Wczorajsza degustacja trochę mnie rozochociła, więc na dziś postanowiłem wyciągnąć też coś ciekawego i w odpowiednim wieku. A że kilka sampli czeka na spróbowanie, to dziś sięgnąłem po próbkę 18 - letniej Glenburgie, rozlanej w serii The Single Malts of Scotland. Podane w temacie lata destylacji i rozlewu wskazują na 19 lat, ale pamiętajcie, że liczą się lata pełne, a nie tylko roczniki.
A w ogóle co to za jakaś anonimowa whisky ta Glenburgie, może ktoś zapytać? Przewrotnie odpowiem, że jest bardzo duża szansa, iż większość pijących whisky tak w ogóle pewnie miało z nią styczność. Jak to możliwe? Otóż destylat ten jest jednym z wielu składników... blenda Ballantine's (a także innego rarytasu - Old Smuggler). Zatem pijąc tą ostatnią, przy okazji sączycie też pewnie destylaty z kilku mało popularnych destylarni. Ciekawy temat do rozważań przy whisky za 5 dyszek.
Sama destylarnia ma dość burzliwą historię, wielokrotnie ją zamykano, zdarzały się krótsze i dłuższe przestoje, aż w końcu w 2005 przejął ją Pernod-Ricard. O jej los można być już chyba spokojnym, bo popyt na whisky rośnie, a w dodatku na budynkach destylarni pojawił się wielki napis Ballantine's co pokazuje, że jej produkty są dość poważnie traktowane przy zestawianiu popularnego "mieszańca". Przy okazji oznacza to też pewnie, że oficjalnych wypustów nie należy się spodziewać zbyt wielu, więc z tym większą radością przystępuję do tej degustacji. A jakie będą jej efekty? Zapraszam do dalszej lektury.
Zaskakiwać może bardzo jasny kolor tej whisky - w końcu to 18 lat, w dodatku w beczce po sherry, więc czemu taka blada? Odpowiedź jest krótka - nie każda sherry jest ciemna. Poza tym - beczka pewnie nie pierwszy raz została napełniona whisky. No ale to już dywagacje dla lepszych fachowców.
W zapachu czuć moc. Jednak tych ponad 60% nie da się łatwo schować. Ale nie przeszkadzają zbytnio, więc można wąchać dalej. A jest całkiem ciekawie - są rodzynki, słodkie pomarańcze, coś kandyzowanego, słodki lukier ze skórką pomarańczy. Ale żeby nie było zbyt słodko i monotonnie, to pojawia się też coś trawiasto - ziołowego, a także jakiś kwaskowo - dymny aromat (coś lekko wędzonego?).
Mały dodatek wody nieco uspokaja sytuację, lekko uwydatnia też dymne i wędzone aromaty.
Na języku rozpoczyna się atakiem słodyczy - na myśl przychodzą mi pączki z lukrem. Po chwili słodycz ustępuje miejsca tonom bardziej wytrawnym, korzennym. Robi się nieco pieprznie, dębowo, mimo dolania wody alkohol wciąż daje o sobie znać.
Finisz jest wytrawny, rozgrzewający, pieprzny z lekką goryczką dębową.
Jeśli miałbym dzisiejszą Glenburgie jakoś odnieść do wczorajszej Bunny, to jednak whisky z Islay u mnie wygrywa. Glenburgie pachnie całkiem przyjemnie, ale na języku nie dzieje się już zbyt wiele ciekawego. Dodałem wody dwa razy, ale nie było to w stanie przytłumić mocy, a osłabiło niestety aromaty. Nie jest to zła whisky, ale chyba niekoniecznie są to moje klimaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz