To ostatni post w tym roku, ale nie będzie jakoś bardzo wyjątkowo czy ekskluzywnie, za to nieco egzotycznie i dziwnie. No, może to lekka przesada, ale zapewne będzie to rzecz, o której istnieniu nie wszyscy wiedzieli.
Grappa jednoznacznie kojarzy się z Włochami, u nas zazwyczaj też kojarzy się z dość podłym, bombrowatym trunkiem. Trochę szkoda, bo wystarczy nieco poszukać i można znaleźć naprawdę niezłe rzeczy, ale nie o tym dziś.
Trunki z wytłoków produkuje się praktycznie wszędzie tam, gdzie powstaje wino. Że zazwyczaj wszędzie nazywają się inaczej, to i z rozpoznawalnością bywa różnie. Najlepsze wina na świecie powstają w Burgundii, więc pewnie i destylaty mają niezłe. Ale że oni tam coś destylują? Ano właśnie! We Francji destylat z wytłoków zwany jest marc, a najbardziej znane powstają w Burgundii właśnie, a także w Szampanii. Nie zdziwcie się więc, gdy zobaczycie butelkę ze znaną marką szampana na etykiecie i zawartością alkoholu w okolicach 40%.
Czym jest dzisiejszy Marc od firmy Briottet? To oczywiście destylat z wytoków winogron pochodzących z Burgundii, starzony w dębowych beczkach przez około 5 lat (według informacji od producenta). Dostępny w całkiem znośnej cenie (około 110 złotych za butelkę), w dodatku ładnie opakowany (moje zdjęcie niestety nie oddaje tego zbyt dobrze...) - nie ma powodów, by nie spróbować!
Opakowanie wygląda nieźle, zawartość także. Producent nie wspomina nic o karmelu, ciekawe czy barwa trunku została nieco "podciągnięta"?
Nos na początku nieco ostry, ale mam wrażenie, że nie do końca jest to działanie samego alkoholu. Po prostu ten marc sprawia wrażenie lekko nieokrzesanego. Po chwili zaczynają się pojawiać ciekawe aromaty. Nie wiem, czy to jeszcze wpływ świąt, ale Briottet pachnie mi dobrym makowcem z lukrem i rodzynkami... Poza tym są jeszcze migdały, rozgniecione pestki winogron, odrobina dobrego porto, świeży dąb i coś, co trochę przypomina miętę pieprzową. Gdy już nos oswoił się z tymi aromatami, pojawiają się kolejne, tym razem w klimatach owocowych - brzoskwinie i słodkie mandarynki. Trunek ogólnie może nie z tych bardzo przystępnych i łagodnych, ale o dobrej złożoności.
W ustach początek jest słodki, znów kojarzy mi się ze świątecznym makowcem. Generalnie podobne klimaty, jak w zapachu. Pestki winogron, migdały, wyraźna ale niezbyt silna tanina, no i trochę beczki.
Finisz lekko pikantny, wytrawny. Daje o sobie znać alkohol, ale powiedzmy że jest to przyjemne rozgrzewanie. Towarzyszy temu jeszcze coś ciekawego, co określiłbym jako delikatny aromat eukaliptusowy. Może nie do końca będzie to trafne, ogólnie chodzi o taką przyjemną, odświeżającą i lekko ziołową nutę.
Przyznaję, że Marc od Briotteta zaskoczył mnie miło, choć oczywiście sprecyzowanych wymagań nie miałem, a moje doświadczenie z tego typu trunkami ogranicza się do włoskiej grappy. Ciekawa rzecz, choć pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Zdecydowanie czuć tu wpływ gron, a także działanie beczki. Warto spróbować, bo to raczej mało popularny a naszym kraju typ alkoholu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz