środa, 31 grudnia 2014

Briottet Tres Vieux Marc de Bourgogne

To ostatni post w tym roku, ale nie będzie jakoś bardzo wyjątkowo czy ekskluzywnie, za to nieco egzotycznie i dziwnie. No, może to lekka przesada, ale zapewne będzie to rzecz, o której istnieniu nie wszyscy wiedzieli.
Grappa jednoznacznie kojarzy się z Włochami, u nas zazwyczaj też kojarzy się z dość podłym, bombrowatym trunkiem. Trochę szkoda, bo wystarczy nieco poszukać i można znaleźć naprawdę niezłe rzeczy, ale nie o tym dziś.
Trunki z wytłoków produkuje się praktycznie wszędzie tam, gdzie powstaje wino. Że zazwyczaj wszędzie nazywają się inaczej, to i z rozpoznawalnością bywa różnie. Najlepsze wina na świecie powstają w Burgundii, więc pewnie i destylaty mają niezłe. Ale że oni tam coś destylują? Ano właśnie! We Francji destylat z wytłoków zwany jest marc, a najbardziej znane powstają w Burgundii właśnie, a także w Szampanii. Nie zdziwcie się więc, gdy zobaczycie butelkę ze znaną marką szampana na etykiecie i zawartością alkoholu w okolicach 40%.
Czym jest dzisiejszy Marc od firmy Briottet? To oczywiście destylat z wytoków winogron pochodzących z Burgundii, starzony w dębowych beczkach przez około 5 lat (według informacji od producenta). Dostępny w całkiem znośnej cenie (około 110 złotych za butelkę), w dodatku ładnie opakowany (moje zdjęcie niestety nie oddaje tego zbyt dobrze...) - nie ma powodów, by nie spróbować!

piątek, 26 grudnia 2014

Rosolis Ziołowy Gorzki

Dawno na blogu nie pojawiała się żadna "ziołówka", a finał świątecznego obżarstwa wydaje się być znakomitą okazją do degustacji. Tak więc dziś w szkle zawitał Rosolis Ziołowy z Polmosu Łańcut.
Trunek chyba obecnie mało popularny, na pewno ciężko go dostać w większości sklepów z alkoholami. Może ma stałe grono odbiorców i promocja nie jest mu potrzebna, a może został lekko zaniedbany, bo mocno promuje się inne marki? Tego nie wiem, ale póki co chyba nie będzie znikał z rynku, bo jego opakowanie zostało lekko odświeżone (ja mam jeszcze starą butelkę, ale na stronie internetowej można zobaczyć już nową).
Producent chwali się, że jest obecnie jedynym producentem rosolisów w Polsce (tu pojawia się kolejny problem z nazewnictwem - rodzaj alkoholu stanowi jednocześnie nazwę własną...), a w ofercie poza Ziołowym znajdują się jeszcze dwa - Różany i Kawowy. Do Ziołowego używa się ponoć 20 różnych ziół z Podkarpacia, nie wiadomo niestety jakich, bo informacje na stronie są bardzo enigmatyczne. Ja specem od rozpoznawania ziół w alkoholach nie jestem, ale postaram się coś wywąchać. Pora więc spróbować tej ciekawostki i sprawdzić, co ciekawego oferuje, no i czy faktycznie podziała dobrze na trawienie?

środa, 17 grudnia 2014

Four Roses Small Batch

Dawno na blogu nie pojawił się żaden bourbon, pora więc nadrobić nieco zaległości. Trafiło dziś na dość znaną markę - Four Roses. Wyjątkowo jednak nie będzie to podstawowa wersja, a już nieco wyżej stojąca w hierarchii edycja 'Small Batch'. Producent nie informuje niestety, jakiej ilości beczek użył do zestawienia tego trunku, ale oczywiście jeśli ktoś chce mieć coś jeszcze bardziej ekskluzywnego, to pozostaje mu edycja 'Single Barrel'. W sumie niewiele droższa, a powiew ekskluzywności dużo wyraźniejszy.
Ale wracając do tego, co mam w kieliszku. Ta edycja Four Roses rozlewana jest z mocą 45%. Producent chwali się całą masą nagród, otrzymanych przez tą edycję, ale o samym trunku pisze niewiele. Trochę szkoda, ale w sumie liczą się efekty, a nie parametry. Pora więc sprawdzić, co się nalało to tej ładnej butelki (nawiasem bardzo wywrotnej i wrażliwej na nierówne podłoże...).

piątek, 12 grudnia 2014

Crabbie's Alcoholic Ginger Beer

Dziś wkraczam na nieco wyższy poziom egzotyki, oczywiście patrząc z polskiej perspektywy. Bo wciąż jest cała masa rzeczy zwyczajnych w innych, bliskich nam krajach, a nam w zasadzie kompletnie nieznanych. Czymś takim jest dzisiejszy Crabbie's, czyli popularne na Wyspach Brytyjskich piwo imbirowe (popularne, i chyba pierwsze w historii). Hasło pewnie wielu znane, ale może się pod nim kryć kilka rodzajów napojów. I jak się okazuje pełna nazwa to nie tylko brak orientacji autora w temacie, ale też dość konkretne określenie typu piwa imbirowego, z jakim mamy do czynienia.
Ale od początku. Piwo imbirowe z piwem w klasycznym ujęciu ma niewiele wspólnego. Jest to po prostu - jak wskazuje nazwa - napój na bazie imbiru, zazwyczaj z dodatkiem cytryny i jakichś przypraw, zależnie od gustu twórcy. Imbir miesza się z innymi składnikami, moczy jakiś czas w wodzie, a potem poddaje fermentacji - stąd bierze się alkohol i bąbelki.
Istnieje też bezalkoholowa wersja tego napoju, także zwana ginger beer, ewentualnie ginger ale. To już po prostu gazowana woda, imbir (lub aromat) i przyprawy - pospolity napój gazowany, u nas mało popularny, a szkoda, bo dobrze miesza się choćby z whisky.
Zatem był już wstęp, pora na spróbowanie Crabbiesa. Nie ma co oczywiście nastawiać się na orgię aromatów, ale walor poznawczy będzie nieoceniony!

czwartek, 11 grudnia 2014

Browar Udomowiony Kruk, Jabłecznik

Coś już chyba napomknąłem wcześniej o zamknięciu sezonu cydrowego, ale jeszcze na chwilę go otworzę. Czemu? Otóż pewnego wieczoru dotarł do mnie MMS. A w zasadzie powiadomienie o tym, że nie da rady go doręczyć, bo coś tam... Pod tym względem mój telefon jest dość wybredny. Zadzwoniłem jednak do nadawcy, dowiedziałem się o co chodzi, wyobraźnia zastąpiła wysłane zdjęcie, no i czym prędzej popędziłem odebrać pozostawioną dla mnie butelkę.
Trafił mi się cydr z Browaru Udomowionego Kruk. A w zasadzie to jabłecznik, bo tak go nazwał Twórca, i w sumie polskie nazewnictwo jakoś tak bardziej jest na miejscu. Autora tego trunku niestety nie udało mi się poznać, choć niewykluczone że kiedyś na mojego bloga zajrzał (a teraz żałuje, że jednak oddał komuś tą butelkę... ). Dla mnie to przede wszystkim ciekawa możliwość do porównania komercyjnych cydrów z domowym. W przypadku piwa wyroby domowe zazwyczaj są sporo lepsze, niż te sklepowe, po cichu liczę, że z jabłecznikiem będzie podobnie. Pora sprawdzić!

wtorek, 2 grudnia 2014

Romate Brandy de Jerez Solera Reserva

Sporo czasu upłynęło od ostatniego wpisu, pora więc nieco nadrobić zaległości. Szwy zdjęte, antybiotyk zjedzony, nic już nie stoi na przeszkodzie, można degustować.
Dziś na rozgrzewkę będzie coś prostego, ale przy okazji nieco zaskakującego. Pewnie wielu miało dylemat - co ciekawego można kupić za 50 złotych? Jeśli bierzemy pod uwagę destylaty, to zbyt wielkiego wyboru nie ma. Jakieś whisky mieszane, ewentualnie bourbon. O koniaku nie ma co marzyć, z pijalnym rumem będzie bardzo ciężko. A brandy? Ta kategoria chyba wciąż kojarzy się albo z wynalazkami spod szyldu "Napoleon", albo z napitkami w stylu Pliska/Słoneczny Brzeg. Jak dla mnie  - mało zachęcające rzeczy. Ale jakiś czas temu przeglądałem jak zwykle półki z alkoholami, i jedna butelka przykuła moją uwagę. Brandy de Jerez to niezbyt popularny u nas segment, a w sumie patrząc na jego profil smakowy, to miałby spore szanse na trafienie w masowe gusta. Takim kandydatem może być dzisiejsza brandy Romate. W marketach swego czasu do zdobycia w cenie nieco ponad 40 złotych. Czyli za kwotę, w której czasem ciężko znaleźć dobrą wódkę czystą. Ja oczywiście podjąłem ryzyko, w najgorszym wypadku zawsze można dokupić 2 litry coli - ona skutecznie rozwiązuje takie problemy. Ale czy naprawdę poniżej 50 złotych da radę kupić coś sensownego? Pora sprawdzić!

sobota, 15 listopada 2014

Schorschbräu Schorschweizen 13%

Stało się w końcu! Mój synek zupełnie znienacka zaczął raczkować! Rzucił się w pogoń za moim starym telefonem, i nagle okazało się, że mały leniuch jednak potrafi się przemieszczać! Co prawda trochę niezdarnie, jest póki co "królem prostej", ale nie od razu Rzym zbudowano!
Stanowi to oczywiście wspaniałą okazję, żeby wypić coś szczególnie ciekawego. Wybór padł na niemieckie piwo Schorschweizen 13% z browaru Schorschbräu. Nie jest to naturalne zwykła pszenica, zresztą już hasło "13%" z etykiety to uświadamia. Jest to ponoć najmocniejsze piwo pszeniczne (konkretniej weizen bock), uzyskane metodą naturalnej fermentacji. Żadnego tam wymrażania i innych kombinacji (browar ten produkuje też eisbocki, w tym jednego z najmocniejszych w świecie), tylko drożdże i ich ciężka praca. Jakich efektów można się spodziewać? Tego nie wiem, ale nie schładzałem mocno piwa, a już po przelaniu znalazłem na etykiecie informację "serwować mocno schłodzone". Zobaczymy co z tego będzie, pora na zmierzenie się z tym wyzwaniem.

niedziela, 9 listopada 2014

Belhaven Speyside Oak Aged Blond Ale

Dziś coś, co łączy w sobie temat piwa i whisky. Brytyjskie jasne ale, leżakowane w beczkach po whisky single malt z regionu Speyside. Z jakiej destylarni pochodzi owa beczka, tego niestety się nie dowiemy, a szkoda. W sumie to chyba żadna ujma dla producenta whisky, że do używanej przez niego beczki trafia potem piwo?
Oczywiście leżakowanie piwa w beczce po whisky to żadna nowość. Ale zazwyczaj cena takich wynalazków jest dość wysoka, a w przypadku Belhaven to około 7 złotych. Jak na dzisiejsze warunki cena prawie że promocyjna.
A co ma dać leżakowanie w beczce? Producent obiecuje słodkie, waniliowe nuty połączone z treściwym, jasnym piwem. Czyli w sumie niewiele. Albo piwo cienkie, albo marketingowcy bardzo skromni. Trzeba sprawdzić.

niedziela, 2 listopada 2014

Cornelius Triple Blond

Lekko monotonnie się zrobiło ostatnio na blogu, prawie sama wóda na myszach ostatnio, pora więc na lekką odmianę. Na razie jednak nic poważnego (ale kilka interesujących piw czeka na swoją kolej), odbyło się tylko klasyczne czyszczenie lodówki. Obok 2 butelek nowych żywców (ech, co z nimi zrobić nie wiem...) taczała się jeszcze jedna. Z czarnym kapslem, więc specjalnie nie zwracałem na nią uwagi, aż w końcu przerzedziło się na tyle, że i po nią sięgnąłem. Humor poprawił się lekko na widok etykiety, więc w lepszym nastroju zabrałem się do degustacji.
A co dziś wyląduje w szkle? Cornelius Triple Blond. W zamyśle producenta ma to być chyba coś na kształt belgijskiego tripela. Chmiel cascade niech sobie będzie, ale po co w takim razie dodawać do tego skórkę pomarańczy i kolendrę? To w końcu tripel czy wit? A może jakaś hybryda w stylu "nawet jak nie wyjdzie, to powiemy że to nowy styl, i tak miało być"? Nie jestem jakimś ortodoksem, ale moim zdaniem wypada się trzymać jakichś granic, obowiązujących dla danego gatunku. Chyba że chce się na siłę tworzyć gatunek nowy, a jako poligonu doświadczalnego użyć języków konsumentów. Ryzykowna to metoda, ale z drugiej strony szkoda wylewać, przecież to pieniądze, a człowiek nie świnia, wszystko zje i wypije. Ale w sumie nie ma się co źle nastawiać, pora spróbować.

wtorek, 28 października 2014

Z wizytą: Warsaw Whisky Fest, część 2.

Pora na drugą część relacji. W pierwszej było klasycznie, czyli dokładnie to, co każdy normalny człowiek na festiwali whisky pije. A teraz będą rzeczy zupełnie inne, na które pewnie wielu miłośników szkockiej wody życia reagowało zniesmaczeniem. No bo jak to? Festiwal whisky, a na nim wystawiają się rumy, koniaki i jakieś amerykańskie bimbry z kukurydzy? A jednak. Bo w sumie czemu nie? To pierwszy festiwal, a bez tych nieco niezwiązanych z tematem wystawców wyglądało by to dość ubogo. No i jak wspomniałem w pierwszej części - póki co na osobne targi rumów czy koniaków raczej się nie doczekamy, że o mniej popularnych destylatach nie wspomnę. Dodały one trochę kolorytu warszawskiemu festiwalowi, a przy okazji być może przekonały kilku miłośników szkockich maltów do spróbowania czegoś innego. Bo było co próbować! A co ja piłem? O tym dalej.

poniedziałek, 27 października 2014

Z wizytą: Warsaw Whisky Fest, relacji część 1.

O tej imprezie na blogu nie wspominałem, bo nie byłem pewien, czy się na nią wybiorę, ale informacji w sieci było sporo. Pierwszy Warszawski Festiwal Whisky już za nami, pora więc zdać relację.
Swoją podzieliłem na dwie części, nawet nie tyle z powodu objętości, co innej kategorii trunków.
Ale tak od początku - nie byłem pewien, czy na WWF pójdę. Trochę mi się nie chciało, bo zimno, szaro i październik, a tam będzie dużo ludzi, tłok itp. Ale żona mnie zmobilizowała, powiedziała żebym przestał marudzić i ruszył swoje szanowne cztery litery, bo na pewno będzie warto. Oczywiście z racji mojego niezdecydowania byłem na Festiwal kompletnie nieprzygotowany, nawet buteleczki na sample szykowałem dopiero w niedzielę o 10 rano...
No właśnie - w niedzielę. Sobotnia wizyta odpadała, ale może to i lepiej - jak zobaczyłem zdjęcia tłoku w pierwszym dniu, to cieszyłem się, że mnie tam nie było. W niedzielę godziny otwarcia Festiwalu były krótsze, ale i ludzi zdecydowanie mniej. Dało więc radę podejść na spokojnie do każdego stoiska, porozmawiać z wystawcami, przy okazji poprosić o sampla (pamiętać - za rok wziąć dużo buteleczek!). Miło i przyjemnie, bez przepychania i długiego oczekiwania. Choć patrząc na mnogość trunków, to niedzielne sześć godzin było niewystarczające, żeby spróbować na spokojnie wszystkiego, czego chciałem.
A teraz już o tym, co piłem. Jak wspomniałem na początku, swoją skromną relację podzieliłem na dwie części. Może to dziwne w przypadku takiej imprezy, ale moimi priorytetami nie były whisky single malt. Po co więc tam poszedłem? Bo było sporo rumów, a na festiwal tego trunku w Polsce trzeba będzie chyba jeszcze długo poczekać. Oczywiście szkocką też piłem, i o niej dziś (przy okazji przepraszam za kiepskie zdjęcia, ale aparat leżał na dnie plecaka, a plecak leżał...gdzieś).

wtorek, 21 października 2014

Old Pulteney 12 YO

Na dzisiejszą degustację wybrałem whisky z tych nieco mniej znanych, a przy okazji być może lekko niedocenianych. W szkle wylądowała Old Pulteney w podstawowej, 12 - letniej wersji. Nie jest to oczywiście trunek całkowicie anonimowy, ale też nie zaczynają od niego ci, którzy piją pierwsze whisky słodowe (fakt że nie za często widać go w marketach, co nieco zmniejsza szansę na zostanie "pierwszym maltem w życiu").
Uwagę zwraca na pewno oryginalny kształt butelki, a w drugiej kolejności statek na etykiecie. Te morskie nawiązania nie są bezpodstawne, bo destylarnia Pulteney znajduje się w mieście portowym Wick. Whisky przez wiele lat była wykorzystywana głównie do blendów, oficjalna 12 - letnia edycja pojawiła się na rynku w 1997 roku. Co oczywiście nie oznacza, że przestała pojawiać się w mieszankach, bo do tej pory stanowi składnik m.in. Ballantinesa. A jak smakuje solo? Pora sprawdzić!

czwartek, 16 października 2014

Henry Westons Vintage Cider 2013

Chyba już pora na zamknięcie sezonu cydrowego, a że w tym roku jakoś nie było ich zbyt wiele, to finisz musi być z przytupem. I może niekoniecznie przytupem jakościowym, ale procentowym (a jakże!). Oto dziś w szkle zagościł Henry Westons z rocznika 2013, o niebagatelnej mocy 8,2%. Oczywiście nie alkohol skłonił mnie do zakupu, ale przyznacie, że parametr imponujący. Szczególnie w takim rodzaju napoju, który jest orzeźwiający i pije się go raczej dość szybko.
W teorii Henry wygląda całkiem nieźle - rocznikowany cydr, oczywiście "slowly aged" w 200-letnich beczkach (ciekawe, co taka beczka może jeszcze oddać?), no i produkowany z najlepszych odmian jabłek. Co prawda pełno go w marketach, ale historia całkiem ciekawa. No i jeszcze jest półwytrawny, więc nie będzie zniechęcał tych, co to boją się kwasu. A jak to wszystko wypadnie w praktyce? Zapraszam do dalszej lektury.

niedziela, 12 października 2014

Locke's 8 YO Pure Pot Still Irish Single Malt

Dziś pora na lekką odmianę - po dwóch whisky ze Szkocji dziś pora na coś irlandzkiego. A w dodatku będzie to irlandzki single malt, a tych jak wiadomo nie ma zbyt wiele. Zresztą w porównaniu do mnogości produktów szkockich, oferta irlandzkiej konkurencji wygląda skromnie (podobnie z ilością destylarni - w Szkocji ponad sto, a w Irlandii ledwie... trzy!). Ma to też oczywiście swoje przełożenie w popularności, a już niekoniecznie w cenie - produkty irlandzkie, mimo iż zdecydowanie mniej poszukiwane, wcale tańsze ie są, wręcz przeciwnie. 
Może więc prezentują jakieś niespotykane walory smakowe i dlatego są tak wysoko wyceniane? Próbowałem już jednej z ciekawszych whisky irlandzkich - Redbreast - i owszem smakowała, ale żeby jakoś specjalnie zapadła mi w pamięć? To już niekoniecznie. Może więc będzie tak w przypadku 8 - letniej Locke's? Trzeba sprawdzić.

piątek, 10 października 2014

Glenburgie 1990/2009 62,2% The Single Malts of Scotland

Wczorajsza degustacja trochę mnie rozochociła, więc na dziś postanowiłem wyciągnąć też coś ciekawego i w odpowiednim wieku. A że kilka sampli czeka na spróbowanie, to dziś sięgnąłem po próbkę 18 - letniej Glenburgie, rozlanej w serii The Single Malts of Scotland. Podane w temacie lata destylacji i rozlewu wskazują na 19 lat, ale pamiętajcie, że liczą się lata pełne, a nie tylko roczniki.
A w ogóle co to za jakaś anonimowa whisky ta Glenburgie, może ktoś zapytać? Przewrotnie odpowiem, że jest bardzo duża szansa, iż większość pijących whisky tak w ogóle pewnie miało z nią styczność. Jak to możliwe? Otóż destylat ten jest jednym z wielu składników... blenda Ballantine's (a także innego rarytasu - Old Smuggler). Zatem pijąc tą ostatnią, przy okazji sączycie też pewnie destylaty z kilku mało popularnych destylarni. Ciekawy temat do rozważań przy whisky za 5 dyszek.
Sama destylarnia ma dość burzliwą historię, wielokrotnie ją zamykano, zdarzały się krótsze i dłuższe przestoje, aż w końcu w 2005 przejął ją Pernod-Ricard. O jej los można być już chyba spokojnym, bo popyt na whisky rośnie, a w dodatku na budynkach destylarni pojawił się wielki napis Ballantine's co pokazuje, że jej produkty są dość poważnie traktowane przy zestawianiu popularnego "mieszańca". Przy okazji oznacza to też pewnie, że oficjalnych wypustów nie należy się spodziewać zbyt wielu, więc z tym większą radością przystępuję do tej degustacji. A jakie będą jej efekty? Zapraszam do dalszej lektury.

czwartek, 9 października 2014

Bunnahabhain 1991/2012 46% Cooper's Choice

Dużo czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, a jeszcze więcej od ostatniego opisu czegoś, co mi naprawdę smakowało. Zatem dziś będzie "pewniak" - może niekoniecznie rzecz wybitna, ale na pewno taka, która mi smakuje (widać to zresztą po ilości pozostałej w butelce, dość szybko się zmniejszającej niestety). Żeby więc zbytnio nie przedłużać - w szkle wylądowała 20 - letnia Bunnahabhain, rozlewany przez Cooper's Choice. Whisky w odpowiednim już wieku, z beczki po sherry, w dodatku kupiona za śmieszną jak na swoje parametry cenę (ale i sklepowa cena około 260 złotych nie jest jakaś straszna) - nie ma co wybrzydzać, tylko pić. Co prawda moje starcie z oficjalną, 12 - letnią Bunną wypadło średnio, ale przez jedną wersję nie ma się co zrażać do całości - idąc tą drogą, to po kilkunastu próbach mogło by zostać niewiele dramów do wypicia w życiu.
Skoro już nieco uprzedziłem wypadki, i napisałem że mi smakuje, to nie będę specjalnie przedłużać wstępu, i w dalszej części tego wpisu postaram się wyjaśnić dlaczego. Zapraszam więc do lektury!

poniedziałek, 22 września 2014

Dwa malty poniżej stówki - Glen Ranoch i Glen Parker

Whisky single malt poniżej 100 złotych? Czy to w ogóle może się udać? Każdy chciałby pić dobre rzeczy, w dodatku kupione w okazyjnej cenie. A skoro chcących jest wielu, to oczywiście znajdzie się ktoś, kto będzie chciał spełnić ich fantazje (słowo "fantazje" jest tu chyba odpowiednie, ale niczego nie uprzedzajmy...). Hasło "single malt whisky" na etykiecie teoretycznie obiecuje coś lepszego, niż zwykły blend, a gdy dodatkowo cena jest dwucyfrowa, to wrodzona ostrożność ulega uśpieniu. No bo przecież prawie zawsze malt będzie leszy od whisky mieszanej... Ale czy na pewno?
Pora przekonać się o tym na własnej skórze, a konkretniej na języku. Trafiły mi się dziś na testy właśnie dwie takie butelki - Glen Ranoch i Glen Parker. Każda z nich to single malt, i każda z nich kosztować powinna poniżej stu złotych. Za taką kwotę zazwyczaj szuka się lepszego blenda, który czasem będzie miał już z 10-12 lat. Jakim cudem za taką kwotę da się kupić whisky słodową? Najczęściej będzie to młody destylat bez określonego wieku, ciężko będzie też dowiedzieć się, z jakiej pochodzi destylarni. Czy taki zakup ma sens?

czwartek, 18 września 2014

2 x whisky z wkładką - Jim Beam Red Stag i Jack Daniel's Honey

Przed whisky z dodatkami nie ma już ucieczki - pojawia się ich coraz więcej, coraz dziwniejsze smaki trafiają do butelek, czasem coraz trudniej to wypić (czego znakomitym przykładem jest choćby Ballantines Brasil...). Czasem można jednak sprawdzić co w trawie piszczy, przynajmniej jeśli chodzi o najpopularniejsze marki. Po raz kolejny wykażę się wielką odwagą i poświęceniem, i do degustacji trafią dwa smakowe wynalazki - wiśniowy Jim Beam Red Stag i miodowy Jack Daniel's Honey. Czemu nie opisywać ich osobno? Bo potencjału smakowego może starczyć ledwie na dwie linijki, a ciężko skończyć wpis po jednym krótkim akapicie. Przy dwóch już coś można sklecić nawet jeśli przełknięcie łyka przychodzi z trudem. Oczywiście lepiej było by, gdyby do porównania trafił miodowy Jim, ale to oznaczałoby konieczność zakupu całej butelki, a co zrobić z tą resztą po teście?
Chyba już wystarczająco wytłumaczyłem się, dlaczego piję dziś to, co piję, więc pora zacząć test amerykańskich słodkości.

środa, 3 września 2014

Permon Sherpa

Dziś w szkle wylądowało piwo, a konkretniej ipa (tak, znów ta ipa...) z czeskiego browaru Permon. Browar o tyle interesujący, że co prawda powstały na fali rewolucyjnej, ale warzący również klasyczne gatunki piwa (zachęcam do zerknięcia na ich stronę). Klasyka oczywiście nowofalowych pijaczy piwa zazwyczaj mało interesuje, ale mody maja to do siebie, że mijają, a "nuda" będzie zawsze miała swoich odbiorców.
Tyle więc sobie pofilozofowałem, co do samego piwa - jest to ipa dość treściwa i mocna (16% ekstraktu i 7,5% alkoholu), ale jeszcze nie nazywana imperialną, choć browar ma też w ofercie słabszą wersję, z chwytliwą nazwą PIPA. Do chmielenia użyto 4 rodzajów chmielu amerykańskiego, chmielono je też ponoć na zimno. Czyli w zasadzie norma. Będzie nuda i przesyt amerykańskimi szyszkami? Się zobaczy.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Engelszell Gregorius Trappistenbier

Wiele razy, przy różnych dziwach przyrody, stwierdzałem odważnie, że "już nic mnie chyba nie zaskoczy", i zawsze znalazło się coś, co jednak budziło moje zdziwienie. Tak było przy okazji opisywanego dziś piwa. Browary Trapistów są dość dobrze znane osobom zainteresowanym piwem, a ci zainteresowani piwem belgijskim ich listę są w stanie wyrecytować z pamięci obudzeni nagle w środku nocy. Wiadomo, że sześć belgijskich no i ten jeden holenderski, taki może trochę mniej poważany, ale jednak piwo robi niezłe. Otóż nie! Szok i niedowierzanie dopadły mnie niemal jednocześnie, gdy podczas buszowania po półkach pewnego warszawskiego sklepu piwnego natknąłem się na piwo Trapistów pochodzące z... Austrii! Temat piw Trapistów jest mi dość dobrze znany, nawet zbieram jakieś drobiazgi z nimi związane, ale przyznaję, że nie śledzę niusów na bieżąco. Stąd takie zaskoczenie. Przez moment w głowie pojawiło się hasło "podróbka", ale w dzisiejszych czasach, przy tych armiach bezrobotnych prawników chyba nikt by się na to nie odważył. Zbadałem więc trochę temat i faktycznie zakon Engelszell może posługiwać się popularnym znaczkiem z napisem "Authentic Trappist Product", ale doznałem kolejnego szoku gdy okazało się, że tym oznaczeniem może się również posługiwać jeden z zakonów amerykańskich! A potem do grona dołączył jeszcze jeden w Holandii. W sumie jest więc ich teraz 10. Ładna, okrągła liczba, i dodatkowe piwa i birofilia do zdobycia.
Krótko o samym Engelszell - warzą na chwilę obecną dwa piwa. Pierwszym uwarzonym był Gregorius, ciemny tripel o mocy 9,7%, z którym dziś się właśnie zmierzę. Drugim był jasny dubbel (tak, to nie błąd, podobnie jak z ciemnym tripelem...) o mocy 6,9%. Tyle przynajmniej można się dowiedzieć na chwilę obecną ze strony opactwa. Więcej pisać nie będę, bo informacje można bez problemu znaleźć w sieci. Biorę się za piwo, bo naprawdę jestem ciekawy, co to za wynalazek.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Z wizytą: Browar Osjann, Biała Podlaska

Jednym z punktów na mojej wakacyjnej mapie była Biała Podlaska, więc nie mogło się obyć bez wizyty w miejscowym browarze. Gdy usłyszałem o tym przedsięwzięciu jakiś czas temu, nie bardzo mogłem uwierzyć w to, że ktoś ryzykuje spore pieniądze w miejscu gdzie przebojem jest lana perła i warka w firmowej piwiarni. Ale jeśli kogoś stać, to w czemu nie?
Urządzenia Kaspar - Schulz
O samej restauracji rozpisywać się nie będę, bo wygląd to kwestia gustu (wystrój trochę w stylu bierhalle), a od oceniania jedzenia są inni spece. Jeśli chodzi o instalację do warzenia piwa to szczegółów technicznych nie poznałem (szczerze mówiąc - średnio mnie to interesuje, bo bardziej interesują mnie efekty), ale zaraz przy wejściu ładnie błyszczały się miedziane urządzenia Kaspar - Schulz. Widać to zresztą na zdjęciu, które niestety robiłem swoją archaiczną komórką, więc jakość jest jaka jest.
Ogólne wrażenia po wejściu jak najbardziej pozytywne, zaskoczyły mnie też ceny - 6,5 złotego za pół litra piwa to całkiem niezła cena, szczególnie jeśli porówna się to do cen w warszawskich przybytkach tego typu. A co dostaje się za tą cenę? O tym dalej.
Osjann Lager

piątek, 15 sierpnia 2014

Laphroaig 1998/2011 52,5% Malts of Scotland

Dziś nie będzie już żadnej popularnej, słodkiej wódki ani piwa z dyskontu. Wszak trzeba o siebie dbać i co jakiś czas spróbować czegoś bardziej ambitnego. Tak więc dziś sięgnąłem po sampla Laphroaig'a, ale nie z "seryjnego" wypustu, a z rozlewu niezależnego. W dodatku z beczki po sherry i bez rozcieńczania wodą, i więc już na starcie zapowiada się ciekawie. 
O samej destylarni nie ma co powielać informacji - jest ich bardzo wiele w sieci, jako że Laphroaig jest jedną z tych "kultowych" (co oczywiście odbija się na cenach...). Ogólnie dostępnych, popularnych wypustów jest niewiele, więc tym bardziej warto sięgnąć po jakieś ciekawostki żeby sprawdzić, jak wygląda i smakuje ta whisky poza oficjalną linią. Tak więc nie przedłużam już tego nieco drętwego wstępu i zaczynam degustację. Zapraszam dalej!

środa, 13 sierpnia 2014

Argus Łowczy Chmielowy Kwartet

Zakładając tego bloga nie nastawiałem się na to, że będę sięgał po piwne marki własne marketów (no chyba że w artykule w stylu "co kupić, gdy 3 złote dzwonią w kieszeni, a pić się chce?"), ale krajowa "piwna rewolucja" wszystkich mobilizuje do działania. Chciwość jest dobra. Tak więc dziś w szkle lidlowa odpowiedź na zapotrzebowanie rynku na ambitne piwa - Argus Łowczy Chmielowy Kwartet. O ile w Belgii kupno w dyskoncie piwa refermentującego w butelce nie jest pewnie niczym niezwykłym, to na naszym rynku jest to warte zauważenia. Czy zarząd dyskontu uznał taki fakt za istotny? Ciężko powiedzieć, przy spojrzeniu na etykietę w oczy rzuca się informacja o chmieleniu i o imponującej zawartości alkoholu, o drugiej fermentacji napomknęli coś na kontrze.
Piwo dla Lidla uwarzyła Fortuna, więc można podejrzewać, że jest to jakiś klon Komesa Poczwórnego. Ale nie piłem go jeszcze, więc porównania żadnego nie mam.
Patrząc obiektywnie - quadrupel w cenie 4 złote za pół litra brzmi zachęcająco. Ale czy to dobre piwo? To zaraz się okaże.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Żubrówka Złota

W najbliższym czasie miało nie być żadnych eksperymentów, ale jak to w życiu bywa pojawia się coś nowego, ciekawego, czego w zasadzie by się nie tknęło, ale... I w taki oto sposób na dzisiejszą degustację załapała się nowość od grupy CEDC - Żubrówka Złota. Trochę wygląda to na robienie wewnętrznej konkurencji Żubrówce Palonej, więc ta zapewne zacznie znikać ze sklepów, można więc przy okazji zachomikować butelkę dla potomnych, żeby wiedzieli jakimi "rarytasami" nas kiedyś raczono.
A co to za cudo ta Żubrówka Złota? Ponoć to wódka (tak, hasło "wódka" widnieje na etykiecie, żadne tam napoje spirytusowe!) aromatyzowana polskimi ziołami i wyciągiem z kory dębu. Z ziołami nie mam problemu, ale ta kora dębu budzi we mnie jakieś wątpliwości. Ciekawe, czy jeśli wódka stanie się popularna, to starczy polskich dębów żeby ją aromatyzować? Z jednej strony życzę sukcesów, z drugiej - o przyrodę trzeba dbać, i pojawiają się wątpliwości nad kieliszkiem...
Ale żarty na bok, pora na serio zbadać ten wynalazek i sprawdzić, czym tym razem chcą nas uraczyć. Zapraszam dalej!

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Bunnahabhain 12 YO

Choć za oknem gorąc koszmarny i niczego poza zimną wodą pić się nie chce, postanowiłem się przemóc, zmobilizować i czegoś spróbować (a przy okazji oczywiście coś napisać). Na eksperymenty specjalnej ochoty nie miałem, więc dziś będzie względnie bezpiecznie (bo już kiedyś tego próbowałem), bez obawy że trafię na jakąś straszną minę - a z tym ostatnio bywa różnie. W ten sposób w szkle wylądował 12 - letni Bunnahabhain, czyli whisky single malt z Islay. Ale whisky jak na ten region trochę nietypowa, bo nietorfowa. Przez to może nieco mnie popularna od swoich pachnących inaczej braci (choć na rynku pojawiły się już torfowe Bunny - jednak mód i trendów nie da się ignorować), ale oczywiście nie ma jej co przez to spisywać na straty. Bo wszystkiego trzeba spróbować, żeby sobie wyrobić własne zdanie (choć może niekoniecznie wszystkiego...).
Nie bawię się zatem w przydługie wstępy, i zabieram za degustację. Zapraszam dalej.

czwartek, 24 lipca 2014

Faktoria Peacemaker AIPA

Dziś kolejny etap nadrabiania zaległości w polskiej rewolucji piwnej. Do szkła trafił (a jakże by inaczej) gatunek AIPA, który jak widzę powoli zaczyna się już nieco nudzić niektórym piwoszom, ale który wciąż jest "tłuczony" przez browary i kontraktowców, gwarantując szybki zbyt niezależnie od jakości.
Faktoria swoje piwa warzy w browarze Zodiak, co dla wielu czyni znakomitą okazję, żeby zetknąć się z dziełem tego niezbyt szeroko znanego producenta (szczerze mówiąc też nie pamiętam czy i kiedy piłem piwo z tego browaru - takie zwykłe, niekontraktowe). Pierwszy kontakt z ich wyrobami był średnio udany - trafiłem na prawie zupełnie pozbawione gazu Rio Bravo. Owszem było smaczne, ale bez nasycenia to jednak nie to samo.
Tym razem zaczęło się lepiej - usłyszałem ciche syknięcie przy zdejmowaniu kapsla, więc o jedną rzecz już się nie martwiłem. Pozostały jeszcze takie drobiazgi jak smak i to, czy nie trafiłem na jakiegoś kwacha...

czwartek, 10 lipca 2014

Mount Gay Eclipse

Ostatnio wzięło mnie na rum, więc dziś kolejny trunek z trzciny - Mount Gay Eclipse. Oczywiście zgodnie z tradycją badał będę trunki od dołu hierarchii destylarni (ciekawe, kiedy przyjdzie w końcu na te wyższe?), no prawie od dołu, bo jest jeszcze Mount Gay w wersji białej.
Sama destylarnia jest ponoć jedną z najstarszych, destylujących rum. Ze strony internetowej można się dowiedzieć między innymi, że do leżakowania destylatów wykorzystywane są beczki po bourbonie. Pojawia się też bardzo piękne hasło, odnoszące się do filozofii firmy - "przekładamy dojrzewanie ponad starzenie" (maturation over ageing). Brzmi to wzniośle i szlachetnie, ciekawe, kiedy podłapią to producenci szkockiej whisky, zalewający rynek całą masą wersji NAS. Ale to tak nawiasem.
Mount Gay Eclipse to oczywiście rum blendowany,  oczywiście niewiele dowiemy się na temat jego wieku czy proporcji destylatów. Z drugiej strony nie ma chyba co budować wielkich oczekiwań przy flaszce rumu za 80 złotych. Ma względnie dobrze smakować, mieszać się w drinkach i tyle. Mieszanek testować nie zamierzam, ale sprawdzę, jak wypada na czysto. Zatem do dzieła.

piątek, 4 lipca 2014

Cydr Miłosławski Jabłkowy

Po ostatnich średnio udanych degustacjach (jeśli nie wiesz o co chodzi sprawdź dwa ostatnie wpisy) pora dziś na coś lżejszego, mniej zobowiązującego (choć czy może być coś mniej zobowiązującego od setki de luxe?) i, mam nadzieję, smaczniejszego. O cydrowej rewolucji napisano już chyba wszystko, co się da, cydry wylewają się masowo w sklepach, ceny spadają, co prawda niektóre wynalazki czasem ciężko wypić, ale trunek ten zdecydowanie znalazł swoje miejsce w masowej, konsumenckiej świadomości.
Dziś na moje podniebienie trafia cydr od Browaru Fortuna, czyli Cydr Miłosławski. Sam browar lubię, bo robi zwyczajne piwa dla zwyczajnych ludzi, a przy okazji stać go na jakieś ciekawsze eksperymenty (choć nie zawsze są one udane). A skoro coś tam już fermentują, to czemu nie wziąć na warsztat jabłek? Dodatkowy plus za większą, zwrotną butelkę (no lans w hipsterskich knajpach z takim szkłem chyba odpada) i normalną cenę. Do tego ładna etykieta, zapewnienia o naturze itp itd. Początek jest obiecujący, zobaczymy jak poszło dalej.

środa, 25 czerwca 2014

Ballantine's Brasil

Ciekawość to podobno straszna cecha, ale póki nie przejawia się zaglądaniem ludziom w okna i podsłuchiwaniem pod drzwiami, to jakoś można z tym żyć. Tak przynajmniej tłumaczyłem to sobie, sięgając po butelkę (a właściwie buteleczkę) na dzisiejszą degustację. Bo niby wiadomo, że to niedobre, zdrowszy człowiek od tego nie będzie, szczęśliwszy też pewnie nie (wszak to ledwie 35% alkoholu...), ale jednak w jakiś dziwny sposób kusi. Żeby spróbować, być pierwszym i w razie czego spełnić obywatelski obowiązek, ostrzegając innych przed eksperymentami. I może trzymając się tego wzniosłego uzasadnienia, z delikatnym podnieceniem łączącym się ze zniesmaczeniem, sięgnąłem po miniaturkę Ballantine's Brasil.
Co to w ogóle za cudo? Jest to szkocki blend, wymieszany z aromatem skórki z brazylijskiej limonki (aromatem, nawet nie wyciągiem czy czymś brzmiącym bardziej naturalnie...). Czy to pogoń za rosnącym segmentem alkoholi aromatyzowanych, czy może chęć uszczknięcia dla siebie czegoś z mundialowej gorączki? Pewnie i jedno, i drugie. A jak to wyszło? Zapraszam dalej.

piątek, 13 czerwca 2014

Sznaps de Luxe Gruszka i Jabłko

Dziś będzie bardzo "po taniości", ale ciekawość prowadzi czasami człowieka w nieco mniej ambitne rejony sklepów alkoholowych. A przy okazji będzie też nowość - na tyle świeża, że nie pojawiła się jeszcze na stronie internetowej producenta (czyżby cały marketing wyjechał już na urlopy?). Przed Państwem dziś nowość z lubelskiego Polmosu - Sznaps de Luxe w dwóch wydaniach - gruszkowym i jabłkowym.
Po co brać się za takie trunki? Chyba tylko dlatego, że w takim segmencie (czyli smakowo, bezbarwnie i dość lekko - ledwie 24%) są pierwsi w Polsce, więc może warto sprawdzić, co to za cudo. Informacji o samym sznapsie na razie jest niewiele, łącznie z opakowaniem (hasło "napój spirytusowy", czyli może to być wszystko), więc trzeba polegać na swoim podniebieniu. Destylat owocowy, jak to powinno być w klasycznym sznapsie, raczej to nie jest, ale może przynajmniej będzie smacznie? Nie ma więc co rozwodzić się nad wstępem i pora spróbować tych rarytasów!

czwartek, 12 czerwca 2014

Le Giare Gewürztraminer Grappa Affinata

Z grappą większość ma pewnie jedno skojarzenie - śmierdzący bimbrem, biały, palący w gardło płyn, który nie wiedzieć czemu kosztuje 3 razy więcej od naszej czystej wódki, a jest od niej 3 razy gorszy. I patrząc na ten trunek przez pryzmat tanich rzeczy, dostępnych czasem w sklepach, to nie jest to dalekie od prawdy. Pić takie rzeczy owszem można, tylko po co? Głowa po tym będzie bolała niemiłosiernie (dlaczego? ciekawskim proponuję sprawdzić dopuszczalny poziom metanolu w wódce i grappie), a i portfel też pewnie ucierpi.
Ale na szczęście grappa ma też swoje szlachetniejsze oblicza. Niezbyt popularne, niespecjalnie tanie, ale na pewno warte poświęcenia im chwili. Ja miałem okazję zetknąć się z produktami destylarni Marzadro, które zrobiły na mnie na tyle dobre wrażenie, że postanowiłem spotkać się z nimi ponownie, tym razem już na spokojnie, w domowym zaciszu.
Dziś do kieliszka trafiła grappa produkowana z jednej odmiany winogron - gewürztraminer. Kto pił zrobione z niej wina wie, czym to pachnie (dosłownie i w przenośni). Grappa Le Giare powstaje oczywiście z wytłoczyn, pozostałych po produkcji wina (ponoć we Włoszech nic się nie marnuje!), a destylat trafia na trzy lata do małych dębowych beczek. Taki czas spędzony w beczce pewnie nie imponuje miłośnikom whisky, ale to inny klimat i inny surowiec, i ponoć tyle ma starczać, by grappa odpowiednio się ułożyła. Jak to wyszło? Pora sprawdzić!

środa, 28 maja 2014

Santiago de Cuba Anejo

Po ostatnim, niezbyt udanym starciu z czarnym rumem Captain Morgan, postanowiłem przepłukać usta czymś ciekawszym. Ale żeby mieć jakieś porównanie, pozostałem w temacie rumu. Padło na sampla rumu otrzymanego od kolegi, bardzo zachwalanego dodam. Może nie jako najlepszy rum w kategorii open, ale jako trunek ze świetnym stosunkiem jakość/cena. Co to za cudo? Kubański Santiago de Cuba Anejo.
Rum nie jest przesadnie drogi, można go znaleźć za około 70 złotych, czyli w cenie popularnej i pospolitej konkurencji. Pikanterii dodaje fakt, że ponoć jest on produkowany w starej, kubańskiej destylarni Bacardi, która została znacjonalizowana, a przy okazji rodzina Bacardi opuściła wyspę. A że państwowe zawsze lepsze, bo w sumie nic na siłę i z nikim nie trzeba konkurować, to może i rum będzie lepszy niż ten od korporacyjnych gigantów? Pora sprawdzić!

niedziela, 25 maja 2014

Captain Morgan Black

Dziś dla odmiany będzie rum. Może niekoniecznie jakiś ekskluzywny, ale z drugiej strony jeśli flaszka (nawet napoczęta) sama wpada w ręce, to czemu by nie spróbować. Tym bardziej jeśli to trunek, na który niekoniecznie chciało by się wydawać swoje zarobione w pocie czoła pieniądze.
A czemu bym go nie kupił? Wystarczy krótka lektura etykiety. Niby pod stopami kapitana (notabene kapitan na etykiecie to kolejny z powodów) stoi "jamaica rum", ale wystarczy krótka lektura strony producenta i już wiemy, że to mieszanka rumów z Jamajki, Gujany i Barbadosu. Teoretycznie nic w tym złego, wszak liczy się efekt, ale po co takie zabiegi. Jednak kontynuowanie lektury dostarcza kolejnych ciekawych informacji - rum nie tylko rozlewa się w Wielkiej Brytanii, ale również tam dojrzewa! To już wywołało w mojej głowie pewien zamęt, bo przecież można też przywieźć odleżakowane destylaty i z nich stworzyć blend, a pewnie powierzchnia magazynowa na Jamajce jest nieco tańsza niż w U.K. Choć w sumie chodzi o rum, kosztujący około 50 złotych w markecie, więc pewnie specjalnie nie robi mu różnicy, gdzie leżakuje. Karmel zrobi swoje. A może są też inne powody, których nie znam.
I po tym obiecującym wstępie pora przystąpić do degustacji. Oczywiście w żadnym wypadku nie jestem nastawiony negatywnie, bo w końcu liczy się to, co w butelce.

piątek, 23 maja 2014

5 x brune, nie tylko z Belgii

Po raz kolejny udało mi się wspólnie ze szwagrem zorganizować małą degustację, tym razem już bardziej ukierunkowaną, niż ostatnia. Tym razem padło na piwa w stylu belgijskich brune, zwanych też bruin lub dubbelami. Oczywiście gdyby były to same piwa z belgijskim rodowodem, to degustacja mogłaby stać się nieco nudna, więc wzbogaciliśmy ją o akcent holenderski (niewielka to odległość od Belgii, ale jednak) no i oczywiście o...akcent polski! Wszędzie i zawsze musi być jakiś akcent polski, więc był i tu. Nie chodzi jednak o to, że prababka któregoś z piwowarów była Polką albo że właściciel browaru ma na nazwisko Kowalski. Chodzi o polskie piwo. W tym stylu mamy ich niewiele, więc zgadnąć łatwo, a gdy dodam, że to nie Komes, to zagadka jest banalna. W ogóle okazało się, że dubbel nie jest zbyt popularnym stylem, i że ciężko znaleźć w sklepie takie piwo pochodzące od jakichś mikrusów/rzemieślników spoza Beneluksu. A kończąc ten wstęp dodam jeszcze, że akurat ten styl w piwach belgijskich nie jest moim ulubionym. Po co więc taka degustacja? Ano żeby jednak poszukać, czy przypadkiem coś smacznego się nie znajdzie. Zatem do dzieła.

czwartek, 15 maja 2014

Arran 14 YO

Dziś w kieliszku wylądowała whisky, która ciekawiła mnie już od pewnego czasu - Arran, a konkretnie jej 14 - letnia wersja (co ważne - w swym sknerstwie nie zacząłem od wersji najtańszej, ha!). Na temat samej destylarni i jej produktów czytałem różne opinie - od całkiem pozytywnych, wskazujących na Arrana jako obiecującego i perspektywicznego producenta, aż po takie, które trochę już na nim postawiły krzyżyk. Faktem jest, że destylację zaczęli w 1995 roku, więc to już czas na wypuszczanie w pełni dojrzałych destylatów, pokazujących, co potrafią.
Moja buteleczka ma banderolkę z 2011, więc przy wieku lat czternastu można stwierdzić, że destylat pochodzi z pierwszych lat działalności. Czy to dobrze czy źle? Podejrzewam, że dobrze, bo pozytywne opinie na temat Arrana, z którymi miałem do czynienia, dotyczyły właśnie młodych wypustów. Może więc właśnie coś z tych dobrych partii nalało się do mojej miniaturki? Pora sprawdzić.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

O'Hara's Irish Stout

Długo to piwo leżało w lodówce... Schowane na górnej półce, jakoś nie pod ręką, a że i okazji do wypicia czegoś dobrego mam ostatnio jakby mniej... Ale w końcu przyszedł na nie czas, i w szklance wylądował irlandzki klasyk - stout z browaru Carlow. Oczywiście większości stout będzie się kojarzył z wodnistym Guinnessem (czemu nie ma już w Polsce mocniejszej wersji Foreign?), więc nic dziwnego, że wielu po spróbowaniu tego piwa odpuszcza sobie temat. Lub co gorsza - bierze go za wzór, wyznacznik stylu, i porzuca dalsze poszukiwania! A szukać warto, i takim właśnie znaleziskiem jest to piwo. Nie jest tanie - w zależności od tego, kto je sprowadza, potrafi kosztować od 12 do 20 złotych (w Irlandii o dziwo wcale nie jest wiele tańsze), więc to już spora inwestycja. Ale wszyscy mówią, że warto, więc grzechem byłoby nie spróbować. Jak ta próba wypadła? Zapraszam dalej.

czwartek, 17 kwietnia 2014

7 Sadów Cydr Jabłkowy

Zrobiło się cieplej, więc pora wyleźć z domu. Niekoniecznie gdzieś daleko, wystarczy na balkon. A że na balkon nie wypada tak z pustymi rękami, to była świetna okazja, żeby ruszyć ponownie z cydrami.
Dziś padło na cydr 7 Sadów. Może niezbyt to ambitna propozycja, wszak za 8 złotych za dużą butelkę ciężko oczekiwać cudów, ale od czegoś trzeba zacząć (a przy okazji ustawić poprzeczkę). A że ponoć ma to być w Polsce rok cydru, to być może w sklepach pojawi się trochę interesujących trunków.
Producentem tego cydru jest firma h2o drinki, która co ciekawe na własnej stronie nie chwali się tym produktem, ma za to w ofercie także inne cydry (czyżby rebranding?), co ciekawe - posiadające ponoć certyfikat koszerności.
Wracając jednak już do 7 Sadów - pora otworzyć butelkę i co widzimy? Plastikowy korek... Wiem, że przy takiej cenie trzeba trochę wyhamować z wymaganiami, ale czy naturalny korek tak bardzo zwiększył by koszty? A estetyka i postrzeganie produktu na pewno byłoby dużo lepsze. Tym bardziej, że korki naturalne można znaleźć nawet w tanich winach musujących za dychę. A plastik, mi przynajmniej, kojarzy się jednoznacznie z tanimi musami winopodobnymi. Zobaczymy, co będzie dalej...

wtorek, 15 kwietnia 2014

The Glenlivet 18 YO

Jakiś czas temu podzieliłem się wrażeniami z degustacji Glenliveta 12 YO, dziś pora na nieco starszego przedstawiciela rodziny, czyli Glenliveta w wersji 18 - letniej. Kiedyś miałem już krótkie spotkanie z całym oficjalnym klanem (poza wersją 25 yo), i ogólne wrażenie to spokojna whisky dla zwykłych ludzi, którzy chcą czegoś innego niż różne wcielenia ballantinesów, chivasów itp. (no, może trochę odchodzi od tego stereotypu Nadurra, ale niezbyt mocno). Dziś pozwolę sobie na nieco dłuższe posiedzenie przy pełnoletniej wersji. Czego można się po niej spodziewać? To na chwilę obecną chyba jeden z najtańszych 18 - letnich maltów na rynku, a że w dzisiejszych czasach nie ma nic za darmo, to na cuda nie ma co liczyć. Może jednak przynajmniej solidna whisky do poczęstowania gości?
Sam trunek jest rozlewany w mocy 43%, a do leżakowania wykorzystywane są beczki z dębu amerykańskiego i francuskiego. Producent wspomina o beczkach z pierwszego i drugiego napełnienia ale nie informuje niestety, jaki procent destylatu w butelce z nich właśnie pochodzi. Znając życie... ale ok, nie należy się źle nastawiać. Zatem do dzieła.

piątek, 11 kwietnia 2014

Houblon Chouffe

Piwny wirus rozprzestrzenia się po całym świecie, i wszędzie teraz zaczynają warzyć gatunki dziwne, niszowe itp. - o tym wiedzą teraz wszyscy nieco bardziej zainteresowani piwem. Czy to dobrze, czy źle - ciężko powiedzieć. Jak dla mnie to nawet całkiem ciekawe, o ile przy okazji zachowa się też proporcję i odpowiednio podejdzie do klasycznych stylów, nie zaniedbując ich zupełnie.
Istnieje też moda na łączenie klasyki z nowoczesnością, co skutkuje powstawaniem najróżniejszych hybryd. I z taką mam dziś do czynienia. Bo Houblon to nic innego, jak połączenie klasycznego belgijskiego tripela z ipą. Widziałem już podobne twory na półkach sklepowych, ale szczerze mówiąc nigdy nie miałem z nimi bliżej do czynienia. A że piwa belgijskie darzę szczególnym, choć może niezbyt widocznym tutaj, uczuciem, to do takich mezaliansów podchodzę dość ostrożnie. Ale zawsze warto sprawdzić, jakie są efekty takich działań.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Wild Turkey 101

Chwilowo miałem sobie odpuścić temat bourbonów, ale wobec pewnych zdarzeń nie można przejść obojętnie. Wild Turkey 101 za 85 złotych? Podczas gdy w większości sklepów jego cena zaczyna się zazwyczaj od około 120 złotych? Tylko brać! Nie wiem, z jakiej okazji taka cen, czy może oznacza to szturm marki na Polskę (chyba jednak nie), czy może po prostu komuś gdzieś kilka palet zalegało i trzeba było się towaru możliwie szybko pozbyć (bardziej prawdopodobne). Tak czy inaczej, cena niezła, żal nie skorzystać i nie sprawdzić amerykańskiego klasyka. Co prawda to podstawowa wersja, ale w odpowiedniej mocy (101 proof, czyli 50,5% alk.), więc smaku powinno nieco więcej, niż w słabszym, 40,5 procentowym indyku. Jak wyszło? Zapraszam dalej.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Kilka piw vintage/oak aged

Czyli kilka sztuk, które dojrzewały nieco dłużej, wykorzystując przy okazji beczkę dębową.
Pierwszy to taki przegląd na moim blogu, ale czasem urządzamy ze szwagrem małe degustacje (o panie, czego to my już ze szwagrem nie piliśmy!), więc stwierdziłem, że warto by zdać z nich czasem relację.
Klucz doboru piw na tą konkretną był dość luźny, więc i piwa w sumie bardzo się różniące (żeby nie powiedzieć brzydko, że lekko przypadkowe...), ale to ja wybierałem, a jak wiadomo nie znam się, więc wziąłem w sklepie te butelki, które mi się podobały. Wszak wiosna idzie, kwiatki rosną, zawsze jakiś wazon w domu się przyda.
Co trafiło do szkła tym razem? To, co widać na zdjęciu - jest krzywe i nieostre, ale co nieco na nim widać. Założenie było mniej więcej takie, że dwa pierwsze piwa będą na rozgrzewkę, a dwa ostatnie już bardziej żeby sobie nad nimi pocmokać. Wyszło tak, że wśród piw sam import, bo nasi rewolucjoniści chyba jeszcze beczek nie odkryli. To znaczy jedni odkryli, ale zorientowali się też chyba przy okazji, że są jedynymi, i nieco odlecieli z ceną. Co z tego wyszło? Zapraszam dalej!

wtorek, 25 marca 2014

Bowmore 9 YO 2000 Murray McDavid

Dziś degustacja pod hasłem "tania whisky z niezależnego rozlewu". Oczywiście taniość to pojęcie względne, ale tańszych trunków w tej kategorii znajdzie się niewiele. Po co więc kupować coś takiego? Odpowiedź jest prosta i dość oczywista - z ciekawości. Dobra destylarnia, do tego prawda tylko dziewięć lat, ale za to wszystkie spędzone w beczce po sherry. Może więc młody wiek udało się jakoś okiełznać?
Seria tego Bowmora nie jest tak skromna, jak w przypadku większości niezależnych rozlewów, bo wynosi aż 1600 butelek. Oczywiście whisky bez filtracji na zimno i bez karmelu, jedynie rozwodniona do 46%.
Przy okazji oczywiście nasuwa się chęć porównania tej whisky z oficjalnym Bowmorem, kwestia tylko z którym? 12 - letnia Enigma ciut za stara, a Surf chyba za młody, zresztą tego ostatniego nie piłem i raczej nie planują próbować. Nie ma się więc co silić na konfrontację, ale gdyby ktoś chciał zerknąć, to tu jest mój opis Bowmora 12 (teraz chyba bym to napisał nieco inaczej...).
Ja w każdym razie skupiam się na tym co mam przed nosem, więc pora zajrzeć do kieliszka.

poniedziałek, 17 marca 2014

Redbreast 12 YO Cask Strenght

Spośród całej masy zagranicznych "świąt" chyba dzień Św. Patryka miałby u nas największe grono zwolenników, ale jakoś nikt specjalnie mocno go nie promuje. Gdzieś tam w barach czy sklepach pojawiają się koniczynki, ale mało tego, jakoś tak bez przekonania. Gdyby przyłożyć się do tego jak choćby do walentynek, to dopiero mogłoby być fajnie (szczególnie że w tym roku to poniedziałek). Ale tymczasem większość będzie obchodzić ten dzień przy szklance wodnistego, cieniutkiego Guinnessa, a Irlandia ma przecież sporo więcej do zaoferowania.
Ok, ja też niezbyt wiele miejsca poświęciłem ichnim produktom, ale żeby choć częściowo nadrobić zaległości, postanowiłem dziś otworzyć całkiem interesującą (moim zdaniem) butelkę. "Gwiazdą wieczoru" będzie whiskey Redbreast w wersji dwunastoletniej, a w dodatku cask strenght, czyli butelkowana bez rozcieńczania wodą. Nie jest to jednak whisky typu single malt. Owszem, jest destylowana w tradycyjnych alembikach (pot still), ale powstaje zarówno z jęczmienia słodowanego, jak i zwykłego. Ciekawy twór, charakterystyczny głównie dla Irlandii i zwany tam "single pot still". Czy warto tym uczcić irlandzkie święto? Zaraz się okaże. Zapraszam dalej!

piątek, 14 marca 2014

Asbach Urbrand

Jak wspominałem przy okazji degustacji koniaku Remy Martin, chcę na chwilę zboczyć w stronę destylatów z winogron. Nie będzie to pewnie zbyt długie odchylenie, ale mam nadzieję, że znajdę coś interesującego.
Dziś w szkle wylądowała niemiecka brandy Asbach Urbrand. Destylowana u naszych sąsiadów, ale według informacji producenta powstająca z francuskich winogron. Trochę szkoda, bo liczyłem po cichu, że pochwalą się swoją, krajową bazą, ale widać importowane owoce (a może i gotowe wina?) lepiej się do tego nadają.
Reszta jest już dość klasyczna - dwukrotna destylacja, leżakowanie z beczkach z dębu limuzynowego przez okres 2 do prawie 4 lat. Oczywiście dotyczy to podstawowych wersji brandy, bo są też znacznie bardziej ekskluzywne, ale od nich swoich eksperymentów zaczynać nie będę (kwestia ceny to jedno, a dostępności to drugie). Po cichu liczę na niemiecką solidność i to, że byle czego w świat nie puszczają, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.

wtorek, 11 marca 2014

Greene King Double Hop Monster

O tym, że piwna rewolucja panoszy się po świecie, wiedzą już wszyscy. Wszyscy warzą "dziwne" piwa, wszędzie sypią amerykańskie chmiele, generalnie jest sympatycznie. Że przy okazji większe browary chcą się załapać na kawałek tego tortu - nic dziwnego. Wszak klient zazwyczaj zamożny, produkt nietani, więc czemu nie. Tak jest w USA, po części tak jest nawet u nas (Cieszyn i jego limitowane Brackie), podobnie też w Wielkiej Brytanii. Taki właśnie okaz wpadł mi dziś w ręce. Mocno chmielona IPA z browary Greene King.
Oczywiście butelka nie wygląda koncernowo - ciekawa etykieta, wykonana na ładnym papierze, w raczej luźnym stylu. Wygląd jak najbardziej "craftowy" (ależ to modne słowo...), a jak będzie z zawartością? Pora sprawdzić!

czwartek, 6 marca 2014

Remy Martin VS

Jak dotąd niewiele pisałem o destylatach powstających z winogron, a temat to dość ciekawy, więc w najbliższym czasie planuję spróbować kilku rzeczy z tej właśnie kategorii. W końcu nie tylko ze słodu da się coś ciekawego "upędzić".
Rozpocznę właściwie już dziś, a padło na koniak Remy Martin VS. Jest to podstawowa pozycja w ofercie tego dużego producenta, ale już przy takiej okazji proponuje nam on coś interesującego. Grona, wykorzystywane do jego wytwarzania, w całości pochodzą z regionu Petite Champagne, jednego z dwóch najlepszych w Cognac (oczywiście ten lepszy to Grande Champagne).
Wieku destylatu oczywiście Francuzi nie podają, ustawowo musi mieć co najmniej dwa lata, ten ma ponoć co najmniej trzy. W sumie niewiele, ale ponoć tyle już wystarcza, żeby destylat nabrał odpowiedniego sznytu. Jak ty wyszło? Właśnie zaczynam sprawdzać, więc zapraszam do dalszej lektury.

niedziela, 2 marca 2014

Lambrate Imperial Ghisa

Sporo czasu upłynęło od ostatniego wpisy (i w ogóle tylko dwa wpisy w lutym, a butelek coraz więcej...), więc postanowiłem wrócić z czymś przynajmniej w teorii przyzwoitym.
Coś włoskiego już pojawiało się wcześniej, więc nie będę kolejny raz pisał, że Włosi też potrafią, ale dzisiejsze piwo jest kolejnym tego dobrym przykładem.
Browar Lambrate zaczynał jako mały browar restauracyjny w 1996 roku od dwóch piw, a obecnie mają ich w ofercie 18, przy okazji stając się uznaną marką. Tanio oczywiście nie jest, ale teraz wszyscy się cenią.
Imperial Ghisa to wędzony porter bałtycki, więc poniekąd piwo dość klasyczne (kwestia ilości wędzonki...). Poza tym u nas dobry porter stoi praktycznie w każdym spożywczaku, więc nikt nam ciemnoty nie wciśnie. Jak więc sprawdzili się w tym stylu Włosi? Zapraszam dalej!

środa, 19 lutego 2014

Diebels Alt kontra Altbier Jabłonowo

Po niedawnym starciu z bardzo przeciętnym altem z Palestyny postanowiłem poszukać czegoś bardziej klasycznego. Ale tak klasycznie klasycznego, a nie warzonego przez jakichś "piwnych rewolucjonistów". Przy okazji postanowiłem upiec kilka pieczeni na jednym ogniu, więc odbędzie się też pojedynek polsko - niemiecki (choć w czasie zimowych igrzysk pewnie bardziej na czasie byłoby starcie polsko - norweskie bądź polsko - holenderskie), a poza tym odbędzie się też pojedynek niemiecki koncern kontra polska manufaktura. Bardziej uczciwy byłby pojedynek koncern kontra koncern, ale z założenia nie miałby sensu, bo jednak niemiecki koncerniak zazwyczaj da się wypić (wszak powszechnie wiadomo, że w Niemczech koncerny wszystko robią lepiej, od czekolady zaczynając, a na proszkach do prania kończąc).
Pojedynek będzie tym bardziej wyrównany, że oba piwa kosztują mniej więcej podobnie (czyli około 5 złotych), więc odpada klasyczne ględzenie o cenach. Oczywiście nie muszę nawet wspominać, że piwa spędziły kolka dni na tej samej półce w lodówce, zostały nalane do takich samych szklanek (tak, nieodpowiednie szkło do stylu, wiem...) w prawie taki sam sposób itp itd... W założeniu staram się być obiektywny, bo do Niemców nic nie mam, a i Browar Jabłonowo żadnej krzywdy nigdy mi nie wyrządził (co jest też konsekwencją omijania pewnej grupy ich produktów przez moją skromną osobę, bo gdybym próbował wszystkiego, to być może moje życie potoczyłoby się zgoła odmiennie).
Wstęp pisze mi się dziś jakoś wyjątkowo łatwo, może to dobry znak przed piciem dwóch piw jednocześnie, ale pora go kończyć i przystąpić do porównania!

środa, 5 lutego 2014

Caol Ila Distillers Edition 1998/2011

Po ostatnich, średnio udanych przygodach z piwem, czas na jakiś destylat. W dodatku nie będzie to żadna próbka, tylko butla full size (a co tam, czuć wiosnę w powietrzu, można zaszaleć). W dodatku butla zapowiadająca się na całkiem ciekawą, bo będzie to Caol Ila finiszowana w beczkach po moscatelu.
Póki co zetknąłem się tylko z jedną whisky z tej destylarni, ale za to była to znakomita wersja 18 - letnia.
Caol Ila Distillers Edition to podobno standardowa, 12 - letnia Caol Ila, która dodatkowe pół roku spędziła w beczce po słodkim winie. Diageo pisze, że wpływ drewna nie jest zbyt silny i oczywisty, i dobrze współgra z oryginalnym charakterem destylatu. Może więc chcieli dodać trochę nut moscatela, a może jednak mieli słabą beczkę, ale żeby wcisnąć klientom coś nowego, przepłukali ją zwykłą Caol Ilą, zaprojektowali nową etykietę i sprzedają prawie dwa razy drożej. Niestety standardowej dwunastolatki do porównania nie posiadam, a trzecia Caol Ila w barku to już lekki tłok, ale może za jakiś czas...
Teraz, żeby już nie przedłużać wstępu, zapraszam dalej na wrażenia z degustacji.

czwartek, 30 stycznia 2014

Brackie Imperial IPA

Dziś piwo, które w grudniu było na językach wszystkich, i to zarówno jeśli chodzi o gadanie, jak i o picie. Ludzie biegali po sklepach, wykupowali zapasy, niektórzy nawet kupili przed oficjalną premierą (ale nie obnosili się z tym, po zruganiu tych, co się chwalili wcześniejszym nabyciem przy poprzedniej premierze), no po prostu szał! Dziś Drodzy Państwo w szkle wylądowało Brackie Imperial IPA.
A skądże je wziąłem? Muszę przyznać, że średnio chciało mi się za nim ganiać w dniu premiery i kilku następnych. W dodatku GŻ wpadła na wspaniały pomysł, żeby rozprowadzać je głównie przez sieć Tesco, a że najbliższe mi Tesco jest obleśne i pachnie... no może nie napiszę czym, bo a nuż pozew w skrzynce znajdę... W każdym razie biegać mi się za nim nie chciało. A że etap biegania w pocie czoła za nowościami mam już na szczęście za sobą, to nawet specjalnego smutku nie czułem. I wtem! podjechałem do jakiegoś mniej cuchnącego Tesco kilka dni temu, a tam na półce jak gdyby nigdy nic stoi sobie bracka IIPA. Czyżby ludzie nie mieli tam gazet i internetu, i nie wiedzieli, że ten trunek trzeba łapać jak papier toaletowy w czasach Polski Ludowej? Ano widać nie. A co ciekawsze - jakoś z tym żyją, i mają się chyba całkiem nieźle.
Więc spokojnie, bez przepychanek, nabyłem sobie to piwo, i dziś zabieram się do degustacji.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Podróże Kormorana Weizenbock

Temat piwnej rewolucji jest już mocno oklepany, właściwie napisano o tym już chyba wszystko. Plus jest taki, że za warzenie ciekawszych piw bierze się coraz więcej browarów, łącznie z tymi większymi. Efektem tego jest choćby seria "Podróży" Browaru Kormoran. Seria tym bardziej ciekawa, że są w niej nie tylko piwa z amerykańskimi chmielami, ale także pozycje bardziej klasyczne, jak właśnie dziś opisywany przeze mnie koźlak pszeniczny. Styl może niezbyt popularny w Polsce, ale z pewnością wart uwagi, szczególnie w zimowym okresie.
Pierwsze partie tego piwa zebrały całkiem niezłe oceny, ja oczywiście się na nie nie załapałem, ale też i nie biegałem za nimi specjalnie po sklepach czy knajpach (no to ostatnie to już w ogóle...). Pod względem rozeznania w polskich piwnych nowościach jestem nieco opóźniony, ale pisałem już o tym nieraz, a poza tym świetnie to widać na moim blogu.
W każdym bądź razie - piwo pochodzi z warki 006, choć byłbym szczęśliwy, gdyby nie trzeba było zwracać na to uwagi. Bo stabilność moim zdaniem jest ważniejsza, niż zasypywanie sklepów nowościami. I może dość poważny browar, jakim jest Kormoran, będzie ją gwarantował, więc nie trzeba będzie za każdym razem sprawdzać, z jakiej partii pochodzi piwo. O ile oczywiście będzie dobre i będzie się je chciało kupić. A to właśnie mam zamiar sprawdzić.