniesie, cukier pewnie też bardziej na podciągnięcie parametrów, niż aromaty. Ale może jednak wyszło coś niesamowitego?

sobota, 28 stycznia 2017

The Bitter Truth Pimento Dram

Dziś dla odmiany coś gorzkiego, przynajmniej z nazwy.
Marka The Bitter Truth jest zapewne znana głównie barmanom, na zwykłym, detalicznym rynku póki co ich produktów nie widziałem (mam na myśli oczywiście rynek polski). Ich historia nie jest zbyt długa - powstali w 2006 roku, założeniem było produkowanie wysokiej jakości bitterów do koktajli, których ponoć swego czasu brakowało na rynku niemieckim.
Paleta produktów jest naprawdę szeroka, większość według mnie to raczej właśnie składniki koktajli niż alkohole do picia solo, ale kilka pozycji wygląda ciekawie. Jedną z nich jest właśnie Pimento Dram, likier na bazie jamajskiego rumu i ziela angielskiego. Nie wiem, czy wzbogacono go jeszcze jakimiś składnikami, producent niewiele pisze o składzie. Ale już sama baza wygląda ciekawie. Wielu pewnie ziele angielskie będzie się kojarzyło z dodatkiem do klasycznej kuchni, ale ciekawie wypada w połączeniu ze słodkimi alkoholami. Czy i tu efekt będzie dobry?

czwartek, 26 stycznia 2017

Loch Lomond 2001/2016 52,2%


Po ostatniej "medalistce" dziś już nieco spokojniej. W zasadzie jeśli popatrzy się na opinie o destylarniach, to trafiamy trochę na drugi biegun. Ale spróbować trzeba wszystkiego, bo a nuż nas oszukują? Choć o Loch Lomond od ich własnego przedstawiciela usłyszałem, że kiedyś robili po prostu "shitty whisky", natomiast od kilku lat ponoć mocno pracują nad jakością, i już niedługo ma to być wyczuwalne.
Dzisiejsza bohaterka została wydestylowana w 2001 roku, więc raczej pamięta jeszcze stare czasy. Aczkolwiek jest to edycja "single cask" (beczka 127), wybrana przez (chyba) obecnego dystrybutora produktów LL w Polsce - firmę M&P. Można było sobie zakupić sampla na ostatnim warszawskim Whisky Live, więc w sumie czemu nie? Tym bardziej, że tych jednobeczkowych edycji Loch Lomond raczej nie ma zbyt wiele.
Whisky pochodzi z beczki po bourbonie, rozlana bez rozcieńczania wodą i barwienia. Choć do tego ostatniego pewności nie mam, ale kolor po 15 latach dość blady, więc karmelu zapewne nie używano. Nie wiem, spośród jakich beczek było dane wybierać selekcjonerom M&P, natomiast po głowie przed degustacją chodziło mi, że nawet bycie najlepszym wśród najsłabszych to raczej żadna nobilitacja. No ale zobaczymy.

wtorek, 24 stycznia 2017

Old Pulteney 1989

Wracam po dość długiej przerwie. Jestem, żyję i mam się dobrze, i jak zawsze obiecuję sobie, że w końcu zacznę coś publikować regularnie. Przy okazji chciałbym delikatnie pomajstrować przy samej formule bloga, ale wiadomo, że wyjdzie jak wyjdzie.
Czym więc by zacząć rok 2017? A może najlepszą whisky 2016 roku? Ci bardziej zorientowani zapytają "a którą najlepszą?", ci mnie zorientowani "a co to za whisky?". Będzie to zatem najlepsza wg. WWA, a została nią Old Pulteney 1989. Butelkowana w 2015 roku z mocą 46%, dojrzewała w beczkach po bourbonie, w których wcześniej jeszcze dojrzewała jakaś whisky torfowa. Nie wiadomo dokładnie jaka, słyszałem plotki o Laphroaig, ale to tylko plotki.
Jeśli chodzi o nagrody typu "najlepsze na świecie" to wiadomo, że podchodzić do nich trzeba z dużą rezerwą. W zasadzie można je nawet zignorować i traktować jako ciekawostkę przyrodniczą, choć patrząc na galopujące ceny zwycięzców - tych ogarniętych rządzą posiadania tej najlepszej wciąż jest wielu.
Ja swoją butelkę (a raczej jej część, tzn, część zawartości) dostałem w prezencie, z podpowiedzią "jak ci zasmakuje, to wersja 1990 jest bardzo podobna, może nawet lepsza". Cenna uwaga, bo jest też połowę tańsza.
Co więc wybrano jako tą najlepszą? Zapraszam dalej!