czwartek, 17 października 2013

De Molen, Heil & Zegen

Dziś mały jubileusz - setny post na blogu, nie mogło więc zabraknąć jakiegoś dobrego trunku. A że przy okazji, zupełnym przypadkiem (naprawdę, zupełnym przypadkiem) setny post zbiegł się z tysięcznym, zdegustowanym przeze mnie piwem, to wyciągnąłem coś ciekawego z piwniczki. Dziś w szkle wylądował De Molen Heil & Zegen, czyli po naszemu ocalenie i błogosławieństwo (ciekawe nazwy swoją drogą...).
Co tak wyjątkowego jest w tym piwie poza tym, że spędziło 5 lat w ciemnym pomieszczeniu? Choćby to, że według mojej wiedzy zostało uwarzone tylko raz. A więc mocno limitowana seria, numerowane butelki itp (w sumie było ich 384). Niby nic nadzwyczajnego w dzisiejszych czasach, gdy co chwilę dostajemy "super limitowaną, jedyną w swym rodzaju edycję", ale jednak miło spróbować czegoś, czego niewielu miało okazję się napić.
Pomijając już kwestie ilościowe, piwo tak czy inaczej jest całkiem interesujące. Styl to Imperial IPA, czyli mocniejsza wersja zwykłego IPA. Mocy faktycznie jest sporo, bo aż 10,8%. Nachmielono je amerykańskim Amarillo i czeskim Saaz. Dodatkowo dostajemy informację o kolorze - 123 EBC, i o goryczce - 92,6 EBU (to już okolice końca skali...). Zapowiada się więc bardzo treściwa "siekiera", ale okazja jest nie byle jaka. Zatem czas zacząć! Zapraszam dalej!

Już wcześniej wspominałem, że odczuwam lekki niepokój przy otwieraniu takich piw. Limitowana edycja, mało butelek, pewnie jedyna okazja na spróbowanie. Tylko niczego nie popsuj, tylko niczego nie popsuj...
Sporą przeszkodą był korek. Wiadomo, że po kilku latach może być problem z wyjęciem, a dodatkowo został jeszcze zalakowany. Laka nie wyschła, oblepiając skutecznie wszystko, czym próbowałem ją zeskrobać. W końcu, po krótkiej ale ciężkiej bitwie, udało mi się otworzyć piwo.
Zapach jest ujmujący. Czuć jeszcze resztki solidnego chmielenia (5 lat w butelce dla IPA to jednak wyzwanie), ale pewne niedostatki w tej materii są w pełni zrekompensowane ogromnym bogactwem innych aromatów. Są ciemne słody, rodzynki, maliny, suszone, lekko podwędzane śliwki w czekoladzie, karmel, trochę wilgotnej leśnej ściółki. Zapach jest niezwykle przyjemny, miękki, jakby oblepiający nozdrza, upajający. To piwo aż chce się wąchać, żeby za każdym razem znaleźć kolejny niuans.
Na podniebieniu Heil & Zegen dalej opowiada tą samą historię. Da się wyczuć gorzką czekoladę, suszone owoce (śliwki i daktyle), do tego orzechy laskowe, trochę przypraw korzennych, a w tle majaczy lekko marmolada truskawkowa i czerwony grapefruit. Piwo jest bardzo lekko nagazowane, dzięki czemu ma bardzo gładką teksturę i pije się niebezpiecznie lekko.
Finisz jest delikatnie ściągający, dopiero w nim da się wyczuć wyraźniejszą goryczkę w typie tych amerykańsko - chmielowych. Do tego jeszcze gorzka czekolada, która najdłużej pozostaje w pamięci.
Piwo jak dla mnie jest czymś pomiędzy barley wine a porterem bałtyckim. Goryczka owszem jest obecna, ale spora jej część musiała się już z piwa ulotnić. Może lepszym posunięciem byłoby spróbowanie tego De Molena wcześniej... Ale teraz nie ma co gdybać. Piwo jest znakomite, mimo swojej niebagatelnej mocy bardzo pijalne, sączy się je jak dobrą whisky czy koniak. To trunek wart dłuższego posiedzenia, chwili spokoju i skupienia. I jak najbardziej odpowiedni na tysięczne piwo. A trunek na magiczną liczbę 2000 mam już wstępnie wybrany. I już mi troszkę szkoda, że otworzę tą butelkę.

2 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego z okazji jubileuszu. I dopiero w tym poście znalazłem odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: "czy warto leżakować imperialne ipy?". Gdy je pijam mam czasami skojarzenia z barley wine (mam tu na myśli między innymi Imperium Atakuje warka do połowy Listopada), aż proszą się o wsadzenie do piwnicy i zapomnienie o nich. Teraz wiem, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za życzenia. Ja wyznaję zasadę, że można leżakować praktycznie wszystko, co ma ponad 8% alkoholu (no może poza wyrobami typu Wojak Super Mocne, choć kto wie...). I jeszcze kilka ciekawych butelek mam w zanadrzu :)

      Usuń