czwartek, 26 września 2013

Stanislav Roasted Espresso

Po serii piwnych degustacji pora wrócić do nieco mocniejszych trunków. W szkle wyląduje dziś coś odrobinkę dziwnego. Choć w sumie patrząc na rozwój rynku wódek - to już chyba żadne zaskoczenie, po podobnych trunków jest już kilka. W każdym razie - dziś na tapetę trafił Stanislav Roasted Espresso.
Jest to jedna z tych wódek, które (niestety) powstawały w naszym kraju od razu z przeznaczeniem na eksport. Dziwna to sytuacja, gdy światowi giganci pchają się do nas drzwiami i oknami, a rodzimi producenci pomijają własny rynek, ale cóż, widać ktoś wiedział lepiej.
Co ciekawe - na oryginalnej nalepce widnieje informacja o 35% alkoholu, a na doklejonej polskiej - o 37,5%. Czyżby "odrzut z eksportu" był jakoś wzbogacany mocą?
Sam pomysł na taką wódkę wydaje mi się bardzo ciekawy (jest jeszcze kilka interesujących smaków), choć prawdopodobnie głównym zamierzeniem producenta było stworzenie solidnej bazy do koktajli. A czy da się to pić samo? Kiedyś słyszałem opinię, że Polacy nie potrafią pić wódek smakowych. Pod ogórki i śledzia to się nie nadaje, a żeby bawić się w domu w mieszanie? Szkoda czasu. Dzięki takiemu tokowi myślenia zniknęły z rynku smakowe Wyborowe, choć za nimi chyba nie ma co tęsknić.
W każdym razie - czy kawowy Stanislav nadaje się do picia solo, i co to w ogóle za trunek? Zapraszam dalej!

Stworzenie nieco koślawego wstępu zajęło mi dziś wyjątkowo wiele czasu, a dodatkowo byłem rozpraszany zapachem Stanislava. Jak pachnie to cudo? Pierwsze wrażenie - kawowe cukierki w stylu Kopiko. Czyli raczej coś, co z prawdziwą kawą ma niewiele wspólnego. Cukier i sztuczny aromat to nie to, co lubią miłośnicy dobrego espresso. Robię jednak drugie podejście, i jest nieco lepiej. Głębsze "zapuszczenie" się w kieliszek i pojawia się coś w stylu przyzwoitej, świeżo zmielonej kawy. Dodatkowo pojawia się nieco kakao, gorzkiej czekolady i brązowego cukru, plus trochę mlecznego aromatu. W sumie nieźle, choć gdyby w nosie było nieco mniej słodyczy, a więcej na przykład paloności, to Stanislav moim zdaniem byłby sporo ciekawszy.
Przyszła pora na spróbowanie Stanislava. Niestety znów wraca skojarzenie z cukierkami kawowymi. Od początku atakuje masa słodyczy z niezbyt wyrafinowanym aromatem kawowym. Jest naprawdę słodko, prawie skleja usta. Obok kawy pojawia się melasa, przesłodzone kakao, mleko skondensowane. Miłośnicy cukierków będą wniebowzięci! Plusem jest całkiem nieźle ukryty alkohol - czuć grzanie, ale bez żadnych nieprzyjemnych działań pobocznych. O tym, że pijemy wódkę, można się przekonać dopiero w finiszu. Tu słodycz nieco ustępuje, a pojawiają się lekko zbożowe aromaty.
Zatem czy Stanislav Roasted Espresso nadaj się do picia w wersji solo? Jeśli potraktować go kostką lodu, to moim zdaniem jak najbardziej. Może będzie pasował miłośnikom cięższych rumów, bo paleta aromatyczna jest nieco zbliżona. Nadawać się będzie też na posiadówkę u cioci przy serniku, ale do śledzia jednak nie pasuje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz