Z grappą większość ma pewnie jedno skojarzenie - śmierdzący bimbrem, biały, palący w gardło płyn, który nie wiedzieć czemu kosztuje 3 razy więcej od naszej czystej wódki, a jest od niej 3 razy gorszy. I patrząc na ten trunek przez pryzmat tanich rzeczy, dostępnych czasem w sklepach, to nie jest to dalekie od prawdy. Pić takie rzeczy owszem można, tylko po co? Głowa po tym będzie bolała niemiłosiernie (dlaczego? ciekawskim proponuję sprawdzić dopuszczalny poziom metanolu w wódce i grappie), a i portfel też pewnie ucierpi.
Ale na szczęście grappa ma też swoje szlachetniejsze oblicza. Niezbyt popularne, niespecjalnie tanie, ale na pewno warte poświęcenia im chwili. Ja miałem okazję zetknąć się z produktami destylarni Marzadro, które zrobiły na mnie na tyle dobre wrażenie, że postanowiłem spotkać się z nimi ponownie, tym razem już na spokojnie, w domowym zaciszu.
Dziś do kieliszka trafiła grappa produkowana z jednej odmiany winogron - gewürztraminer. Kto pił zrobione z niej wina wie, czym to pachnie (dosłownie i w przenośni). Grappa Le Giare powstaje oczywiście z wytłoczyn, pozostałych po produkcji wina (ponoć we Włoszech nic się nie marnuje!), a destylat trafia na trzy lata do małych dębowych beczek. Taki czas spędzony w beczce pewnie nie imponuje miłośnikom whisky, ale to inny klimat i inny surowiec, i ponoć tyle ma starczać, by grappa odpowiednio się ułożyła. Jak to wyszło? Pora sprawdzić!
Grappy z serii Le Giare nie są tanie, ale trzeba przyznać, że od strony opakowania są bardzo dopracowane. I dotyczy to nie tylko dużych butelek - nawet małe są pakowane w kartonik i zamykane koreczkiem. To lubię!
Zapach jest dla mnie - mało w sumie obytego z grappą - bardzo ciekawy. Na początku daje o sobie trochę znać alkohol i lekka nuta drożdżowa, ale szybko przestałem zwracać na nie uwagę, bo zaraz po nich pojawia się sporo ciekawych aromatów. Świeże gruszki, liczi, kwiaty, marcepan, landrynki (te białe, wedlowskie, najlepsze!), mięta, a do tego trochę drewna i wanilii. Bardzo świeżo, lekko i przyjemnie.
Na języku Giare jest dość słodka, znów mocno dają o sobie znać landrynki (wiem, że to migdały, ale skojarzenie mam jedno), do tego trochę mentolu, miodu i dojrzałych gruszek. Bardzo łagodnie, bez śladu alkoholowej ostrości. Zakończenie delikatnie dębowe z lekką słodyczą.
Giare jest niezwykle "pijalna", co przy pełnej mocy (41%) czyni ją trochę niebezpieczną. Porcja degustacyjna zniknęła u mnie bardzo szybko, i myślę, w gronie znajomych z dużą butelką nie byłoby problemu. Pozostaje jednak jedna, dość bolesna niestety kwestia - cena. Czy warto wydać 200 złotych na dużą butelkę? To bez wątpienia dobry destylat, w ciekawy sposób pokazujący cechy surowca, z którego powstaje. Ale póki co pozostanę chyba przy mniejszych pojemnościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz