wtorek, 18 października 2016

Z wizytą: Whisky Live Warsaw 2016

Polskie wilki, póki co tylko
wyć, ale czekamy cierpliwie!
 Trzecia edycja warszawskiego festiwalu przeszłą już do historii, pora więc napisać coś o nim napisać. Z oficjalnych źródeł i od bloggerów zaprzyjaźnionych z organizatorem (to chyba ci, co dostają flaszki od Tudora!) na pewno dowiecie się, że impreza zakończyła się ogromnym sukcesem, z roku na rok jest coraz lepiej i wszyscy dookoła nas chwalą. Wiadomo, że obiektywne spojrzenie jest bardzo pożądane, ale co, jak się ktoś obrazi i w przyszłym roku już nie zaproszą?
Oczywiście zbijam się trochę, podejrzewam, że każdy jest w stanie sam ocenić, czy relacja i opinia jest wiarygodna, czy to raczej niewyszukane lizusostwo.
Ja postaram się napisać o tym, co mi się podobało, a co nie, naturalnie moim okiem mało doświadczonego bywalca. Bilet kupiłem za swoje, piłem za swoje, nawet buteleczki miałem swoje, a że to ostatnie mogło okazać się brzemienne w skutkach - o tym dalej. Zapraszam do lektury!

Warszawskie Whisky Live odwiedziłem w sobotę. Termin to pierwsza rzecz, która nie do końca mi się spodobała. Na pierwszej edycji, w 2014, imprezę rozłożono na sobotę i niedzielę. Drugi dzień był spokojniejszy, mniej tłumny. Jak tylko zauważyłem, że w tym roku będzie piątkowe popołudnie i sobota, to od razu widziałem, że sobotni tłok będzie nieziemski. Raz, że w piątek pewnie nie wszyscy zdążyli obejrzeć wszystko, a dwa że sama impreza robi się coraz bardzie popularna.
Mały tłumek przy wejściu  w okolicach 12 nie zwiastował popołudniowej apokalipsy, więc na początku głównie sobie spacerowałem. To był błąd! trzeba było szybko stanąć w kolejce do sklepiku po kupony, a potem szybko ruszyć do stoisk, żeby we względnym spokoju zakupić jakieś próbki.
Amerykański craft bourbonowy, z tyłu wystają nieśmiało
butelki Prichard's - wrzutki o nich już niedługo.
Obsługa sklepiku była niestety kiepska - niby 4 osoby, ale kasa jedna, w dodatku panie jakoś mało zorientowane, mimo że był to już drugi dzień imprezy. W okolicach 13 trzeba było spędzić w kolejce 20 minut, później już nie próbowałem stawać.
Tłum i ścisk to największa wada imprezy, a bardziej miejsca. Około 16 przejście z jednego końca sali w drugi wymagało dużej cierpliwości. Po części winni są sami odwiedzający, którzy potrafili stać na środku przejścia i spokojnie dyskutować w grupkach, za nic mając fakt, że kompletnie tarasują przejście. A czasem wystarczyło zrobić mały krok w bok i zostawić bodaj pół metra wolnej przestrzeni.

A skoro już zacząłem narzekać, to jeszcze o wspomnianych buteleczkach samplowych. Można je było nabyć w sklepiku festiwalowym, za "jedyne" 4 złote od sztuki. Ok, wybór kupującego, jeśli ktoś przyszedł nieprzygotowany, a koniecznie chciał zabrać coś do domu, to przynajmniej miał jakąś możliwość (po odstaniu swojego w kolejce oczywiście!). Ale że obsługa stoisk Tudora nie chciała niczego nalać w "nieregulaminową" buteleczkę - tu już byłem lekko zdegustowany. "Bo regulamin nie pozwala". Ok, jakoś przeżyję. Na szczęście spotkało mnie to tylko raz w ciągu całej imprezy, przy stoisku obsługiwanym przez wynajęte hostessy. Tam, gdzie wystawcy polewali swoje trunki, nikt mi na szczęście nie odmówił. Jedyne, o czym muszę pamiętać, to zabranie lejka w przyszłym roku! No, chyba że organizator urządzi za rok "trzepanie" toreb i plecaków, i ze swoimi buteleczkami nie wpuści! Bo jeśli wczytaliście się w regulamin imprezy, to taką możliwość sobie w nim zastrzegł. Ze swoim szkłem wstępu nie ma, lejemy w swoje, a jak się komuś nie podoba, to jego problem!
Ok, rozumiem, ich impreza, nikt przychodzić mi nie każe. Ale czy chciwość organizatora jest tak duża, że nie dość, iż wstęp jest kosztowny, a w cenie biletu dostajemy tylko kieliszek ze smyczką za 6 zł i dostęp do wody, to jeszcze muszą się wzbogacać na nieszczęsnych buteleczkach? Niby festiwal z międzynarodową marką, ale chwilami mocno czuć, że biznes wciąż robi się tu po polsku.
To chyba tyle o minusach, a przynajmniej o tym, co jakoś szczególnie mi się nie podobało.
Loch Lomond Single Cask, ha!
Jakieś plusy? Owszem, nawet sporo. Kilka ciekawych stoisk, na których można było spróbować wielu ciekawych rzeczy. Wyróżniał się oczywiście BestWhiskyMarket, który póki co jest chyba najlepszym wystawcą na każdej polskiej whisky - imprezie, na której tylko się pojawi. Poza tym An.ka, Stilnovisti (tylko te ceny...), dwa stoiska z ciekawymi rumami, butelki z serii Family Cask na stoisku Glenfarclas (polewał sam pan G. Grant!), trochę dziwadeł (w pozytywnym znaczeniu oczywiście) na stoisku Distinctive Distillations, nieźle u M&P (Loch Lomond Single Cask - nawet takie cymesy były! ;) ). Wspomnieć wypada też o polskiej whisky z Wolf Distillery - co prawda to, co spróbowałem na imprezie, było mocno przeciętne (w skrócie - tektura i aromat wymiocin, niestety), ale może z czasem kolejne wypusty staną się wolne od niedociągnięć - seria 6 czeka u mnie w samplu na sprawdzenie.
 Wybierać, przebierać, naprawdę, chyba każdy mógł znaleźć coś dla siebie, no gdyby nie ten koszmarny tłok.
Impreza zdecydowanie skupiła się na whisky i ogólnie "brown spirits", nie było więc za dużo szampanów, cygar, skarpetek, past do butów i drogich szmatek - to też spory plus moim zdaniem. Nie ma co się rozdrabiać i zabierać cennego miejsca, które może przydać się dla jakiegoś bardziej związanego z tematem wystawcy.
Distinctive Distillations - giny, jenever, duńska i angielska
whisky, armaniak 'cask strength', wybierać, przebierać!
Wychodzi więc trochę na to, że osoby zainteresowane tematem dobrej whisky są poniekąd skazane na warszawski Whisky Live. Drugą opcją jest jeszcze Jastrzębia Góra, ale dla mnie póki co za daleko, może w przyszłym roku? Reszta imprez dość wyraźnie odstaje, może Poznań dogoni stawkę i wtedy przez kilka lat mieć będziemy pewnie niezmienny skład podium. Innych opcji na napicie się ciekawej whisky na imprezie masowej w naszym kraju chyba nie ma. Z Wilanowa wspominam tylko ładną pogodę, Kraków to ponoć podobny kaliber (zasłyszane, może jednak mnie okłamali?). Zostają jeszcze wystawy firmy M&P, ale pod względem asortymentu są hermetyczne, więc jak dla mnie to trochę inna kategoria (choć opinie o nich w sieci krążą dobre, może czas się wybrać).
Można więc sobie narzekać, że drogo, że ciasno (w 2017 ponoć ma być zorganizowane w innym miejscu), ale przy niewielkiej konkurencji ciężko oczekiwać radykalnych zmian. Skoro i tak przyjdą tłumy, to po co jeszcze mocniej zachęcać? Może z czasem więcej osób zacznie jeździć na dobre zagraniczne festiwale (też bym chciał, może w końcu uda mi się wyrwać), i wtedy wymagania wobec polskich imprez wzrosną? Bo początki zawsze są fajne, ale po jakimś czasie nawet tacy laicy jak ja zaczynają dostrzegać pewne niedociągnięcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz