Sporo czasu upłynęło od ostatniego wpisy (i w ogóle tylko dwa wpisy w lutym, a butelek coraz więcej...), więc postanowiłem wrócić z czymś przynajmniej w teorii przyzwoitym.
Coś włoskiego już pojawiało się wcześniej, więc nie będę kolejny raz pisał, że Włosi też potrafią, ale dzisiejsze piwo jest kolejnym tego dobrym przykładem.
Browar Lambrate zaczynał jako mały browar restauracyjny w 1996 roku od dwóch piw, a obecnie mają ich w ofercie 18, przy okazji stając się uznaną marką. Tanio oczywiście nie jest, ale teraz wszyscy się cenią.
Imperial Ghisa to wędzony porter bałtycki, więc poniekąd piwo dość klasyczne (kwestia ilości wędzonki...). Poza tym u nas dobry porter stoi praktycznie w każdym spożywczaku, więc nikt nam ciemnoty nie wciśnie. Jak więc sprawdzili się w tym stylu Włosi? Zapraszam dalej!
Buteleczka oczywiście jest mała, więc za dwie dychy zbyt wiele osób nie podegustuje, a w dodatku etykieta nie rzuca się w oczy i piwo ciężko znaleźć. Od początku pod górkę.
Po przelaniu od razu chce się powiedzieć "nasi górą!". Piana słabiutka, chyba na każdym polskim porterze tworzy się lepsza (kusiło mnie jakieś bezpośrednie porównanie, ale istnieje duże ryzyko, że zakończyłoby się z nosem w sałatce). No ale Włosi są sympatyczni i zawsze uśmiechnięci, więc więcej im się wybacza.
Poza tym piana przestaje być ważna, gdy tylko powącha się piwo. Co za intensywność! Mimo że postało chwilę na parapecie, od razu wręcz uderza w nos aromatem gorzkiej czekolady, kakao i kawy. Staram się przebić nieco głębiej w poszukiwaniu nut wędzonych (nie wychodzą na pierwszy plan), i zaraz pojawia się wędzona śliwka, a obok niej już bardziej tradycyjny aromat wędzony, coś a'la boczek. Do tego jeszcze czerwone owoce w likierze i słodkie rodzynki. Można wąchać godzinami!
W końcu jednak biorę pierwszego łyka i... po zapachowej euforii mam moment zawahania. Po bardzo obiecującym nosie spodziewałem się "tłustego", potężnego piwa, które przechodzi przez język jak tsunami. A ciała jakby nieco brakuje. Co nie oznacza oczywiście, że piwo jest słabe. Wręcz przeciwnie. Na języku wędzone i palone aromaty są wyraźniejsze, niż w zapachu, chyba trochę kosztem czekoladowo - kakaowych aromatów. Pojawia się też trochę kawy, ale jednak palony słód dominuje. W połączeniu z wytrawnym charakterem piwa nieco odbiega to (przynajmniej dla mnie) od archetypu portera bałtyckiego, ale może po prostu się nie znam.
Końcówka jest wytrawna, palona z wyraźną chmielową goryczką. Szczególnie charakter goryczki wydał mi się niecałkowicie "stylowy", ale wiecie... Zerknąłem sobie jednak na zakładkę poświęconą temu piwu na stronie browaru i co znalazłem? Dostało nagrodę na festiwalu piwnym w kategorii... stout. I mi bardziej by podchodziło chyba pod imperial stouta. Ale wspomnę po raz kolejny - nie znam się, żadnym autorytetem nie jestem.
Faktem jest, że Imperial Ghisa to znakomite piwo, nawet jeśli (dla mnie) nie podąża ortodoksyjnie za stylem. Przydałoby mu się trochę więcej ciała, nie należy pić go w zalecanej temperaturze (no chyba że w górnym limicie), ale całość jest naprawdę ciekawa. Czy warta 20 złotych? Ja chyba wolałbym 4 portery żywieckie - jeden do wypicia i trzy do piwnicy. Ale jestem sknerą, a poza tym jak już wspominałem - nie znam się. Jeśli jednak dwie dychy zalegają wam w kieszeni - pijcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz