środa, 30 października 2013

Książęce Burgundowe

Już wcześniej, przy okazji opisywania któregoś z Książęcych wspominałem, że nie chcę, żeby był to blog o tyskim, ale czasem coś świeżutkiego i wyglądającego na ciekawe wpadnie w ręce. No i co poradzić? Niestety (stety) seria Książęcego jest łatwo dostępna (wystarczy pofatygować się do pobliskiego spożywczaka) i co jakiś czas wprowadza coś ciekawego (przynajmniej teoretycznie). Tak jest i tym razem - Burgundowe to propozycja na zimę, nieco mocniejsza (5,6%), z dodatkiem prawdziwych, suszonych owoców dzikiej róży. Akurat doświadczenia z tym owocem w piwie mam średnie (Perła Winter, do tej pory bolą mnie zęby na samą myśl...), więc cudów nie oczekuję. Ale ciekawość pewna jednak jest, a poza tym to pierwsza partia, więc piwowarzy nieco mocniej się postarali. Zatem do dzieła.

poniedziałek, 28 października 2013

Ursa Maior, Megaloman

Dziś w ręce wpadła mi kolejna ciekawostka. Coś, co chyba można bez zawahania nazwać piwem rzemieślniczym. W szkle wylądował Megaloman z bieszczadzkiego browaru Ursa Maior.
Już gdzieś wcześniej wspominałem, że nieco nie nadążam za krajowymi nowościami piwnymi, więc podczas buszowania w sklepie piwnym w dziale "polskie" co chwila byłem czymś zaskakiwany.
O tym projekcie słyszałem już nieco wcześniej, ale dopiero teraz trochę bliżej mu się przyjrzałem. I przyznam szczerze, że bardzo mi się podoba. Bez zadęcia, bez hipsterstwa i bez wzorowania się na amerykańskiej stylistyce. Megaloman to niby AIPA, ale jakaś taka bardziej swojska.
Zresztą, jeśli ktoś jest ciekaw, niech najlepiej sam odwiedzi stronę http://ursamaior.pl/aboutus i poczyta sobie.
Ja za takie inicjatywy trzymam kciuki, ale oczywiście najbardziej interesuje mnie samo piwo. Pora więc go spróbować. Zapraszam dalej!

czwartek, 24 października 2013

Dictador 20 YO Solera Rum

Pora zacząć drugą setkę, a na tą okazję też przyda się coś ciekawego. Padło więc na rum Dictador w wersji 20 - letniej. Od razu na wstępie muszę jednak jedną rzecz wyjaśnić. Ten rum nie do końca ma 20 lat. Dlaczego? Przez system dojrzewania zwany solera. Nie będę tu wchodził jakoś mocno w szczegóły, ogólnie system solera polega na mieszaniu destylatów młodszych ze starszymi. Beczki stoją ustawione w kilku warstwach, na dole znajduje się trunek najstarszy, na górze najmłodszy. Po zabutelkowaniu części najstarszego, ubytek w beczce jest uzupełniany młodszym z górnej warstwy.
Jak więc określić wiek w takim przypadku? Nie jest to proste, i zazwyczaj wiek podany przy trunku z tego systemu produkcji jest wiekiem orientacyjnym. Może oznaczać średni wiek, bądź też wiek najstarszej składowej. Tak więc Dicador  20 YO (a raczej jego składowe) ma CO NAJWYŻEJ 20 lat, a nie co najmniej, jak to jest choćby w przypadku szkockiej whisky.
Tyle wyjaśnień w sprawie wieku. Sam rum powstaje z soku z trzciny cukrowej, więc najogólniej można stwierdzić, że to trunek nieco lżejszy, niż rumy powstające z melasy. Produkowany jest w Kolumbii, w rozlewany w butelki przywożone z...Japonii. Nie wiem, na czym polega ich wyjątkowość, być może nigdzie bliżej nie ma producenta tak ładnie oklejającego szkło gumową warstewką. Ale skoro stać ich na takie fanaberie...
Starczy jednak już tych przydługich wstępów, zabieram się do degustacji.

czwartek, 17 października 2013

De Molen, Heil & Zegen

Dziś mały jubileusz - setny post na blogu, nie mogło więc zabraknąć jakiegoś dobrego trunku. A że przy okazji, zupełnym przypadkiem (naprawdę, zupełnym przypadkiem) setny post zbiegł się z tysięcznym, zdegustowanym przeze mnie piwem, to wyciągnąłem coś ciekawego z piwniczki. Dziś w szkle wylądował De Molen Heil & Zegen, czyli po naszemu ocalenie i błogosławieństwo (ciekawe nazwy swoją drogą...).
Co tak wyjątkowego jest w tym piwie poza tym, że spędziło 5 lat w ciemnym pomieszczeniu? Choćby to, że według mojej wiedzy zostało uwarzone tylko raz. A więc mocno limitowana seria, numerowane butelki itp (w sumie było ich 384). Niby nic nadzwyczajnego w dzisiejszych czasach, gdy co chwilę dostajemy "super limitowaną, jedyną w swym rodzaju edycję", ale jednak miło spróbować czegoś, czego niewielu miało okazję się napić.
Pomijając już kwestie ilościowe, piwo tak czy inaczej jest całkiem interesujące. Styl to Imperial IPA, czyli mocniejsza wersja zwykłego IPA. Mocy faktycznie jest sporo, bo aż 10,8%. Nachmielono je amerykańskim Amarillo i czeskim Saaz. Dodatkowo dostajemy informację o kolorze - 123 EBC, i o goryczce - 92,6 EBU (to już okolice końca skali...). Zapowiada się więc bardzo treściwa "siekiera", ale okazja jest nie byle jaka. Zatem czas zacząć! Zapraszam dalej!

wtorek, 15 października 2013

Delord V.S.O.P. Armagnac

Dziś kolejna degustacja w stylu "zapuszczam się na średnio zbadany ląd", czyli armaniak Delord V.S.O.P. Nie jest to zupełnie dziewicza podróż, bo z tego typu trunkiem miałem już do czynienia, ale dawno temu i niekoniecznie było to spotkanie z zacięciem degustacyjnym.
Na wstępie co nieco o armaniaku. Najprostsze, co można o nim usłyszeć od niektórych, to "to prawie to samo, co koniak, tylko z innego rejonu". W bardzo dużym uproszczeniu można taką definicję zaakceptować, ale sprawa jest nieco bardziej złożona.
Koniak jest destylowany w tradycyjnych alembikach (destyluje się go dwukrotnie), natomiast armaniak w aparatach kolumnowych. Stąd też stwierdzenie "koniak destyluje się dwa razy, a armaniak raz" jest prawdziwe, ale trzeba zaznaczyć, jaki to rodzaj destylacji. Bo w przypadku kolumny jednokrotna destylacja oznacza zazwyczaj wielostopniowy proces.
No i jeszcze jedna, z punktu pijącego równie ważna cecha armaniaku, bardziej jednak dotycząca regionu. Nie jest on tak skomercjalizowany, jak Cognac. Nie ma tam wielkich koncernów, które niepodzielnie dominują, i produkują trunki dobre, ale skrojone raczej pod masowego odbiorcę (choć oczywiście nie tylko koncerny produkują koniak). Armaniaki to typowo regionalny wyrób, charakterystyczny, ale też przez takie rozdrobnienie mogący się znacząco różnić jakością.
To, co piję dziś, to armaniak klasy vsop, czyli taki, który spędził w beczce około 4 lat. Co ciekawe, Delord, według tego, co udało mi się przeczytać, miesza destylaty pochodzące z tradycyjnych alembików z destylatami powstającymi w kolumnach. Wyłamuje się zatem nieco ze schematu. A jaki jest tego efekt? Zapraszam dalej.

niedziela, 13 października 2013

St Feuillien Saison

Dziś wylądowało u mnie w szkle piwo z kolejnego niezbyt obficie reprezentowanego w Polsce stylu - Saison z browaru St Feuillien. Czym dokładnie jest ten sezonowy styl? To farmerskie piwo, wytwarzane w południowej Belgii. Jego głównym zadaniem miało być orzeźwianie w letnich miesiącach, a skoro miało być gotowe na ten okres, to warzyło się je na koniec zimy. Naturalnie na ciepłe dni najlepsze pasowałoby bardzo lekkie piwo, ale taki wyrób był nietrwały (to było dawno, dawno temu, jeszcze przed pasteryzacją i mikrofiltracją). Co więc najlepiej je zakonserwuje? Oczywiście alkohol, z pomocą chmielu. Nie można było jednak z procentami przesadzić, wszak piwo miało orzeźwiać, a nie upajać. Efektem tego kompromisu były trunki z zawartością alkoholu w okolicach 6%, co w porównaniu do dzisiejszej, belgijskiej normy wydaje się wynikiem dość skromnym.
W naszych czasach saisony warzy się przez cały rok, poza tym nie warzy się ich już tylko w określonych rejonach Belgii, a na całym świecie. Można narzekać na globalizację i zanikanie regionalnych tradycji, ale dzięki temu można się delektować takimi piwami przez cały rok. Można też oczywiście sprawdzić, czy na świecie ktoś robi to lepiej. Ja jednak zdecydowałem się na klasykę, dlatego dziś będę próbował piwa z browaru St Feuillien. Lato co prawda już się skończyło, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Zatem zapraszam dalej.

środa, 9 października 2013

Rodenbach Grand Cru

Myślałem dość długo, jak zacząć wpis, bo jego "bohater" jest dość niezwykły. Z jednej strony to tylko piwo, w dodatku produkowane przez belgijskiego giganta, Palma. Z drugiej strony, jest to trunek niepospolity, bardzo oryginalny, i mimo, iż reprezentuje specyficzny styl, powszechnie znany.
Co więc niezwykłego jest w piwie Rodenbach Grand Cru? To niesamowita mieszanka dwóch piw - młodego i leżakującego 24 miesiące w beczkach dębowych. W beczkach, żadnych chipsów.
Piwo jest traktowane drożdżami górnej fermentacji, a dodatkowo podczas leżakowania wystawia się je na działanie dzikiej flory bakteryjnej, która wytwarza kwas mlekowy. Jakie mogą być efekty? Na pewno ciekawe, skoro sam Michael Jackson określił je mianem "belgijskiego burgunda".
Zatem nie rozwijam już nudnego wstępu, i kuszony zapachem Rodenbacha zabieram się za degustację. Zapraszam dalej!

piątek, 4 października 2013

Cydr Ignaców

Myślałem, że o cydrach już więcej w tym roku pisać nie będę, ale wyszło inaczej. Po kilku degustacjach temat wydawał mi się chwilowo zaspokojony, ale podczas buszowania po sklepach piwnych trafiłem na coś interesującego - cydr z Ignacowa. Co w nim ciekawego? Ano ponoć to bardzo dobry trunek, w niczym nie ustępujący produktom zagranicznej, dużo bardziej doświadczonej konkurencji.
Twórcy ponoć byli zainspirowani cydrami z zachodniej Anglii, zapewne więc Ignaców to owoc prób pod tytułem "zróbmy coś podobnego, a nawet lepszego". Gdzieś tam nawet przeczytałem, że wyspiarze ponoć byli pod wrażeniem podczas degustacji napitku spod Grójca. Ja niestety porównania z brytyjskimi cydrami nie mam.
Sam cydr zwraca uwagę na półce, choć minimalistyczny styl etykiety pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Ale ponoć taka teraz moda. A że i cydry są modne... zresztą, wystarczy spojrzeć na listę miejsc, w których Ignacowa można się napić. Na szczęście można go też kupić w zwykłych sklepach, no ale tym to już nie ma się co chwalić, żaden lans.
Zwraca też uwagę cena. Nie wiem, czy zrywanie jabłek w Polsce jest dużo droższe, niż w krajach zachodniej Europy, a może transport z Grójca do Warszawy kosztuje więcej, niż z Francji do Polski? W każdym razie - cena 8 złotych za 275 ml cydru to sporo. W Marks&Spencer mignął mi jakiś cydr vintage za około dyszkę za pół litra. No ale pewnie nie ta klasa, nie ten styl. A może po prostu się czepiam. Zatem staram się zapomnieć o cenie, nie zwracać uwagi na lans i hipsteriadę, wlewam Ignaców do szkła i zaczynam.

czwartek, 3 października 2013

Dębowa Black Oak

Po niedawnej przygodzie z czarnym Stanislavem dziś coś równie ciemnego - Dębowa Black Oak. Wódka w sumie dość popularna, ale pewnie w większości przypadków raczej kupiona jako prezent, niż jako trunek do spożycia. Choć z drugiej strony - skoro ktoś ją dostaje, to pewnie też i ktoś ją pije, więc świadomość w narodzie powinna istnieć. Ja również jej próbowałem, jednak były to nieco niesprzyjające degustacji okoliczności. Wódka zainteresowała mnie jednak na tyle, że postanowiłem się nad nią bardziej skupić.
Przy okazji chciałem też czegoś się o niej dowiedzieć, ale niestety nie jest to łatwe. Nawet producent nie umieszcza na stronie żadnych ciekawych informacji, poza krótkim opisem smaku. Co to zatem za wynalazek? Cóż, najprostszą opcją są aromaty i barwniki, a skoro firma nie chwali się naturalnymi składnikami, to rzeczywistość może być dość smutna.
Ja jednak staram się nastawiać pozytywnie. Nawet jeśli współczesna chemia brała udział przy tworzeniu tego trunku, to w sumie liczy się efekt końcowy. Pora więc sprawdzić, co to za cudo. Zapraszam dalej.

wtorek, 1 października 2013

Zawiercie, Jurajskie Stout Czekoladowy

Ciągle nie jestem w stanie zrozumieć, co kierowało zarządzającymi Browarem na Jurze, którzy zwykłego stouta nazwali "Zawiercie czekoladowe". Może w kraju, w którym połowa półek piwnych nie jest zastawiona rozmaitymi, aromatyzowanymi wynalazkami, miałoby to jakiś sens, ale u nas? Toż to oczywisty strzał w kolano! Bo i kto będzie kupował piwo, które kusi taką nazwą tabliczką czekolady na etykiecie? Jeśli jeszcze w dodatku zostanie ustawione na półce obok Magnusa Czekoladowego, to nieszczęście gotowe. Potem krzyki, że to gorzkie, i że w ogóle nie czuć czekolady, i co to w ogóle za świństwo?
Ktoś jednak w końcu poszedł po rozum do głowy i zrozumiał że to, iż piwo ma czekoladowe nuty w aromacie, nie znaczy od razu, że trzeba je nazywać czekoladowym. Lepiej późno niż wcale. Dzięki temu dziś w mojej szklance wylądowało Jurajskie Stout Czekoladowy. Nie będzie przynajmniej wrażenia, że znów katuję się jakimś smakowym wynalazkiem. Choć "słodyczowy" człon w nazwie może zwabić kilku nieświadomych. W każdym razie Zawiercie nieco odświeżyło swoją gamę piw, można więc im się przyjrzeć z bliska i sprawdzić, co obecnie oferują. Zapraszam zatem do dalszej lektury!