niedziela, 2 listopada 2014

Cornelius Triple Blond

Lekko monotonnie się zrobiło ostatnio na blogu, prawie sama wóda na myszach ostatnio, pora więc na lekką odmianę. Na razie jednak nic poważnego (ale kilka interesujących piw czeka na swoją kolej), odbyło się tylko klasyczne czyszczenie lodówki. Obok 2 butelek nowych żywców (ech, co z nimi zrobić nie wiem...) taczała się jeszcze jedna. Z czarnym kapslem, więc specjalnie nie zwracałem na nią uwagi, aż w końcu przerzedziło się na tyle, że i po nią sięgnąłem. Humor poprawił się lekko na widok etykiety, więc w lepszym nastroju zabrałem się do degustacji.
A co dziś wyląduje w szkle? Cornelius Triple Blond. W zamyśle producenta ma to być chyba coś na kształt belgijskiego tripela. Chmiel cascade niech sobie będzie, ale po co w takim razie dodawać do tego skórkę pomarańczy i kolendrę? To w końcu tripel czy wit? A może jakaś hybryda w stylu "nawet jak nie wyjdzie, to powiemy że to nowy styl, i tak miało być"? Nie jestem jakimś ortodoksem, ale moim zdaniem wypada się trzymać jakichś granic, obowiązujących dla danego gatunku. Chyba że chce się na siłę tworzyć gatunek nowy, a jako poligonu doświadczalnego użyć języków konsumentów. Ryzykowna to metoda, ale z drugiej strony szkoda wylewać, przecież to pieniądze, a człowiek nie świnia, wszystko zje i wypije. Ale w sumie nie ma się co źle nastawiać, pora spróbować.

Na początek tradycyjnie o pianie, a w zasadzie o jej braku. Znika bardzo szybko, nawet szklanka z takim "czymś" lekko pobudzającym pianę na dnie nie pomogła.
Zapach...niekoniecznie w stylu tripel. Pierwszy plan to wyraźne banany z domieszką goździka, kojarzące mi się raczej ze zwykłą pszenicą. Przeczytałem dokładniej kontrę, i porównania do tripela chyba można sobie odpuścić, bo w składzie nie ma cukru. Jak nie trzeba, to sypią, jak by się przydało, to nie... Wącham więc dalej, pojawiają się kandyzowane owoce, do tego trochę kolendry, coś w stylu likieru pomarańczowego.
Biorę pierwszego łyka, i już chyba wiem co to za wynalazek. Spece od nowych typów mogli by to chyba nazwać "imperial weizen", gdzie imperial dotyczyć by mogło chyba tylko mocy. Dużo dojrzałych bananów, kandyzowane owoce (nie chcę mówić "papaja", ale ananas jak najbardziej!), znów słodki syrop pomarańczowy. Słodko, bardzo słodko, niestety bez żadnej wyraźnej kontry chmielowej. Monotonny ulepek, w stylu tanich imitacji piw belgijskich/klasztornych. Nie mówię, że piwo jest niedobre, bo takie smaki na pewno znajdą swoich odbiorców, ale z klasycznym stylem Triple Blond nie ma zbyt wiele wspólnego. Określania stylu tego piwa nie podejmuję się, są pewnie lepsi fachowcy. Spróbować można, na szczęście nie jest drogie. Może dłuższy pobyt w piwnicy dobrze by mu zrobił, drożdże zeżarłyby cały cukier i stałoby się mniej słodkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz