O samej destylarni nie ma co powielać informacji - jest ich bardzo wiele w sieci, jako że Laphroaig jest jedną z tych "kultowych" (co oczywiście odbija się na cenach...). Ogólnie dostępnych, popularnych wypustów jest niewiele, więc tym bardziej warto sięgnąć po jakieś ciekawostki żeby sprawdzić, jak wygląda i smakuje ta whisky poza oficjalną linią. Tak więc nie przedłużam już tego nieco drętwego wstępu i zaczynam degustację. Zapraszam dalej!
Na początek oczywiście wrażenia zapachowe. Laphroaig, podobnie jak i wiele innych whisky z Islay, słynie z bardzo specyficznego zapachu, który początkującym amatorom whisky może wydać się odpychający. Oczywiście co dla jednych jest ohydne, dla innych stanowi obiekt pożądania, jak to w życiu.
A czym pachnie ta edycja Laphroaiga? Nie ma mocnego torfowego ciosu (takiego, jakiego można by się spodziewać), pojawia się raczej coś w stylu bardzo mocno wędzonego sera. Do tego coś lekko metalicznego, jakby żeliwne narzędzie pobrudzone smarem. Da się wyczuć też sól morską i lekki wpływ beczki, natomiast mało wyczuwalny jest wpływ sherry - drewno chyba oddało już wszystko co najlepsze poprzednim partiom.
Na języku wraca wędzony ser, obok niego pojawia się wyraźniejsza nuta dymna i coś kojarzącego mi się z... popielniczką pełną niedopałków. Choć po chwili zastanowienia mogą to być też tlące się gałęzie. Potem pojawia się lekka metaliczność, przechodząca w cierpko - gorzkie smaki. Końcówka jest wytrawna, pieprzna i gorzka, trochę za gorzka jak dla mnie.
Generalnie spodziewałem się trochę więcej, jakiś ten Laphroaig bez szału, mało złożony w nosie, na języku nieprzyjemnie cierpki i gorzki... Może to po prostu nie moje klimaty. A może trzeba poszukać jakiejś ciekawszej edycji. Ale to w swoim czasie, a póki co zmykam na urlop, z którego mam nadzieję przywieźć jakiś ciekawy materiał na bloga!
niedopałki,wędzony ser, smar, no brzmi wyśmienicie ;) chyba nie jestem koneserem
OdpowiedzUsuń