piątek, 20 grudnia 2013

Cydr Lubelski Jabłko Suszone Na Miodzie

Myślałem, że sezon na cydry zakończył się wraz z temperaturami rzędu nastu stopni, ale okazało się, że niekoniecznie. Ostatnio kolega podsunął mi pomysł "a może by spróbować jabłka na ciepło?", a ledwie kilka dni później okazało się, że w naszej galaktyce ktoś jeszcze wpadł na ten pomysł. Bo między innymi z takim zamysłem został stworzony nowy Lubelski Jabłko Suszone Na Miodzie. Można na zimno, a da też radę na ciepło, więc na zimę jak znalazł.
Propozycja w sumie ciekawa, gdzieś kiedyś już mi przemknął na półce jakiś jabłecznik przeznaczony do podgrzewania, ale to było w lato, więc nie wzbudził mojego zainteresowania. Sam specjalnym zwolennikiem grzańców nie jestem, a już na pewno nie tych gotowych. Bo nie dość że alkohol, to jeszcze masa chemii - wątroba długo ci tego nie wybaczy.
Na szczęście nowa wersja Lubelskiego to nie gotowiec z "aromatem identycznym z naturalnym", a tylko połączenie cydru z miodem (to przynajmniej sugeruje kontra). Można zatem zrobić po swojemu.
Dziś więc będzie lekko nietypowo. Zacznę na chłodno, a skończę na ciepło. Co z tego wyjdzie? Zapraszam dalej!

środa, 11 grudnia 2013

Springbank 10 YO

Campbeltown to pod względem popularności zdecydowanie nie pierwsza liga w świecie whisky, szczególnie jeśli chodzi o tych "wprawiających się". W dawnych czasach działało tam mnóstwo destylarni, obecnie czynne są ledwie trzy. W dodatku, przynajmniej w Polsce, whisky z tego regionu ciężko spotkać w sklepach. Ale czy w ogóle warto jej szukać? Przyznam szczerze, że dla mnie na początku tamtejsze destylarnie również stanowiły margines. A jak bardzo zbłądziłem, uświadomił mnie niedawny nabytek - Springbank w wersji dziesięcioletniej.
Destylarnia Springbank to szkocka czołówka, przez wielu znawców zaliczana do grona kilkunastu najlepszych. Co ciekawe, produkowane są tam trzy destylaty - Hazelburn, Springbank i Longrow. Pierwszy to delikatna, trzykrotnie destylowana whisky, drugi jest średnio zadymiony, natomiast trzeci to już masa torfu, którego ilość to poziomy znane choćby z Ardbega.
Ja świadomie wybrałem ten "środkowy" na start, bo "śmierdzieli" już kilku stoi w szafce, a na delikatniejsze tematy przyjdzie jeszcze czas.
Sama gorzelnia to wspaniały przykład tradycyjnego producenta - od początku w posiadaniu jednej rodziny, cały proces produkcji odbywa się w jednym miejscu, w dodatku z użyciem własnoręcznie wyprodukowanego słodu. W dodatku nie ma u nich presji na jak największą produkcję, bo jeszcze niedawno destylarnia pozwalała sobie na kilkumiesięczne przerwy w pracy.
Czy faktycznie przekłada się to na wysoką jakość? Pewnie ciężko oceniać to przez pryzmat jednej whisky, w dodatku ledwie dziesięcioletniej. Z drugiej strony - czymś klientów trzeba zachęcić. Czy to się uda? Zapraszam dalej.

środa, 4 grudnia 2013

Samichlaus Bier 2006

To piwo miałem sobie otworzyć dokładnie 6 grudnia, ale niestety, jak u większości uczciwie pracujących ludzi, tak i u mnie życiem steruje grafik pracowniczy. Zabieram się zatem za nie nieco wcześniej. Dziś w szkle wylądowało słynne piwo Św. Mikołaja, czyli austriacki Samichlaus Bier, zabutelkowany w roku 2006.
Co niezwykłego jest w tym piwie? W sumie dwie rzeczy. Pierwsza to jego moc. Imponujące 14% swego czasu czyniło zeń najmocniejsze piwo dolnej fermentacji (oczywiście uzyskujące swoją moc w naturalny sposób). Nie wiem, jak jest teraz, napis informujący o tytule najmocniejszego lagera na świecie zniknął już chyba z etykiety, ale to wciąż imponujący wyczyn.
Drugą, ważniejszą jak dla mnie cechą tego piwa, jest jego ograniczona produkcja. Warzone jest tylko jednego dnia w roku, dokładnie 6 grudnia (stąd też oczywiście jego nazwa). Potem leżakuje przez dziesięć miesięcy i trafia do butelek. Zatem moje zostało uwarzone w 2005 roku. Jest to więc produkt mocno ekskluzywny (zachowując przy tym dość rozsądną cenę), a pijąc je w mikołajki można sobie pomyśleć, że w Austrii właśnie pracują nad kolejną partią tego niezwykłego piwa.
Ale oczywiście poza samą otoczką równie ważny jest smak. Co więc dostanę od Św. Mikołaja? Pora sprawdzić!

niedziela, 1 grudnia 2013

Perła Koźlak

Ile razy schodzę idę do najbliższego sklepu po jakieś piwo, tyle razy żałuję, że przy ostatnich zakupach piwnych nie zaopatrzyłem się lepiej. Wybór tam marny, ostatnie deski ratunku to Ciechany w skromnym wyborze, ewentualnie oklepany import w stylu Obolona. No jak już susza kompletna to można, ale znowu?
Na szczęście na półce pospolicie dostępnych piw pojawiło się coś nowego, i teoretycznie ciekawego. Perła Koźlak, czyli ciemne mocne za około 2 złote. Ale czy to naprawdę możliwe? Do koźlaków jakoś chyba w naszym kraju nikt dobrej ręki nie ma (oczywiście jeśli mowa o tych powszechnie dostępnych), nawet te kosztujące około piątaka zazwyczaj wymiękają przy swojej niewiele droższej, niemieckiej konkurencji. Poza tym, koźlak wydaje mi się takim lekko nieprecyzyjnym stylem piwnym - często pojawia się problem, czy to już koźlak, czy może "zwykłe" mocne (widać to chyba szczególnie w przypadku jasnych wersji). Ja fetyszystą stylów piwnych nie jestem, choć oczywiście poza tym, że piwo jest smaczne, chciałbym też, żeby przynajmniej częściowo podążało w jakimś kierunku smakowym.
Jak więc podejść do nowej Perły? Ostatnio piłem koźlaka Weltenburgera o dość podobnych parametrach, więc jakiś tam punkt odniesienia mam. Oczywiście pamięć bywa zawodna, więc porównanie to nie będzie. Ale może przynajmniej trochę pokaże, jak lubelski produkt ma się do całkiem solidnej, niemieckiej klasyki.

piątek, 22 listopada 2013

Leffe Vieille Cuvée

Piwa Leffe Brune i Blonde są u nas dość popularne, i stanowią przy okazji dobry wstęp do niezwykle bogatego świata piw belgijskich. Są przystępne cenowo, smakowo całkiem "bezpieczne", choć może przez to niekoniecznie kuszą tych, którzy spróbowali już także piw z trochę wyższej półki.
Są jednak w rodzinie Leffe piwa nieco mniej znane, nawet w samej Belgii niezbyt powszechne. Jednym z nich jest właśnie Leffe Vieille Cuvée. Według wielu to najlepsze Leffe, jakie można kupić. Czym się różni co podstawowych wersji? Ponoć swoim stylem nawiązuje do starych receptur (ech, bardzo to oryginalne), ma to być takie prawdziwie "klasztorne Leffe". Na takie zabiegi i chwyty jestem dość odporny (pewnie nie tylko ja), ale okazja spróbowania czegoś nowego i niezbyt pospolitego zawsze jest kusząca. A że po wczorajszym St. Bernardusie kubki smakowe mam odpowiednio skalibrowane, to i do tego trunku będę mógł zabrać się odpowiednio. Co z tego wyniknie? Zapraszam dalej.

czwartek, 21 listopada 2013

St. Bernardus Abt 12

Każdy chciałby mieć możliwość spróbowania tego, co najlepsze. Najlepsze whisky, najlepsze wina, wódki itp itd. Przy łatwym dostępie do informacji szybko można zorientować się w tym, co obecnie jest na topie i co polecają autorytety i "autorytety". Czym skutkuje dobra ocena chyba nie muszę pisać. Obok spragnionych pojawiają się spekulanci, spirala się nakręca, brakuje jeszcze tylko majętnych Azjatów...
Z piwem - napojem w sumie nieco bardziej "plebejskim" - jest niestety dość podobnie. Bo pewnie każdy zainteresowany tematem słyszał o Westvleteren. Najlepsze piwo świata, i to od dobrych kliku lat. Jeszcze przed epoką internetu i rankingów ciężko było je zdobyć, a co dopiero teraz. Telefony do klasztoru, zapisy, odbiór osobisty, obietnica, że nie odsprzeda się piwa. Łatwo nie jest. A może jednak jest jakaś alternatywa? Poniekąd. Od niektórych można czasem usłyszeć "po co ganiać za Westvleteren, kup St. Bernardusa, to prawie to samo". Czy tak jest w rzeczywistości?
St. Bernardus warzył do 1992 roku piwo dla mnichów z St. Sixtus. Ci jednak zdecydowali w pewnym momencie, że produkt z oznaczeniem "Trappist" musi powstawać w murach zakonu, i sami zajęli się produkcją. W starym browarze przez 30 lat (tyle trwało warzenie na zlecenie) zapewne nieco zorientowali się w recepturze, a w dodatku w spadku pozostał im oryginalny szczep drożdży (Westvleteren używa drożdży, pochodzących z Westmalle, innego browaru Trapistów). Oficjalna wieść niesie, że to dwa różne piwa, ale wieść gminna głosi, że pewne podobieństwa są. Może więc warto spróbować "tańszego zamiennika" żeby zorientować się, czy warto biegać za oryginałem? Ja mam taki zamiar!

wtorek, 19 listopada 2013

Elijah Craig 12 YO

Dawno już nie sięgałem po żaden bourbon, więc tą dłuższą przerwę postanowiłem zakończyć czym solidnym. Poszperałem trochę w zapasach i oto jest - Elijah Craig w wersji 12 - letniej. Jeden z pierwszych (o ile nie pierwszy) bourbon "small batch", czyli pochodzący z niewielkie, starannie wyselekcjonowanej ilości beczek. Oczywiście pojęcie to jest mocno umowne, bo nie wiadomo do końca, jak "small" jest ten "batch", ale skoro producent obiecuje nam obcowanie z czymś niezwykłym, to nie ma się co opierać, trzeba poddać się tej atmosferze. Może faktycznie w destylarni Heaven Hill (stamtąd pochodzi zawartość butelki) ktoś mógł sobie swobodnie poprzebierać w beczkach, i stworzyć Elijaha według swojego uznania.
Jedną z zalet tego bourbonu jest jego względnie przystępna cena - można go bez problemu znaleźć za około 130 -140 złotych. Dużo to czy nie? Patrząc na ceny innych, młodszych bourbonów, to chyba nie wygórowana kwota. A że przy okazji ma on całkiem niezłą opinię. W sumie czemu by nie zaryzykować? Pora więc sprawdzić, czy nieco wyższa półka bourbonu ma do zaprezentowania coś interesującego. Zapraszam dalej!

środa, 13 listopada 2013

Okocim, Porter Mocno Dojrzałe

Nowe opakowanie zawsze jest dobrą okazją, żeby sięgnąć po produkt, który znamy, ale z którym nie mieliśmy od dłuższego czasu do czynienia. Wiedzą o tym oczywiście znakomicie wszyscy marketingowcy, więc co jakiś czas serwują nam "odświeżone" wersje wszystkiego, co się da. Do tego oczywiście "limited ediszon" dostępne przez ponad pół roku, i interes się kręci.
My, klienci, wiemy też przy okazji swoje. Wiadomo, że w nowym opakowaniu zazwyczaj będzie coś zrobionego odrobinę staranniej, niż w starym. Choćby po to, żeby powrót do produktu nie był rozczarowaniem. Oczywiście od firmy usłyszymy, że to to samo, co wcześniej, i że nie ma co tworzyć teorii spiskowych. Cóż, niech każdy sam się przekona.
Ja dziś będę sprawdzał portera okocimskiego. Jakiś czas temu miałem styczność z wersją w starej butelce, i szczerze mówiąc nie zachwyciła mnie. Na początku odpada argument o młodym porterze, bo ten zbliżał się do daty przydatności, więc w butelce spędził około roku. Miał czas się ułożyć.
Nowa wersja ma podane info o ekstrakcie, jest w zwrotnej butelce, a jej etykieta nawiązuje do średnio udanej serii piw sezonowych. To ostatnie moim zdaniem może tylko odstraszać, ale widać ktoś wiedział lepiej. Może też kilku łasych "nowości" przyciągnie, a o to przecież chodzi. Ja się skusiłem, pora więc sprawdzić, na co wydałem swoje ciężko zarobione złotówki!

niedziela, 10 listopada 2013

Golden Rose

Ilość mocnych trunków produkowanych w Polsce, które są godne degustacji nie jest może zbyt wielka, ale zawsze da się znaleźć coś ciekawego. W poszukiwaniach warto przyjrzeć się temu, co produkuje się w miejscowości Krzesk na Podlasiu. O wódce Chopin słyszał pewnie każdy, a ci bardziej zainteresowani znają też zapewne Krzeską, Młodego Ziemniaka czy też serię Etiud. Nie są to może produkty, które wysypują się z półek we wszystkich marketach, ale chyba i nie taki cel przyświeca ich twórcom.
Dziś w moim kieliszku wyląduje kolejny ciekawy wyrób podlaskiego polmosu - likier Golden Rose. Producent pisze o nim, że to niezwykła kompozycja kwiatów, ziół i owoców pochodzących z Podlasia. Nie chwali się niestety, co dokładnie zawiera ta kompozycja (no, poza różą oczywiście), więc trzeba zdać się na swoje zmysły. Oddać jednak Golden Rose trzeba to, że bardzo zwraca na siebie uwagę. Oczywiście to, czy komuś podoba się to opakowanie, czy też nie, to tylko kwestia gustu. Mnie jednak ono zauroczyło. Ponoć to produkt skierowany nieco w stronę kobiet, ale kształtna butelka i pływający we wnętrzu kwiat zdecydowanie mają w sobie to"coś". Dobrze, że nie zrezygnowano z niego przy mniejszym opakowaniu, dzięki czemu można się cieszyć widokiem bez zbytniego nadwyrężenia budżetu (choć do miniaturki już nie udało się go wcisnąć).
Kończę jednak rozwodzenie się nad kwestiami estetycznymi (zaczyna to nieco trącić artykułem sponsorowanym...) i przystępuję do najciekawszego. Pora sprawdzić, co oferuje sam trunek.

środa, 6 listopada 2013

Z&Z Wojkówka, Amber Lager

Ostatnio postanowiłem nadrobić nieco zaległości w polskich nowościach piwnych, bo okazało się, że jestem mocno do tyłu. Co pocieszające, niewypałów było bardzo niewiele, szkoda tylko, że portfel został nieco zdemolowany (w sumie przewaga naszych piw nad importem to tylko większa butelka, bo kwotowo to już prawie to samo). Dziś kolejna nowość (przynajmniej dla mnie), czyli Amber Lager z podkarpackiego browaru Z&Z Wojkówka. Oczywiście jest to browar rzemieślniczy, choć ledwie kilka lat temu takie podmioty nazywało się restauracyjnymi, ale ok, moda to moda, oby tylko hasło zbyt szybko się nie zdewaluowało (vide niepasteryzowane czy regionalne).
Ale może nie ma co czepiać się szczegółów i nazewnictwa, a należy się cieszyć, że powstało kolejne miejsce, w którym planuje się warzyć dobre piwo. Z produktami Wojkówki nigdy wcześniej nie miałem do czynienia, więc startuję zupełnie od zera. Co więc ciekawego ma do zaoferowania Amber Lager? Zaraz się okaże.

piątek, 1 listopada 2013

Crown Royal Whisky

Kanadyjska whisky (tak, w Kanadzie używają terminu whisky, nie whiskey) nie jest zbyt poważanym wśród smakoszy trunkiem. Zresztą, chyba sami Kanadyjczycy traktują ją bardzo "na luzie", czego dowodem są choćby bardzo luźne przepisy, regulujące powstawanie tego trunku. Jednym z najciekawszych jest możliwość dodawania około 9% dowolnych trunków (nie tylko alkoholu!) do gotowej whisky. Inny to możliwość różnorakiego, obowiązkowego trzyletniego leżakowania - albo przed blendowaniem, albo nawet przed! W tym drugim przypadku leżakuje po prostu gotowa mieszanka. Ciekawe, nieprawdaż?
Nic więc dziwnego, że kanadyjskie whisky kojarzą się raczej z niezbyt wyrafinowanymi, łatwo pijalnymi trunkami.
Ale może jednak warto zainteresować się którymś z produktów? Może sprawdzą się jako alternatywa dla bourbonu? Wszak większość eksportu z Kanady trafia właśnie do Stanów Zjednoczonych.
Postanowiłem się przekonać na własnej skórze. Obiektem testowym będzie kanadyjski blend Crown Royal. Na szczęście jego producent, z tego co mi wiadomo przynajmniej, nie korzysta z przepisu zezwalającego na dowolne domieszki. Może więc nie będzie tak najgorzej? Zapraszam dalej.

środa, 30 października 2013

Książęce Burgundowe

Już wcześniej, przy okazji opisywania któregoś z Książęcych wspominałem, że nie chcę, żeby był to blog o tyskim, ale czasem coś świeżutkiego i wyglądającego na ciekawe wpadnie w ręce. No i co poradzić? Niestety (stety) seria Książęcego jest łatwo dostępna (wystarczy pofatygować się do pobliskiego spożywczaka) i co jakiś czas wprowadza coś ciekawego (przynajmniej teoretycznie). Tak jest i tym razem - Burgundowe to propozycja na zimę, nieco mocniejsza (5,6%), z dodatkiem prawdziwych, suszonych owoców dzikiej róży. Akurat doświadczenia z tym owocem w piwie mam średnie (Perła Winter, do tej pory bolą mnie zęby na samą myśl...), więc cudów nie oczekuję. Ale ciekawość pewna jednak jest, a poza tym to pierwsza partia, więc piwowarzy nieco mocniej się postarali. Zatem do dzieła.

poniedziałek, 28 października 2013

Ursa Maior, Megaloman

Dziś w ręce wpadła mi kolejna ciekawostka. Coś, co chyba można bez zawahania nazwać piwem rzemieślniczym. W szkle wylądował Megaloman z bieszczadzkiego browaru Ursa Maior.
Już gdzieś wcześniej wspominałem, że nieco nie nadążam za krajowymi nowościami piwnymi, więc podczas buszowania w sklepie piwnym w dziale "polskie" co chwila byłem czymś zaskakiwany.
O tym projekcie słyszałem już nieco wcześniej, ale dopiero teraz trochę bliżej mu się przyjrzałem. I przyznam szczerze, że bardzo mi się podoba. Bez zadęcia, bez hipsterstwa i bez wzorowania się na amerykańskiej stylistyce. Megaloman to niby AIPA, ale jakaś taka bardziej swojska.
Zresztą, jeśli ktoś jest ciekaw, niech najlepiej sam odwiedzi stronę http://ursamaior.pl/aboutus i poczyta sobie.
Ja za takie inicjatywy trzymam kciuki, ale oczywiście najbardziej interesuje mnie samo piwo. Pora więc go spróbować. Zapraszam dalej!

czwartek, 24 października 2013

Dictador 20 YO Solera Rum

Pora zacząć drugą setkę, a na tą okazję też przyda się coś ciekawego. Padło więc na rum Dictador w wersji 20 - letniej. Od razu na wstępie muszę jednak jedną rzecz wyjaśnić. Ten rum nie do końca ma 20 lat. Dlaczego? Przez system dojrzewania zwany solera. Nie będę tu wchodził jakoś mocno w szczegóły, ogólnie system solera polega na mieszaniu destylatów młodszych ze starszymi. Beczki stoją ustawione w kilku warstwach, na dole znajduje się trunek najstarszy, na górze najmłodszy. Po zabutelkowaniu części najstarszego, ubytek w beczce jest uzupełniany młodszym z górnej warstwy.
Jak więc określić wiek w takim przypadku? Nie jest to proste, i zazwyczaj wiek podany przy trunku z tego systemu produkcji jest wiekiem orientacyjnym. Może oznaczać średni wiek, bądź też wiek najstarszej składowej. Tak więc Dicador  20 YO (a raczej jego składowe) ma CO NAJWYŻEJ 20 lat, a nie co najmniej, jak to jest choćby w przypadku szkockiej whisky.
Tyle wyjaśnień w sprawie wieku. Sam rum powstaje z soku z trzciny cukrowej, więc najogólniej można stwierdzić, że to trunek nieco lżejszy, niż rumy powstające z melasy. Produkowany jest w Kolumbii, w rozlewany w butelki przywożone z...Japonii. Nie wiem, na czym polega ich wyjątkowość, być może nigdzie bliżej nie ma producenta tak ładnie oklejającego szkło gumową warstewką. Ale skoro stać ich na takie fanaberie...
Starczy jednak już tych przydługich wstępów, zabieram się do degustacji.

czwartek, 17 października 2013

De Molen, Heil & Zegen

Dziś mały jubileusz - setny post na blogu, nie mogło więc zabraknąć jakiegoś dobrego trunku. A że przy okazji, zupełnym przypadkiem (naprawdę, zupełnym przypadkiem) setny post zbiegł się z tysięcznym, zdegustowanym przeze mnie piwem, to wyciągnąłem coś ciekawego z piwniczki. Dziś w szkle wylądował De Molen Heil & Zegen, czyli po naszemu ocalenie i błogosławieństwo (ciekawe nazwy swoją drogą...).
Co tak wyjątkowego jest w tym piwie poza tym, że spędziło 5 lat w ciemnym pomieszczeniu? Choćby to, że według mojej wiedzy zostało uwarzone tylko raz. A więc mocno limitowana seria, numerowane butelki itp (w sumie było ich 384). Niby nic nadzwyczajnego w dzisiejszych czasach, gdy co chwilę dostajemy "super limitowaną, jedyną w swym rodzaju edycję", ale jednak miło spróbować czegoś, czego niewielu miało okazję się napić.
Pomijając już kwestie ilościowe, piwo tak czy inaczej jest całkiem interesujące. Styl to Imperial IPA, czyli mocniejsza wersja zwykłego IPA. Mocy faktycznie jest sporo, bo aż 10,8%. Nachmielono je amerykańskim Amarillo i czeskim Saaz. Dodatkowo dostajemy informację o kolorze - 123 EBC, i o goryczce - 92,6 EBU (to już okolice końca skali...). Zapowiada się więc bardzo treściwa "siekiera", ale okazja jest nie byle jaka. Zatem czas zacząć! Zapraszam dalej!

wtorek, 15 października 2013

Delord V.S.O.P. Armagnac

Dziś kolejna degustacja w stylu "zapuszczam się na średnio zbadany ląd", czyli armaniak Delord V.S.O.P. Nie jest to zupełnie dziewicza podróż, bo z tego typu trunkiem miałem już do czynienia, ale dawno temu i niekoniecznie było to spotkanie z zacięciem degustacyjnym.
Na wstępie co nieco o armaniaku. Najprostsze, co można o nim usłyszeć od niektórych, to "to prawie to samo, co koniak, tylko z innego rejonu". W bardzo dużym uproszczeniu można taką definicję zaakceptować, ale sprawa jest nieco bardziej złożona.
Koniak jest destylowany w tradycyjnych alembikach (destyluje się go dwukrotnie), natomiast armaniak w aparatach kolumnowych. Stąd też stwierdzenie "koniak destyluje się dwa razy, a armaniak raz" jest prawdziwe, ale trzeba zaznaczyć, jaki to rodzaj destylacji. Bo w przypadku kolumny jednokrotna destylacja oznacza zazwyczaj wielostopniowy proces.
No i jeszcze jedna, z punktu pijącego równie ważna cecha armaniaku, bardziej jednak dotycząca regionu. Nie jest on tak skomercjalizowany, jak Cognac. Nie ma tam wielkich koncernów, które niepodzielnie dominują, i produkują trunki dobre, ale skrojone raczej pod masowego odbiorcę (choć oczywiście nie tylko koncerny produkują koniak). Armaniaki to typowo regionalny wyrób, charakterystyczny, ale też przez takie rozdrobnienie mogący się znacząco różnić jakością.
To, co piję dziś, to armaniak klasy vsop, czyli taki, który spędził w beczce około 4 lat. Co ciekawe, Delord, według tego, co udało mi się przeczytać, miesza destylaty pochodzące z tradycyjnych alembików z destylatami powstającymi w kolumnach. Wyłamuje się zatem nieco ze schematu. A jaki jest tego efekt? Zapraszam dalej.

niedziela, 13 października 2013

St Feuillien Saison

Dziś wylądowało u mnie w szkle piwo z kolejnego niezbyt obficie reprezentowanego w Polsce stylu - Saison z browaru St Feuillien. Czym dokładnie jest ten sezonowy styl? To farmerskie piwo, wytwarzane w południowej Belgii. Jego głównym zadaniem miało być orzeźwianie w letnich miesiącach, a skoro miało być gotowe na ten okres, to warzyło się je na koniec zimy. Naturalnie na ciepłe dni najlepsze pasowałoby bardzo lekkie piwo, ale taki wyrób był nietrwały (to było dawno, dawno temu, jeszcze przed pasteryzacją i mikrofiltracją). Co więc najlepiej je zakonserwuje? Oczywiście alkohol, z pomocą chmielu. Nie można było jednak z procentami przesadzić, wszak piwo miało orzeźwiać, a nie upajać. Efektem tego kompromisu były trunki z zawartością alkoholu w okolicach 6%, co w porównaniu do dzisiejszej, belgijskiej normy wydaje się wynikiem dość skromnym.
W naszych czasach saisony warzy się przez cały rok, poza tym nie warzy się ich już tylko w określonych rejonach Belgii, a na całym świecie. Można narzekać na globalizację i zanikanie regionalnych tradycji, ale dzięki temu można się delektować takimi piwami przez cały rok. Można też oczywiście sprawdzić, czy na świecie ktoś robi to lepiej. Ja jednak zdecydowałem się na klasykę, dlatego dziś będę próbował piwa z browaru St Feuillien. Lato co prawda już się skończyło, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Zatem zapraszam dalej.

środa, 9 października 2013

Rodenbach Grand Cru

Myślałem dość długo, jak zacząć wpis, bo jego "bohater" jest dość niezwykły. Z jednej strony to tylko piwo, w dodatku produkowane przez belgijskiego giganta, Palma. Z drugiej strony, jest to trunek niepospolity, bardzo oryginalny, i mimo, iż reprezentuje specyficzny styl, powszechnie znany.
Co więc niezwykłego jest w piwie Rodenbach Grand Cru? To niesamowita mieszanka dwóch piw - młodego i leżakującego 24 miesiące w beczkach dębowych. W beczkach, żadnych chipsów.
Piwo jest traktowane drożdżami górnej fermentacji, a dodatkowo podczas leżakowania wystawia się je na działanie dzikiej flory bakteryjnej, która wytwarza kwas mlekowy. Jakie mogą być efekty? Na pewno ciekawe, skoro sam Michael Jackson określił je mianem "belgijskiego burgunda".
Zatem nie rozwijam już nudnego wstępu, i kuszony zapachem Rodenbacha zabieram się za degustację. Zapraszam dalej!

piątek, 4 października 2013

Cydr Ignaców

Myślałem, że o cydrach już więcej w tym roku pisać nie będę, ale wyszło inaczej. Po kilku degustacjach temat wydawał mi się chwilowo zaspokojony, ale podczas buszowania po sklepach piwnych trafiłem na coś interesującego - cydr z Ignacowa. Co w nim ciekawego? Ano ponoć to bardzo dobry trunek, w niczym nie ustępujący produktom zagranicznej, dużo bardziej doświadczonej konkurencji.
Twórcy ponoć byli zainspirowani cydrami z zachodniej Anglii, zapewne więc Ignaców to owoc prób pod tytułem "zróbmy coś podobnego, a nawet lepszego". Gdzieś tam nawet przeczytałem, że wyspiarze ponoć byli pod wrażeniem podczas degustacji napitku spod Grójca. Ja niestety porównania z brytyjskimi cydrami nie mam.
Sam cydr zwraca uwagę na półce, choć minimalistyczny styl etykiety pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Ale ponoć taka teraz moda. A że i cydry są modne... zresztą, wystarczy spojrzeć na listę miejsc, w których Ignacowa można się napić. Na szczęście można go też kupić w zwykłych sklepach, no ale tym to już nie ma się co chwalić, żaden lans.
Zwraca też uwagę cena. Nie wiem, czy zrywanie jabłek w Polsce jest dużo droższe, niż w krajach zachodniej Europy, a może transport z Grójca do Warszawy kosztuje więcej, niż z Francji do Polski? W każdym razie - cena 8 złotych za 275 ml cydru to sporo. W Marks&Spencer mignął mi jakiś cydr vintage za około dyszkę za pół litra. No ale pewnie nie ta klasa, nie ten styl. A może po prostu się czepiam. Zatem staram się zapomnieć o cenie, nie zwracać uwagi na lans i hipsteriadę, wlewam Ignaców do szkła i zaczynam.

czwartek, 3 października 2013

Dębowa Black Oak

Po niedawnej przygodzie z czarnym Stanislavem dziś coś równie ciemnego - Dębowa Black Oak. Wódka w sumie dość popularna, ale pewnie w większości przypadków raczej kupiona jako prezent, niż jako trunek do spożycia. Choć z drugiej strony - skoro ktoś ją dostaje, to pewnie też i ktoś ją pije, więc świadomość w narodzie powinna istnieć. Ja również jej próbowałem, jednak były to nieco niesprzyjające degustacji okoliczności. Wódka zainteresowała mnie jednak na tyle, że postanowiłem się nad nią bardziej skupić.
Przy okazji chciałem też czegoś się o niej dowiedzieć, ale niestety nie jest to łatwe. Nawet producent nie umieszcza na stronie żadnych ciekawych informacji, poza krótkim opisem smaku. Co to zatem za wynalazek? Cóż, najprostszą opcją są aromaty i barwniki, a skoro firma nie chwali się naturalnymi składnikami, to rzeczywistość może być dość smutna.
Ja jednak staram się nastawiać pozytywnie. Nawet jeśli współczesna chemia brała udział przy tworzeniu tego trunku, to w sumie liczy się efekt końcowy. Pora więc sprawdzić, co to za cudo. Zapraszam dalej.

wtorek, 1 października 2013

Zawiercie, Jurajskie Stout Czekoladowy

Ciągle nie jestem w stanie zrozumieć, co kierowało zarządzającymi Browarem na Jurze, którzy zwykłego stouta nazwali "Zawiercie czekoladowe". Może w kraju, w którym połowa półek piwnych nie jest zastawiona rozmaitymi, aromatyzowanymi wynalazkami, miałoby to jakiś sens, ale u nas? Toż to oczywisty strzał w kolano! Bo i kto będzie kupował piwo, które kusi taką nazwą tabliczką czekolady na etykiecie? Jeśli jeszcze w dodatku zostanie ustawione na półce obok Magnusa Czekoladowego, to nieszczęście gotowe. Potem krzyki, że to gorzkie, i że w ogóle nie czuć czekolady, i co to w ogóle za świństwo?
Ktoś jednak w końcu poszedł po rozum do głowy i zrozumiał że to, iż piwo ma czekoladowe nuty w aromacie, nie znaczy od razu, że trzeba je nazywać czekoladowym. Lepiej późno niż wcale. Dzięki temu dziś w mojej szklance wylądowało Jurajskie Stout Czekoladowy. Nie będzie przynajmniej wrażenia, że znów katuję się jakimś smakowym wynalazkiem. Choć "słodyczowy" człon w nazwie może zwabić kilku nieświadomych. W każdym razie Zawiercie nieco odświeżyło swoją gamę piw, można więc im się przyjrzeć z bliska i sprawdzić, co obecnie oferują. Zapraszam zatem do dalszej lektury!

niedziela, 29 września 2013

Tobermory 1995 Murray McDavid 15 YO

Dziś do szkła trafia pierwsza na moim blogu whisky z rozlewu niezależnego.
Dla niezbyt zorientowanych w temacie na szybko wyjaśnię, o co z tymi rozlewami chodzi. Otóż jest grupa firm (ostatnimi czasy coraz liczniejsza), która zajmuje się kupnem beczek whisky od destylarni i ich późniejszym rozlewem. W zdecydowanej większości przypadków wiadomo, z jakiej gorzelni trunek pochodzi, choć bywają wyjątki.
A jaki jest cel takiego postępowania? Przecież oficjalna oferta destylarni jest na tyle bogata, że prawie każdy powinien znaleźć coś dla siebie. No właśnie, kluczowe jest stwierdzenie "prawie każdy". Whisky od niezależnych dystrybutorów to jakby kolejny krok na drodze poznawania tego trunku. Zazwyczaj rozpoczyna się od blendów, potem przychodzi czas na oficjalne malty, a dalej jest już tylko trudniej.
Niezależne rozlewy z kilku względów są bardzo interesujące. Przede wszystkim często dają możliwość poznania trunku nieco różniącego się od tego pochodzącego z oficjalnej linii producenta. Poza tym można trafić na destylat pochodzący z jednej beczki, rozlany bez rozcieńczania wodą (czyli w mocy beczki), bez filtracji i barwienia. No i jeszcze kwestia ilości - serie są zazwyczaj dość krótkie, nie przekraczają zwykle kilkuset butelek. Oczywiście te wszystkie cechy nie sprawiają, że taka whisky z automatu będzie lepsza, niż oficjalna wersja. Może być miażdżąco lepsza, ale też słabsza. Kwestia tego, jak się trafi. A do tego niezbędna jest spora wiedza i doświadczenie w poszukiwaniu tych najlepszych rozlewów.
Dzisiejsza Tobermory pochodzi od jednego z bardziej znanych dystrybutorów - Murray McDavid. To jeszcze nie top, raczej podstawowa linia bottlera. Ale są jednak powodu, dla których mnie zainteresowała. Po pierwsze - whisky Tobermory z oficjalnego rozlewu nie jest w Polsce zbyt popularna. Po drugie - ta wersja ma ciekawe "finiszowanie" - część okresu dojrzewania spędziła w beczkach po winie Rioja. Co z tego wyszło? Zapraszam dalej.

czwartek, 26 września 2013

Stanislav Roasted Espresso

Po serii piwnych degustacji pora wrócić do nieco mocniejszych trunków. W szkle wyląduje dziś coś odrobinkę dziwnego. Choć w sumie patrząc na rozwój rynku wódek - to już chyba żadne zaskoczenie, po podobnych trunków jest już kilka. W każdym razie - dziś na tapetę trafił Stanislav Roasted Espresso.
Jest to jedna z tych wódek, które (niestety) powstawały w naszym kraju od razu z przeznaczeniem na eksport. Dziwna to sytuacja, gdy światowi giganci pchają się do nas drzwiami i oknami, a rodzimi producenci pomijają własny rynek, ale cóż, widać ktoś wiedział lepiej.
Co ciekawe - na oryginalnej nalepce widnieje informacja o 35% alkoholu, a na doklejonej polskiej - o 37,5%. Czyżby "odrzut z eksportu" był jakoś wzbogacany mocą?
Sam pomysł na taką wódkę wydaje mi się bardzo ciekawy (jest jeszcze kilka interesujących smaków), choć prawdopodobnie głównym zamierzeniem producenta było stworzenie solidnej bazy do koktajli. A czy da się to pić samo? Kiedyś słyszałem opinię, że Polacy nie potrafią pić wódek smakowych. Pod ogórki i śledzia to się nie nadaje, a żeby bawić się w domu w mieszanie? Szkoda czasu. Dzięki takiemu tokowi myślenia zniknęły z rynku smakowe Wyborowe, choć za nimi chyba nie ma co tęsknić.
W każdym razie - czy kawowy Stanislav nadaje się do picia solo, i co to w ogóle za trunek? Zapraszam dalej!

wtorek, 17 września 2013

Anchor Brewing, Old Foghorn

Nie miałem dziś w planach sięgania po tak ciężką artylerię, ale niestety (a może stety?) pogoda mnie sprowokowała. W sumie może nawet nie tyle pogoda, co wspaniali kierowcy, którzy mimo kroczącego chodnikiem przechodnia, nie są w stanie bądź nie chcą ominąć kałuży. Piszę kierowcy, bo było ich kilku. Na ledwie kilometrowym odcinku. Zatem w szampańskim wręcz nastroju, ociekający deszczówką, wróciłem do domu i musiałem jakoś poprawić sobie humor. A że przy okazji trzeba się też jakoś rozgrzać? Padło więc dziś na barley wine, konkretniej Old Foghorn z browaru Anchorn.
Ten gatunek piwa nie jest niestety zbyt powszechny w naszym kraju. Nawet nasi rewolucjoniści niespecjalnie kwapią się do odkrycia go masom. Czy ma tu znaczenie, że piwa te są wybitnie słodowe i nie da się niczego zamaskować chmielem? Być może... W każdym razie - piwa na pewno mają stały krąg odbiorców, bo spośród importowanych frykasów właśnie barley wine najszybciej znika z półek. Może ktoś powiedzieć, że to ze względu na małe ilości. Ok, ale mimo wszystko piwa za ok. 20 złotych same się nie sprzedają. Coś w nich musi być. Co więc? Krótka lektura charakterystyki stylu, a nawet sama jego nazwa, wiele wyjaśniają. Piwa są mocne, złożone, z całym bogactwem sodowo - owocowych aromatów. A Old Foghorn jest jednym z jego solidnych przedstawicieli. Co oferuje? Zapraszam dalej!

poniedziałek, 16 września 2013

Anderson Valley, Winter Solstice Seasonal Ale

Jesień zbliża się nieubłaganie. Pora wyciągnąć z szaf cieplejsze kurtki, odporne na błoto i wodę buty, no i oczywiście pora też na nieco bardziej treściwe piwa. Na szczęście coraz łatwiej dostępne są u nas typowo sezonowe piwa, z mniejszych i większych, krajowych i zagranicznych browarów. Nad jednym z tych zagranicznych chciałbym się dziś troszkę poznęcać. Konkretniej nad Winter Solstice z browaru Anderson Valley.
Historia browaru to książkowy wręcz przykład kroczenia od prawdziwie rzemieślniczej produkcji aż do skali prawie przemysłowej. Zaczynali jako mały browar restauracyjny, a dziś przy delikatnym wysiłku można bez problemu kupić ich produkty w Polsce. Co najlepsze - osiągnęli sukces dzięki dobrym piwom, a zwiększenie produkcji ich nie popsuło. Przynajmniej póki co.
Oczywiście Anderson Valley chwali się ekologią - 40% energii elektrycznej, zużywanej przez nich, powstaje dzięki kolektorom słonecznym (pośrednio dowiadujemy się o tym już patrząc na kapsel). Dodatkowo dowiadujemy się o przerabianiu makulatury i butelkach, na których produkcję używa się 60% szkła z recyklingu. Nie wiem, czy świat dzięki temu będzie lepszy, piwo na pewno nie, ale zawsze lepiej powiedzieć o tym, niż że pijemy piwo ze smrodzącego molocha.
Ale żeby nie zapomnieć o najważniejszym! Jak smakuje sezonowy wytwór ekologicznego browaru? Zapraszam dalej!

środa, 11 września 2013

Smiske Extra Nature Ale

Po wczorajszej, niezbyt udanej przygodzie z jabłonowskim Blond, naszła mnie ochota na wypicie czegoś prawdziwie belgijskiego. Na ciężkie klasztorniaki i mocarne ale jeszcze troszkę za ciepło (choć już zdarzyło mi się zmarznąć tego lata), więc wyciągnąłem z zapasów coś w wadze średniej. W szkle wylądowało piwo z belgijskiego mikrusa Smisje - Smiske Extra Nature Ale.
Samo piwo jest trochę w nurcie modnych w naszym kraju piw. Pochodzi z browaru "rzemieślniczego" (choć w tym przypadku cudzysłów mógłbym usunąć), jest "ejlem", w dodatku solidnie chmielonym, także na zimno (standardowa wersja, bez "extra" w nazwie, nie przechodzi tego etapu). Jest jednak pewien ważny szczegół, który odróżnia to piwo od polskich "rzemieślników" - sypano do niego belgijskie szyszki. I tu u niektórych może pojawić się duży problem. Dobre piwo bez amerykańskiego chmielu? Tak się da?! Cóż, jak widać tak. Choć czy jest dobre, to sprawdzę dopiero za chwilę. Ale już przy pisaniu wstępniaka roznosił się bardzo przyjemny zapach. Zatem zapraszam dalej!

wtorek, 10 września 2013

Manufaktura Jabłonowo, Blond

Okazuje się, że dobre piwo można zrobić wszędzie. Nawet w Jabłonowie! Browar, który kilka lat temu kojarzył się z "supermocnymi" w PETach, obecnie ma dział dla nieco bardziej wymagających klientów - Manufakturę Piwną. Wypuściła ona już kilka piw, niektóre - jak "gryczane" czy Pils, zdobyły nawet sporo miłośników. Jestem jednym z nich, szczególnie jeśli chodzi o pilsa.
Jednak poza miodowymi czy zwykłymi jasnymi, pojawiają się też bardziej wyrafinowane pozycje. Jakiś czas temu pojawiło się Klasztorne na wzór piw trapistów, któremu może trochę brakuje do belgijskich pierwowzorów, ale na pewno jest piwem smacznym i bardzo pijalnym.
Kolejną z takich propozycji jest Blond, czyli jasne piwo, warzone ponownie według belgijskich wzorców. Cenna to inicjatywa, szczególnie w czasach, gdy następują wielkie zachwyty nad "ejlami" w stylach amerykańskich/anglosaskich, a nieco zapomina się, że wybitne piwa powstają też w Belgii.
Jabłonowo zamieszcza krótki opis na kontrze, w którym informuje między innymi o belgijskich drożdżach, przy okazji wspominając o tym, że piwo należy do grypy klasztornych. Cóż, w Belgii też panowała moda, żeby na butelce pojawiało się słowo "abbey".
Jak wypada to piwo, i czy w Mazowieckiem udało się uwarzyć coś w belgijskim klimacie? Zapraszam dalej.

czwartek, 5 września 2013

Stassen Excellence Cidre Cuvee Prestige

Po kiepskim początku września już myślałem, że zostanę z tą butelką do wiosny, ale pogoda jednak nieco się poprawiła. Można zatem spokojnie wyjść na taras i znów otworzyć butelkę cydru.
Tym razem nie będzie to jednak nic krajowego. To, co piłem do tej pory, było niezłe, ale postanowiłem ruszyć nieco głębiej w las. Dziś padło na cydr belgijskiego Stassena. Produkty tej firmy pojawiły się jakiś czas temu w naszym kraju. Portfolio mają bogate, a ja postanowiłem sięgnąć po trunek stojący na szczycie hierarchii - Stassen Excellence.
Oczywiście nie jest to cydr od małego producenta - Stassen należy do grupy Heinekena, więc raczej nie robią tego w szopce na skraju sadu. Jednak ich produkty zbierają przyzwoite oceny, a w dodatku najlepszy z nich udało mi się kupić za około 12 złotych. Dużo? Lubelski kosztuje obecnie około 11 za litrową butelkę w "ptysiowym" stylu, a tu dostałem elegancką szampanówkę, zamykaną naturalnym korkiem. Chyba jasne, którą butelkę postawilibyście na stole na "nieformalnym" tarasowym spotkaniu ze znajomymi?
Ale w sumie nie o opakowanie chodzi. Liczy się zawartość, a ta zapowiada się obiecująco. Specjalnie dobrane, bardziej taniczne odmiany jabłek, plus aż 7% mocy. Czy Stassen Excellence podoła oczekiwaniom? Pora sprawdzić!

wtorek, 3 września 2013

Chłopska Pędzona Pomarańczowo - Orzechowa

Widać od pewnego czasu, że wraca moda na "ludowe". Po okresie zachłyśnięcia wszystkim, co importowane i z daleka, zaczęliśmy chyba doceniać to, co może nam zaoferować krajowa produkcja. Dotyczy to oczywiście również alkoholi. Myślę, że powoli wygrzebujemy się z dołka, co udowadnia coraz większa liczba klasycznych pozycji. Wracają pieprzówki, jarzębiaki (to chyba na tych dwóch typach wódek najbardziej widoczny był upadek polskiej "myśli wódczanej"), obok nich pojawia się też wiele innych, przynajmniej w teorii ciekawych propozycji. Owszem, można je było kupić i kilka lat temu, ale najczęściej były to mocno niszowe i dość drogie produkty. Teraz zaczynają się pojawiać trunki szerzej dostępne, a przy okazji nieco tańsze. Oczywiście przy cenie 30 złotych nie ma co oczekiwać manufakturowej jakości, ale da się spróbować czegoś ciekawszego niż zwykła czysta.
Jedną z takich opcji jest seria Chłopskich Pędzonych. W niej właśnie pojawiła się pieprzówka, nalewka z czarnego bzu, czy właśnie dziś przeze mnie opisywana pomarańczowo orzechowa. Ładny wygląd, stylizacja "na ludowo", do tego niezła cena. Czy więc jest jakiś haczyk? Chętnie podejmę się sprawdzenia. Zapraszam dalej!

czwartek, 29 sierpnia 2013

De Molen, Winterhop

Jak wiadomo powszechnie, Polska IPĄ stoi! Obecnie to chyba najpopularniejszy niszowy gatunek piwa, który wszyscy piją i do którego wszystko jest porównywane. Oczywiście powstają różne jej odmiany, browary prześcigają się w warzeniu coraz mocniej chmielonych piw itd... Ja oczywiście nie mam nic przeciwko, bo przecież wiadomo, że kilka lat temu chmielu w polskim piwie brakowało. Jakie polskie IPA są, to już inna kwestia. Ale gonimy świat, i na pewno nastąpi w końcu okres stabilizacji i powszechnej szczęśliwości. Oczywiście świat będzie już gonił za czymś innym, a my zostaniemy z tą IPĄ ja ten... Ale ponoć, jak już chyba wcześniej pisałem, modne stają się kwasy, więc polskie browary mają okazję się wykazać!
Oczywiście przy okazji mody pije się nie tylko krajowe piwa. Kiedyś trafienie dobrego ale na półce z piwem było dużym sukcesem. Teraz można wręcz przebierać w tych trunkach. I właśnie przy takim przebieraniu wpadł mi w ręce produkt browaru De Molen, konkretnie Winterhop. Czemu wmieszano wątek zimowy do IPA? Nie wiem, ale nie przeszkadza mi to w spróbowaniu tego piwa w sierpniu. Jak wypada, i czy warto poświęcić na nie kilka groszy więcej, niż na krajowe wynalazki? Zapraszam dalej!

czwartek, 22 sierpnia 2013

Green Mill Cider

Zaczyna się robić nieco monotematycznie, ale dziś w szkle wylądował kolejny cydr. Miałem zrobić sobie jakiś przerywnik, ale w sumie sezon się kończy, no i do gry wszedł prawdziwy gigant. Otóż w sklepach zagościł cydr Green Mill, produkowany przez Kompanię Piwowarską. Działania firmy w ostatnich latach wydają mi się mocno zachowawcze, zatem jeśli oni zaczynają z cydrem, to musi to być pewniak. Polska musi spłynąć cydrem!
Pora na debiut wydaje mi się dość dziwna. Wakacje się kończą, sezon piwny także. Choć z drugiej strony - studenci wracają na zajęcia, a to jednak poważny "target"!
Green Mill nie wygląda krzykliwie - brązowa butelka, etykieta w spokojnych kolorach. Niekoniecznie coś, co ma zwrócić uwagę. Ale może KP jest tak pewna swego?
Mniejsza jednak o taktykę korporacji, bardziej interesujące jest to, co wlali do szkła. Zatem pora sprawdzić, jak smakuje Green Mill. Zapraszam dalej!

czwartek, 15 sierpnia 2013

Warka Cider

Uprzedzając od razu wszystkie wątpliwości czytających - ja też dałem się nabrać! Nazwa Warka była w moim przypadku tym bardziej myląca, bo butelki stały sobie w lodówce obok piwa Warka. Pomyślałem sobie, że skoro CO ma Somersby, KP będzie miała/ma cydr Green Mill, to i GŻ coś stworzy. Kontrę przeczytałem dopiero w domu. Ciekawe, czy prawnicy giganta zgrzytają zębami i obmyślają już taktykę i treść pozwu, czy odpuścili temat.
Faktem jest, że cydr Warka powstaje w Warce. Dla niewiedzących - to miejscowość około 50 kilometrów od Warszawy, w której działa też browar Warka. Oczywiście firma Warwin (czy tylko mi kojarzy się to z producentem win nieco tańszych?), przynajmniej moim zdaniem, ma prawo do używania nazwy miasta na swoim produkcie. Tym bardziej, że te rejony to prawdziwe jabłkowe zagłębie, więc skojarzenia z cydrem są jak najbardziej na miejscu. A że przy okazji można się podczepić pod bardziej znaną markę? Cóż, co nie jest zabronione, jest dozwolone.
A jak smakuje Warka Cider? Zapraszam dalej!

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Amrut Indian Single Malt Whisky

Ogólnoświatowa moda na whisky sprawia, że ludzie nie tylko wszędzie ją piją, ale też wszędzie starają ją się destylować. Teoretycznie nie jest to jakiś bardzo skomplikowany proces, można go przeprowadzić wszędzie, magazyn na beczkę też można wybudować w każdym zakątku świata. Dlatego co chwila kolejne destylarnie z różnych zakątków świata próbują zawojować świat swoimi wyrobami. Japonia to już żadna egzotyka, większość oswoiła się z whisky szwedzką czy niemiecką (w przypadku tej ostatniej może nadużyciem jest mówienie o oswojeniu, bo ponoć jest wyjątkowo podła), ostatnio pojawia się w Polsce nawet whisky z Tajlandii.
W całej kawalkadzie egzotyki nie powinny też nam umknąć Indie. Wszak to kolonia brytyjska, więc woda życia nie jest tam niczym nadzwyczajnym. A jeśli Indie, to oczywiście Amrut.
Choć sama marka wydaje się dość młoda, to destylarnia w Bangalore działa już ponad 60 lat. Z początku produkowała ponoć dość przeciętnej jakości trunki (podobnie, jak i inne indyjskie wytwórnie, produkujące whisky z... melasy!), ale na początku lat osiemdziesiątych wkroczyła na dobrą ścieżkę i jako cel obrała sobie produkcję wysokiej jakości destylatów słodowych.
Indie to dość specyficzne miejsce do produkcji whisky. Trunek dojrzewa tu, z racji gorącego klimatu, bardzo szybko, dużo większy jest też ubytek destylatu w czasie leżakowania (nawet do 11% rocznie). Czy szybsze dojrzewanie to wada, czy zaleta? Nie mi oceniać, pewnie tęgie głowy mogłyby o tym długo dyskutować. Faktem jest jednak, że Amrut nie podaje informacji o wieku destylatu na butelce, żeby nie zniechęcać klientów młodym wiekiem w sumie nietaniego produktu (indyjska whisky tańsza od szkockiej nie jest). Czy więc po ledwie kilku latach można otrzymać trunek zbliżony do kilkunastoletniego z chłodniejszej strefy klimatycznej? Trochę w to wątpię, ale oczywiście trzeba to samemu sprawdzić.  Zatem zapraszam dalej!

piątek, 9 sierpnia 2013

Amber, Grand Imperial Porter Chili

To pierwsze od dłuższego czasu piwo, przy którym miałem mieszane uczucia. Niby bardzo ciekawa nowość, bo nieczęsto widuje się portery z takimi dodatkami, ale z drugiej strony - picie portera przy 30 stopniach na zewnątrz? Toż to jakieś szaleństwo, które z pewnością skończy się solidnym bólem głowy rano. Ale niestety ciekawość była silniejsza. Czekałem tylko na przejście największych upałów, i z pewnym przyznaję podnieceniem sięgnąłem po Granda z chilli.
Czemu tak ciągnęło mnie do tego piwa? Lubię takie kontrastowe połączenia - czekolady z solą, chili, wasabi, słodko - ostre mięsa itp. Połączenie w porterze z Ambera jest tym ciekawsze, że bazę stanowi piwo o mocnym aromacie, więc ryzyko całkowitego zdominowania trunku przez ostrą przyprawę teoretycznie nie jest duże. Oczywiście lepiej by było, gdyby Grand miał 22% ekstraktu, ale nie ma co narzekać.
Pomarudzić można oczywiście na datę premiery. Nie wiem, czym się kierował zarząd browaru, wypuszczając portera w samym środku lata. Może liczą na świadomych odbiorców, którzy wrzucą piwo na pół roku do szafki, żeby dojrzało? Chyba niekoniecznie. Zatem większość pewnie wpije go mocno schłodzonego, co oczywiście zbrodnią nie jest, ale może troszkę zakłócić wrażenia smakowe. Ja swojego wyciągnąłem z lodówki sporo wcześniej, butelka bardzo ładnie się spociła, i wręcz mówiła do mnie "otwórz, wypij!". Zatem kończę przydługi wstęp i zaczynam! Zapraszam dalej.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Flor de Cana 7YO Grand Reserve

Po niezbyt przyjemnych początkach z rumem na moim blogu (konkretnie tych) postanowiłem się nie zniechęcać i poszukać dalej. Zmieniłem jednak nieco obszar poszukiwań. Mógłbym oczywiście spróbować siedmioletniej Havany, bo i kupić łatwo, i licznik odwiedzin pewnie by na tym zyskał. To jednak byłoby czymś w stylu picia popularnego blenda. No niby nic w tym złego, dobrze podzielić się wrażeniami, ale jest sporo ciekawszych rzeczy do spróbowania. Idąc tym tropem na dziś przygotowałem sobie nikaraguański rum Flor de Cana w wersji siedmioletniej. Czemu akurat ten? Cóż, zbiera dość pochlebne opinie, dostał kilka wyróżnień na różnych imprezach (tak, wiem, to bardzo miarodajne...), a poza tym nie kosztuje jakichś kosmicznych pieniędzy. Co więc można mieć, decydując się na nieco mniej popularny rum w okolicach stówki? Zaraz się okaże, zapraszam dalej!

niedziela, 4 sierpnia 2013

Namysłów Białe Pszeniczne

Do tej pory Browar Namysłów kojarzył mi się z raczej przeciętnymi wytworami sztuki piwowarskiej. Niby nie były to kwasy czy jakieś tanie poniewieracze, ale też nie miały w sobie niczego, co zachęcałoby do częstszego sięgania po nie. Ostatnio zresztą urządziłem sobie małą przekrojówkę piw z Namysłowa (nowe etykiety kuszą!), i utwierdziłem się w swoim przekonaniu. Nie było źle, ale piwa są z gatunku tych, które absolutnie nie zapadają w pamięć. Jeszcze nie tak słabe jak koncernowe wyroby, ale do piw solidnych im daleko.
Widać jednak, że w browarze planują ekspansję na rynek. Pojawiły się reklamy, chwalą się fermentacją w otwartych kadziach, "prawdziwością" piwa. Ludzie, którzy wcześniej nie słyszeli o Browarze Namysłów, teraz zaczynają pytać o jego piwa. Zatem chyba się udało.
Jednym z elementów tej akcji jest nowe piwo - Namysłów Białe Pszeniczne. Spodziewałem się, że będzie to zwykła pszenica w stylu niemieckim (co widać po szkle, w które piwo zostało nalane), a tu niespodzianka! Białe to witbier! Czyli jednak mamy dość odważny eksperyment. Z drugiej strony - piwo będzie się czymś wyróżniało, a trunki tego typu (jak choćby Obolon Bile) mają swoich wiernych odbiorców. Zatem plus za wypełnianie niszy, drugi plus za rozsądną cenę piwa (około 3,7 złotego). A jak w praktyce wypadł Biały Namysłów? I czy wyskoczył ponad przeciętny poziom piw z tego browaru? Zapraszam dalej!

sobota, 3 sierpnia 2013

Meukow VSOP

Po spróbowanym niedawno przeze mnie koniaku Meukow VS, przyszła pora na jego nieco starszego brata - wersję VSOP. Na temat samej marki napisałem już nieco przy opisie VS-ki, więc nie będę się powtarzał.
Podstawowa wersja nawet przypadła mi do gustu, spodobały mi się jej owocowe aromaty, choć mój kolega określił je "ordynarnymi". Może trochę tak jest, może taka ilość słodyczy kłóci się nieco z ideą wysublimowanego destylatu, ale z drugiej strony, to podstawowy produkt w gamie, więc jego "łatwiejszy" charakter z pewnością zjedna mu większą rzeszę konsumentów. Bo wiadomo, że nie robią tego dla idei...
Czego więc mogę spodziewać się po wersji VSOP? Cóż, teoretycznie większej złożoności i ciekawszych aromatów. Jak będzie? Zapraszam dalej.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Bacchus Oud Bruin

Po kilku ostatnich opisach dość popularnych w naszym kraju gatunków piwa, pora dziś na coś nieco bardziej egzotycznego. Padło na flamandzki Oud Bruin, a reprezentuje go Bacchus.
Sam styl to prawdziwa piwna klasyka. Pojawił się około XVII wieku (swoją drogą - to się nazywa tradycja!), a trunki mają charakterystyczne, owocowo - winne aromaty. Oczywiście nie w samej Belgii takie piwa są warzone, powstają też w Stanach Zjednoczonych. Tam zapanowała prawdziwa moda na "sour ales" (czyli wszystko co kwaśne - w sumie u nas niektóre browary kwasy warzą od dawna, ciekawe czy wiedzą, że wyprzedzili modę?), prawie każdy już to robi, więc jest co popić.
U nas niestety wybór jest bardzo ubogi, w zasadzie trzeba łapać co się trafi, ale od czasu do czasu coś gdzieś rzucą. Zastanawia mnie tylko przy okazji, ile osób biorąc takie piwo w ciemno, stwierdziło, że trafili popsutego kwasa? No ale jak się zapłaciło z dychę za butelkę, to nawet jak wykręca jadaczkę, to trzeba pić i chwalić!
Mi trafił się oud bruin z browaru Van Honsebrouck. Opakowanie to butelka pół - szampanówka, owinięta bardzo gustownym papierkiem (odpada odmaczanie etykiety, uff!). Prezentuje się ładnie, i zwraca uwagę, więc potencjalna ilość ofiar kwacha rośnie! A skoro już stałem się jedną z nich, to pora podzielić się wrażeniami. Zapraszam dalej!

środa, 31 lipca 2013

Hevelius Kaper

Na wstępie od razu krótkie wyjaśnienie - piwo obecnie w zasadzie naszywa się Kaper, już bez Heveliusa, więc i tytuł posta powinien być inny. Ale trochę dziwnie wyglądałby jeden wyraz, więc jest jak jest.
Oto zatem dziś trafiło w me ręce "najmocniejsze jasne piwo produkowane w Polsce" (tak zachwala je na swojej stronie Grupa Żywiec). Czy jest ono na pewno najmocniejsze? Ciężko powiedzieć, myślę, że fani Browaru Jabłonowo mogą protestować. Nie da się jednak zaprzeczyć, że przynajmniej teoretycznie Kaper jest skierowany do nieco innego "targetu" niż mocarne wynalazki w plastykowych butelkach. Do jakiego? Część pewnie stanowią osoby z sentymentem wspominające dawnego Heveliusa. Oczywiście spora grupa pijących będzie w tym trunku szukać wyłącznie procentów - i z pewnością je znajdą. Jest ich prawie dziewięć. Ale czy to piwo ma do zaoferowania coś poza mocą? I czy w ogóle w Polsce można zrobić jasne piwo dolnej fermentacji, które nie będzie "mózgotrzepem"? Szczerze mówiąc mam co do tego spore wątpliwości, ale jednak postaram się to sprawdzić. Zatem biorę głęboki oddech, z pewnymi obawami sięgam po butelkę i zaczynam.

czwartek, 25 lipca 2013

Bavaria 0,0% Wit

Dziś będzie nieco nietypowo, bo bezalkoholowo.
Na pewno wielu stawało przed jakże poważnym problemem - mianowicie chce się piwa, a nie można napić się alkoholu. Wyjść oczywiście kilka się znajdzie - od całkowitej rezygnacji, na poszukiwaniu bezalkoholowej alternatywy skończywszy. Jakie opcje szukając piwa bezalkoholowego mamy do wyboru, z grubsza wiadomo. Pewnie też każdy miał okazję spróbować bezalkoholowego lagera. Z grubsza wszystkie smakują podobnie - trochę chmielu, mocne nagazowanie i specyficzny, nieco podobny do słodzika, posmak (swoją drogą znalazłem podobny w pitym jakiś czas temu winie bezalkoholowym - paskudztwo!).
Pewną opcją są ciemne piwa karmelowe, a w obecnym czasie w zasadzie tylko jedno, plus jeszcze smakowe bavarie. No a jak już się człowiek zakręci wokół tych owocowych dziwactw, to trafia też na coś ciekawego - czyli bezalkoholowego witbiera. Bezalkoholowe pszenice niemieckie już widziałem (szkoda, że ciężko je dostać), ale wita - nigdy. Cóż więc pozostaje? Koniecznie trzeba spróbować!

poniedziałek, 22 lipca 2013

Bacardi Oakheart

Trzeba poszerzać horyzonty i ciągle iść do przodu, bo kto stoi w miejscu, ten w zasadzie się cofa. Zatem pora zabrać się za degustację rumów. Zatem dziś Bacardi Oakheart (w tle słychać drwiący chichot). Tak, nie ma to jak zacząć pić rumy od nie - rumu. Ale cóż, musicie wybaczyć, akurat to mi wpadło dziś w ręce. W planach są trunki mające nieco więcej wspólnego z tą kategorią, ale to jeszcze nie teraz.
Co do samego Oakhearta - jest to oczywiście tzw. "napój spirytusowy", czyli mieszanina rumu, przypraw, cukru i aromatów (plus dla producenta, że w ogóle podaje skład, na większości tego typu napitków takie informacje się nie pojawiają). W założeniu zapewne ma się pić łatwo, lekko i przyjemnie. Nie jest to więc trunek dla koneserów gatunku, a raczej dla średnio wymagających użytkowników, którzy nie będą nad nim cmokać i kontemplować, tylko szybko opróżnią szklankę. Co zatem ma do zaoferowania, i czy w ogóle warto mu poświęcać chwilę, czy może lepiej kupić jakiś krajowy "napój spirytusowy" w dwukrotnie niższej cenie? Zaraz to sprawdzę, zatem zapraszam dalej!

środa, 17 lipca 2013

Tomatin 12 YO

Na dzisiejszą degustację wybrałem whisky Tomatin w wersji dwunastoletniej. Powstała ona w destylarni interesującej z co najmniej dwóch powodów. Jakich? Pierwszy niekoniecznie jest związany z samym trunkiem. Otóż gorzelnia wykazała się kreatywnością i zaczęła wykorzystywać gorącą wodę pozostałą po destylacji do... hodowli węgorzy!
Druga ciekawostka - jako pierwsza została przejęta przez kapitał pochodzący z kraju kwitnącej wiśni. Tam też ponoć Tomatin 12 YO jest bardzo popularny.
Gorzelnia Tomatin była w latach siedemdziesiątych największą szkocką destylarnią, ale nawet pomimo tego nie ominął jej kryzys z początku lat osiemdziesiątych. Wtedy właśnie został przejęty przez Japończyków. Wcześniej destylat wykorzystywano głównie do blendów, nowy właściciel postanowił jednak promować bardziej wersję single malt. Pojawiło się więc kilka wersji w różnym wieku, można je nawet bez problemu (i w dość rozsądnych cenach) nabyć w Polsce.
Ja na dzisiejszy wieczór wybrałem Tomatin 12 YO, o mocy 40%. Jest to jedna z podstawowych wersji (niżej w ofercie znajduje się jeszcze Tomatin Legacy - no age). Co ma do zaoferowania? Zapraszam dalej!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Browar Tumski, Stout

Dziś w szkle kolejne, po radomskiej Pivovarii, piwo z browaru restauracyjnego. Tym razem padło na założony w 2008 roku, płocki Browar Tumski i jego stouta.
Do tej pory nie dane mi było spróbować żadnego z płockich piw, a miały one dość dobrą opinię. Ucieszyłem się więc na informację, że znajomy wybiera się w te rejony i przywiezie mi coś dobrego. Kolejną dobrą informacją było to, że browar rozpoczął butelkowanie swoich piw. Oczywiście wcześniej można było przyjść ze swoim szkłem i ponoć nie było problemów z jego napełnieniem, ale co własny rozlew, to własny, a i trwałość piwa lepsza.
W moje ręce trafiło w sumie pięć różnych piw - pszenica, pszenica miodowa, ciemne miodowe, pils i stout (po co dwa piwa miodowe w ofercie?). Na pierwszy ogień poszła miodowa pszenica, przede wszystkim dlatego, iż kapsel nie był w 100% szczelny. Na szczęście samemu piwu to nie zaszkodziło, nie miało żadnych oznak zepsucia. I o ile miłośnikiem piw miodowych nie jestem, to przyznaję, że nawet mi smakowało. Słodycz miodu trochę przytłaczała, ale nie psuła pijalności piwa.
Pora zatem na kolejne piwo - stouta. Gatunek nieco trudniejszy w odbiorze, dlatego chwała browarowi za to, że nie ogranicza się do "zestawu obowiązkowego" typu pils, pszenica i dunkel (oczywiście słodki). Stout jest na papierze dość treściwy, bo ma 13,8% ekstraktu, zatem wodniście być nie powinno. A jak wyszło? Zapraszam dalej!

czwartek, 11 lipca 2013

Cydr Lubelski

Gdyby przeciętnego obywatela naszego pięknego kraju zapytać, jaki owoc w nim rosnący (kraju, nie obywatelu) jest najbardziej popularny, zapewne bez wahania odpowiedziałby, że jabłko. I oczywiście jest to odpowiedź jak najbardziej sensowna. Pomijam oczywiście chwilowe zachwyty mocno sezonowymi owocami, i towarzyszące im narodowe debaty p.t. "jak drogie będą truskawki i czemu będzie ich tak mało", po czym wszystko jest dokładnie tak, jak w latach ubiegłych, nie ma żadnej klęski i kryzysu.
Wracając jednak do jabłek. W kraju znanym z wódki, w którym stale rośnie spożycie piwa, nikt nie przerabia na lekki napój alkoholowy najlepiej dostępnego i chyba najtańszego owocu. Czemu tak się dzieje? Przez masę utrudnień, jakie państwo stawia przed ludźmi, chcącymi rozpocząć produkcję. Wysoka akcyza (choć ta spadła), banderole, konieczność posiadania "koncesji" detalicznej nawet przy garażowej skali produkcji, plus jeszcze Sanepid. Nic dziwnego, że w kraju, który produkuje ogromne ilości jabłek, mamy ledwie kilku producentów cydru. Nawet gigant taki jak Carlsberg nie chciał się boksować z naszą rzeczywistością, i Sommersby w polskim wydaniu to piwo z aromatem jabłkowym, a nie sfermentowany sok jabłkowy.
Pojawia się jednak światełko w tunelu. Akcyza spadła znacząco, i powoli nadchodzi chyba "cydrowy boom". Udało mi się znaleźć cydr w normalnej cenie - bohater dzisiejszej degustacji kosztuje ledwie 9 złotych za litr. Całkiem uczciwie, szczególnie jeśli spojrzy się na cenę rywala - cydru Lajk (może on też stanieje?). Zatem po nieco długawym wstępie pora sprawdzić, co dostaniemy za tą cenę. Zapraszam dalej!

wtorek, 9 lipca 2013

Samuel Adams Boston Lager

Jeśli interesujecie się tematyką piwną, o marce Samuel Adams zapewne słyszeliście. To jeden z pierwszych "crafb breweries" w Stanach Zjednoczonych, powstał w okresie największego zainteresowania małymi browarami.
Ci mniej zainteresowani tematyką piwną też mogli co nieco o nim usłyszeć. Być może obiła się im o uszy informacja o bardzo drogim piwie z USA, sprzedawanym w butelce o kształcie kadzi - nazywał się ono Utopias. Warzył je właśnie Samuel Adams.
Browar odniósł spory sukces, co oczywiście oznaczało zwiększenie produkcji i zainteresowanie się nim większych graczy. Taka sytuacja ma oczywiście zalety i wady.
Zaletą jest niewątpliwie możliwość kupienia tego piwa w dość rozsądnej cenie (około 5 złotych w markecie). Pewną wadą jest natomiast pochodzenie piwa - Samuel Adams, którego dziś piję, nie pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Został uwarzony przez browar Shepherd Neame w Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie musi to oznaczać gorszej jakości piwa, zresztą produkcja kontraktowa to w przypadku małych browarów norma. Nie ma jednak tego uczucia picia piwa, które przywędrowało do nas przez "Wielką Wodę". Przywędrowało przez wodę nieco mniejszą, ale i tak jest fajnie. Pora więc sprawdzić, co nalali do butelki.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Glendronach 15 YO Revival

Nie lubię się "napalać" - człowiek traci wtedy zdolność trzeźwej oceny sytuacji, podejmuje nieprzemyślane decyzje, a gdy już opadnie podniecenie stwierdza, że jednak mógł wybrać lepiej. Dlatego troszkę martwiłem się, gdy przyniosłem tą butelkę do domu. Tą, czyli butelkę piętnastoletniego Glendronacha. Zazwyczaj staram się nieco poczytać, poszukać jakichś informacji - wszak duża butelka to spory wydatek. O whisky Glendronach gdzieś coś przeczytałem, że ich edycja single cask jest bardzo dobra, i to w zasadzie wszystko. Z tymi skromnymi informacjami, przy brzydkiej pogodzie, na poprawę humoru, ruszyłem po upatrzoną wcześniej butelkę. Oczywiście otworzyłem ją zaraz po powrocie, spróbowałem i... powiedzmy, że nie urwało mi niczego, nie klęknąłem z wrażenia, chórów anielskich również nie usłyszałem. Ale tłumaczyłem to sobie kiepskim dniem.
Kolejne spotkania z Glendronach Revival były już przyjemniejsze. I z każdym kolejnym spotkaniem whisky coraz bardziej do mnie przemawiała. Pora zatem podzielić się wrażeniami z degustacji. Zapraszam dalej!

wtorek, 2 lipca 2013

Dead Crow Bourbon Flavoured Beer

Miały być wakacje, dwa tygodnie bez komputera, lekki odwyk, ale jednak się nie udało. Przynajmniej nie do końca, bo jednak tydzień bez zaglądania się udał.
Niestety trzeba było wybrać się po jakieś jedzenie do sklepu, a skoro już sklep, to i stoisko z alkoholami i piwem, żeby spojrzeć, czy przypadkiem nie pojawiło się coś nowego. I okazało się, że sporo nowego zawitało na półkach. Może niekoniecznie wszystko było interesujące, ale z kronikarskiego obowiązku wypada przynajmniej spróbować. Taką właśnie metodą zostało zakupione piwo, które dziś wylądowało w szkle.
Dead Crow to piwo, przynajmniej wedle deklaracji producenta, aromatyzowane bourbonem. Ładna etykieta zwraca uwagę, ale kilka sekund wystarczy, żeby wiedzieć, co to za wynalazek. Butelka z bezbarwnego szkła, informacje o piwie szczątkowe, nie ma nawet producenta, jest tylko zleceniodawca. Tylko po kodzie EAN można się zorientować, że piwo pochodzi z Wielkiej Brytanii. Czy więc skreślić je już na starcie? Raczej nie, nie należy się uprzedzać, każdemu piwu trzeba dać szansę. Zatem do dzieła!

sobota, 22 czerwca 2013

Brewfist, Fear

Włoskie piwa kojarzą się wam tylko z Peroni i Birra Moretti? Cóż, pora na aktualizację. Piwna rewolucja dotarła tam dużo wcześniej niż do Polski, doszło nawet do tego, że piwa z ich mikrusów można było kupić ostatnio w polskim dyskoncie spożywczym (konkretnie w Kauflandzie).
Oczywiście większość Włochów, podobnie jak i większość Polaków, po te "rewolucyjne" piwa nie sięga, ale cieszy mnie to, że można obecnie spróbować ciekawostek z różnych krajów, nawet tych, które niekoniecznie kojarzą się z wysoko rozwiniętą kulturą piwną (i w dodatku ta "egzotyka" to nie bezsmakowe lagery).
Dziś w szkle wylądowało piwo z włoskiego browaru Brewfist - stout czekoladowy, nazywany przez nich Fear.
Sam browar powstał w 2010 roku, więc to dość młoda inicjatywa. Założyli go ludzie, których celem jest ponoć szukanie nowych technik, nowych składników i nowych smaków. Cel zatem ambitny.
Fear już po szybkiej lekturze kontry zapowiada się ciekawie - oprócz klasycznych składników (choć jest też słód pszeniczny) znalazły się w nim też "cocoa nibs", czyli wstępnie obrobione ziarna kakaowca, coś jakby półprodukt czekoladowy. Zapowiada się więc stout czekoladowy pełną gębą. Co z tego wyszło w praktyce? Zapraszam dalej!

piątek, 21 czerwca 2013

Pardal, Bezove

Po ostatnim z opisów piwa smakowego, czyli po degustacji Perły Winter, jakoś nie ciągnęło mnie do dalszych poszukiwań w tym segmencie piwnego rynku. Owszem, jest kilka niezłych piw smakowych, niektóre pewnie nawet warte opisania, ale jakoś zawsze znajdowało się coś ciekawszego. Pojawiło się jednak coś, co mocno pobudziło moją ciekawość - piwo z aromatem bzu z browaru Pardal (mógłbym pisać bezowe, ale to kojarzy się raczej z ciastkami, a bzowe trochę męczy język).
Browar to żadna niszowa produkcja, ale przynajmniej jakiś czas temu przemysłowe piwa czeskie zostawiały nasze koncerniaki daleko w tyle. Ciekawe w piwie jest to, że powstało przy udziale piwoszy - to oni zdecydowali, czym będzie aromatyzowany zwykły Pardal i jak będzie wyglądał.
Co ciekawsze - producent deklaruje, że piwo jest aromatyzowane naturalnym ekstraktem z bzu, bez konserwantów i słodzików. Zapowiada się więc ciekawie, tym bardziej, że moje dotychczasowe doświadczenia z czeskimi piwami smakowymi były pozytywne. Czy tak będzie też tym razem? Zapraszam dalej!

środa, 19 czerwca 2013

Meukow VS

Dziś pora na lekką odmianę po tematach whisky - piwnych, w szkle wylądował koniak Meukow w podstawowej wersji VS.
Marka Meukow w Polsce nie jest zbyt znana, na pewno znacznie ustępuje w rozpoznawalności największym francuskim markom. Została założona w drugiej połowie XIX wieku przez braci Meukow, którzy zostali wysłani przez cara Aleksandra II do Francji celem poszukiwania trunków godnych dworu carskiego. Widać klimat francuski odpowiadał im bardziej niż rosyjski, bo po pewnym czasie postanowili osiąść tam na stałe i zająć się produkcją.
Meukow jest obecnie (konkretnie od roku 1995) rozlewany w charakterystyczne butelki z wizerunkiem pantery, które z pewnością zwracają uwagę. Czy są ładne i eleganckie? Kwestia gustu. Ja wolę jednak nieco bardziej klasyczne opakowania, ale te oczywiście są sprawą drugorzędną.
Najważniejsza jak zawsze jest zawartość, zatem do dzieła. Zapraszam dalej!