Po raz kolejny udało mi się wspólnie ze szwagrem zorganizować małą degustację, tym razem już bardziej ukierunkowaną, niż ostatnia. Tym razem padło na piwa w stylu belgijskich brune, zwanych też bruin lub dubbelami. Oczywiście gdyby były to same piwa z belgijskim rodowodem, to degustacja mogłaby stać się nieco nudna, więc wzbogaciliśmy ją o akcent holenderski (niewielka to odległość od Belgii, ale jednak) no i oczywiście o...akcent polski! Wszędzie i zawsze musi być jakiś akcent polski, więc był i tu. Nie chodzi jednak o to, że prababka któregoś z piwowarów była Polką albo że właściciel browaru ma na nazwisko Kowalski. Chodzi o polskie piwo. W tym stylu mamy ich niewiele, więc zgadnąć łatwo, a gdy dodam, że to nie Komes, to zagadka jest banalna. W ogóle okazało się, że dubbel nie jest zbyt popularnym stylem, i że ciężko znaleźć w sklepie takie piwo pochodzące od jakichś mikrusów/rzemieślników spoza Beneluksu. A kończąc ten wstęp dodam jeszcze, że akurat ten styl w piwach belgijskich nie jest moim ulubionym. Po co więc taka degustacja? Ano żeby jednak poszukać, czy przypadkiem coś smacznego się nie znajdzie. Zatem do dzieła.
Wspomniałem o polskim akcencie, i to właśnie od niego zaczęliśmy degustację. Chodzi oczywiście o Klasztorne na wzór trapistów z jabłonowskiej Manufaktury. Stanowić miało nie tyle punkt odniesienia, co raczej starter, pity z założeniem "potem będą już tylko lepsze i ciekawsze". Okazało się, że nie do końca tak było, ale o tym później. Klasztorne okazało się piwem dość łagodnym, żeby nie powiedzieć pozbawionym wyrazu ("ja tu zupełnie nic nie czuję" - to cytat ze szwagra). Faktem jest, że języki mamy nieco rozpuszczone różnymi piwami wagi ciężkiej i mocno chmielonymi ale, więc ten bardziej subtelny styl mógł się okazać zbyt subtelny.
Klasztorne pachniało gorzką czekoladą i ciastem czekoladowym, do tego nad wszystkim unosił się lekki drożdżowy aromat. Zapach delikatny, niezbyt intensywny, mimo że raczej nie przesadzaliśmy z chodzeniem.
W smaku nieco lepiej, znów trochę czekolady, do tego suszona śliwka i drożdże. Na finiszu delikatna goryczka. Znów bardzo delikatnie, piwo wydaje się lekko wodniste, ale generalnie pije się przyjemnie (choć może bez wielkich wrażeń).
Drugim piwem był Petrus Bubbel Bruin. Szliśmy od najsłabszego piwa, więc akurat tak wypadło. Dopiero przy oglądaniu etykiety okazało się, że piwo dostało nawet jakąś nagrodę. Może więc jednak za wcześnie na medalistę? Ale kapsel już zdjęty, więc piwo do szkła.
Po Klasztornym Petrus okazuje się naprawdę ciekawym piwem. W nosie rodzynki, ciastka (cynamonowe lub korzenne - zdania podzielone), czekolada, maliny, trochę nut kwiatowych, do tego jeszcze toffi i kawa zbożowa. Zaskakująca złożoność, tym bardziej, że piwo ma tylko 6,5%. Naprawdę jest nad czym posiedzieć, samo wąchanie daje już dużo przyjemności.
Na języku dalej jest bardzo dobrze, choć może poprzednie piwo też ma wpływ na nasze wrażenia. Generalnie Petrus jest dużo wyraźniejszy, bardziej intensywny. Dużo suszonych owoców, kawa zbożowa, cukierki kukułki, herbatniki. Piwo jest lekko słodkie, w końcówce staje się słodko - owocowe. Bardzo dobra rzecz, w umiarkowanej cenie (chyba około 8 złotych, poza Klasztornym było to najtańsze piwo z degustowanych), pewne zaskoczenie, choć z kilkoma Petrusami miałem kiedyś do czynienia i też zrobiły dobre wrażenie.
Teraz pora na akcent nowofalowy, czyli Emelisse Dubbel. To znów dla odmiany najdroższe piwo (12,5 złotego), więc z lekki niepokojem patrzyłem, jak zaczyna "wychodzić" z butelki po otwarciu (kupione zostało w pewnym znanym warszawskim sklepie piwnym, zwanym przez niektórych pieszczotliwie "antykwariatem piwnym" - to sporo wyjaśnia...). Potem padło słowo "kwas" i atmosfera nieco siadła, ale piwo jednak nie było zepsute. Co nie znaczy, że było dobre.
W nosie tego Dubbela dominowały drożdże, połączone z orzechami i kawą zbożową. Zapach dość ubogi, szczególnie po Petrusie, w dodatku przebijał się trochę alkohol.
W smaki Emelisse też nie zachwyciło. Średnia treściwość, trochę kawy i orzechów, do tego sporo alkoholu, który przy takiej mocy zaskakująco mocno dawał o sobie znać. Końcówka wytrawna, kwaskowo - goryczkowa, nawet długa, ale znów dał znać o sobie alkohol. Generalnie nic specjalnego, za te pieniądze lepiej poszukać jakiegoś belgijskiego klasyka, a zostanie jeszcze na torebkę precli.
Kolejne piwo to St. Bernardus Prior 8. Tu już pełny powrót do klasyki.
Pierwsze na co zwróciliśmy uwagę - piwa nie należy zbyt mocno schładzać. Dość późno wyjęliśmy je z lodówki i potrzebowało lekkiego ogrzania, żeby pokaz
ać swój pełny bukiet.
W nosie jest dość łagodne, z aromatem espresso, kakao i suszoną, a może nawet podwędzaną śliwką. Nie powala intensywnością, ale pachnie bardzo przyjemnie.
W smaku również bardzo łagodnie, trochę czekolady, drożdże, odrobina suszonych owoców. Niestety jest nieco wodniste, niewyraźne, w dodatku prawie bez finiszu. Jest lekki zawód, oczekiwaliśmy więcej.
A na koniec poszło St. Feullien Brune. Najmocniejsze piwo w zestawieniu (8,5% alk.), w sam raz na nieco już zmęczone degustacją podniebienia.
W nosie nieco różni się od pozostałych piw. Oczywiście pojawia się nuta drożdżowa, ale towarzyszą jej wyraźne aromaty owocowe (truskawki, maliny), do tego prawie obowiązkowa czekolada, i aromat podobny do gumy balonowej. Jest moc, co przekłada się na intensywny zapach, bez nuty alkoholowej na całe szczęście.
Na języku dość podobnie - czerwone owoce, wyraźny aromat słodu i biszkoptów, plus całkiem wyraźna goryczka na zakończenie. Bardzo przyjemne piwo, najbardziej pełne w smaku ze wszystkich, ale jeśli o złożoność chodzi - w naszych oczach jednak przegrywa z Petrusem.
Co mogę napisać jako podsumowanie? Po tej degustacji wniosek jest jeden - jeśli szukasz piwa w klasycznym stylu to dobrze, jeśli uwarzy je producent z tradycjami. Emelisse okazało się porażką, smakowo na poziomie Klasztornego, a może nawet jeszcze słabiej. Petrus to duże zaskoczenie in plus - wygląda dość niepozornie, kosztuje rozsądnie, a okazał się naprawdę bardzo dobrym piwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz