Czyli kilka sztuk, które dojrzewały nieco dłużej, wykorzystując przy okazji beczkę dębową.
Pierwszy to taki przegląd na moim blogu, ale czasem urządzamy ze szwagrem małe degustacje (o panie, czego to my już ze szwagrem nie piliśmy!), więc stwierdziłem, że warto by zdać z nich czasem relację.
Klucz doboru piw na tą konkretną był dość luźny, więc i piwa w sumie bardzo się różniące (żeby nie powiedzieć brzydko, że lekko przypadkowe...), ale to ja wybierałem, a jak wiadomo nie znam się, więc wziąłem w sklepie te butelki, które mi się podobały. Wszak wiosna idzie, kwiatki rosną, zawsze jakiś wazon w domu się przyda.
Co trafiło do szkła tym razem? To, co widać na zdjęciu - jest krzywe i nieostre, ale co nieco na nim widać. Założenie było mniej więcej takie, że dwa pierwsze piwa będą na rozgrzewkę, a dwa ostatnie już bardziej żeby sobie nad nimi pocmokać. Wyszło tak, że wśród piw sam import, bo nasi rewolucjoniści chyba jeszcze beczek nie odkryli. To znaczy jedni odkryli, ale zorientowali się też chyba przy okazji, że są jedynymi, i nieco odlecieli z ceną. Co z tego wyszło? Zapraszam dalej!
Na pierwszy ogień poszedł Coopers Extra Strong Vintage Ale rocznik 2013. Piwo nie najsłabsze w grupie, ale jako jedyne nie miało kontaktu z beczką. Kolor całkiem ładny (zdjęcia nie mam, musicie uwierzyć na słowo), jasny, piana o kremowej konsystencji. I to chyba najlepsze cechy tego piwa. W zapachu niestety bardzo słabo. Nie tyle w sensie nieprzyjemnych aromatów, co w zasadzie w ich braku. Trochę chmielu, może odrobina orzecha włoskiego, do tego skórka grapefruita (choć dla mnie bardziej coś w okolicach gorzkiej pomarańczy), i nic więcej.
W ustach chyba jeszcze słabiej. Piwo bardzo wodniste, lekko słodowe, do tego słabe aromaty drożdżowe (nalewane bez osadu), trochę pomarańczy i śladowa goryczka na finiszu. W sumie niestety rozczarowanie, dobrze, że piwo piliśmy jako pierwsze, bo w innym wypadku przepadłoby całkowicie. Dziwi to tym bardziej, że jednak 7,5% Coopers ma, więc choćby śladowej treściwości można by oczekiwać. No trudno.
Drugim piwem był Smugglers Vintage Ale z browaru St. Austell. Według tego, co pisze producent, mamy do czynienia z mieszanką ciemnego ale i dojrzewającego w beczkach barley wine. Brzmi ciekawie, ale jak wiele tego szlachetniejszego piwa jest w mieszance? Ciężko powiedzieć. Po Coopersie już chyba wszystko będzie lepsze, aczkolwiek czułem pewien niepokój (za dwa pierwsze piwa dałoby się kupić butelkę czegoś naprawdę solidnego, ech...).
Po pierwszym wąchaniu nieco się uspokajam. Generalnie coś czuć, więc jest lepiej. Trochę brązowego cukru, kawa (zbożowa czy zwykła - zdania były podzielone), do tego trochę przypraw (szafran, cynamon) i coś w stylu ciasteczek korzennych. Nad wszystkim roztaczał się kwaskowo - waniliowy aromat, może to jakaś pochodna beczki, mi kojarzył się ze średniej jakości młodą whisky. W sumie nie było najgorzej, aromaty są dość subtelne, ale są! W miarę ogrzewania piwa stają się wyraźniejsze, więc nie warto przesadzać ze schładzaniem.
Na języku lekko słodko, trochę rodzynek, do tego kawa zbożowa, trochę czekolady deserowej, a szwagier dodatkowo wyczuł coś w stylu likieru wiśniowego.
Końcówka jest delikatna, lekko cierpka i pestkowa - być może to też wpływ beczki, bo na języku krążyło coś przypominającego taniny. W sumie ciekawe piwo, bardzo delikatne, ale można znaleźć w nim trochę ciekawych aromatów.
Trzecim piwem był Yorkshire Stingo od Samuela Smitha. Tu już nie ma mowy o mieszankach, w butelce 100% piwa leżakowanego rok w dębowych beczkach. Jednak nie ma co spodziewać się zalewu dębowych aromatów, bo chwila lektury kontry prowadzi do zdania "matured in these weel-used oak casks". Czyli jednak wielokrotnie użyte beczułki, które to, co najlepsze w sobie miały, dawno już oddały.
Zapach piwa jakby to potwierdza - mocne owocowe uderzenie, syrop malinowy, wiśnie w likierze, ciasteczka maślane, odrobina alkoholu, dopiero w tle wyczuwalne lekko aromaty waniliowo - dębowe. Yorkshire Stingo pachnie bardzo intensywnie, ale przytłacza nieco słodyczą, jakby kosztem złożoności.
W ustach dalej ten sam wątek - likier wiśniowy, gorzka czekolada, ciasteczka z marmoladą, suszone owoce. Konkretnie, słodko, przyjemnie, ale oczekiwaliśmy chyba odrobinę więcej.
I na koniec coś naprawdę konkretnego. Piwo, które stało u mnie na półce dość długo, ale zawsze jakoś brakowało mi odpowiedniej okazji. Paradox Jura z Brewdoga, czyli stout imperialny, dojrzewający w beczkach po whisky Jura. O samym destylacie mam przeciętne zdanie, choć może nie ma co uprzedzać się po spróbowaniu zaledwie dwóch wersji. Ale nawet bez beczkowej historyjki piwo wydaje się interesujące. Nieskromne 15% alkoholu i ciekawość rośnie.
Nos to wędzona śliwka w czekoladzie, do tego dym i aromat tlących się, wilgotnych gałęzi (mi bardziej pachniało gałęziami, szwagrowi wędzoną śliwką). Czekolady jest dużo, dominuje nad pozostałymi aromatami. Za to alkohol jest nieobecny. Całkowicie. Nie wiem, jak im się to udało, ale schowanie 15% to moim zdaniem spory wyczyn. Tym bardziej, że piwa praktycznie w ogóle nie schładzaliśmy.
Na języku piwo jest nawet ciekawsze, niż w zapachu. Znów sporo czekolady, do tego wędzonka, słodycz i odrobina popiołu. Wciąż bez śladu alkoholu, za to z niesamowitą gładkością. Piwo jest jakby lepkie, wypełnia usta smakiem. W końcówce znów dym, do tego smoła i ja znów wynalazłem gałęzie. Co ciekawe, końcówka stanowi jakby osobny element, niezwiązany smakowo z resztą piwa. Ujawnia się dopiero po przełknięciu i dość mocno różni o tego, co dało się wyczuć, trzymając piwo w ustach.
Paradox Jura bez wątpienia był najlepszym piwem z czterech, spędziliśmy nad nim chyba tyle samo czasu, co nad pozostałymi trzema łącznie. Mała butelka zdecydowanie wystarcza na dwie osoby, to trunek wybitnie degustacyjny. Czy wart 40 złotych? Patrząc przez pryzmat pozostałych piw i ich cen - zdecydowanie tak! Patrząc ogólnie - chyba też. Nie da się na takie piwo patrzeć przez pryzmat orzeźwiającego napoju. Tu już potrzeba dłuższej chwili, żeby docenić wszystkie jego walory. A jak na trunek do spokojnej wieczornej degustacji jego cena wydaje się akceptowalna.
Wniosków specjalnych z tej degustacji nie będzie, może poza jednym - lepiej wydać więcej na jednego pewniaka, niż rozdrabniać się na kilka potencjalnie interesujących piw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz