Dziś degustacja pod hasłem "tania whisky z niezależnego rozlewu". Oczywiście taniość to pojęcie względne, ale tańszych trunków w tej kategorii znajdzie się niewiele. Po co więc kupować coś takiego? Odpowiedź jest prosta i dość oczywista - z ciekawości. Dobra destylarnia, do tego prawda tylko dziewięć lat, ale za to wszystkie spędzone w beczce po sherry. Może więc młody wiek udało się jakoś okiełznać?
Seria tego Bowmora nie jest tak skromna, jak w przypadku większości niezależnych rozlewów, bo wynosi aż 1600 butelek. Oczywiście whisky bez filtracji na zimno i bez karmelu, jedynie rozwodniona do 46%.
Przy okazji oczywiście nasuwa się chęć porównania tej whisky z oficjalnym Bowmorem, kwestia tylko z którym? 12 - letnia Enigma ciut za stara, a Surf chyba za młody, zresztą tego ostatniego nie piłem i raczej nie planują próbować. Nie ma się więc co silić na konfrontację, ale gdyby ktoś chciał zerknąć, to tu jest mój opis Bowmora 12 (teraz chyba bym to napisał nieco inaczej...).
Ja w każdym razie skupiam się na tym co mam przed nosem, więc pora zajrzeć do kieliszka.
Nos do kieliszka i od razu mocny strzał z alkoholu i acetonu. Młodość musi się wyszumieć... Niby to już nie jest mój pierwszy kontakt z tym Bowmorem, ale jakoś zawsze delikatnie mnie rzuca na samym początku.
Po chwili się oswajam i zaczynam wyczuwać coś ciekawszego. Na pierwszym planie torf, ale w cywilizowanej ilości. Dalej już bardziej owocowo. Dużo kwaśnej cytryny, dżem truskawkowy, keks, a z mniej owocowych aromatów trochę soli i coś, co przypomina mi zapach zakurzonego tekturowego pudła na strychu. Całość może niezbyt złożona, nieco ostra, ale jak na taki wiek chyba całkiem przyzwoita.
Na języku alkohol wydaje się być mniej narzucający, niż w zapachu (choć oczywiście nie jest nieobecny). Bowmore jest lekko słodki, z odrobiną gorzkiej czekolady, przyprawami korzennymi i dość wyraźnie zaznaczoną beczką. Trochę pieprzny i alkoholowy, z kolejnymi łykami alkohol jakby mocniej dawał o sobie znać.
Finisz jest krótki i rozgrzewający. Trochę torfu i tlących się gałęzi, a do tego nieco dębowej goryczki, a wszystko lekko wytrawne w charakterze.
Dziewięcioletni Bowmore z pewnością nie jest whisky, która powali na kolana, ale na pewno może stanowić jakąś opcję dla powszechnie dostępnych maltów. Przy okazji na pewno też dla oficjalnych Bowmorów. Czy jest od nich lepszy/gorszy? Pustą butelkę po dwunastce wyrzuciłem dawno temu, więc bezpośredniego porównania nie mam, ale wydaje mi się, że obie są na zbliżonym poziomie, z lekkim wskazaniem na trunek od Murray McDavid. No i zawsze to jednak "tylko" 1600 butelek bez polepszaczy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz