Po poprzednim opisie Ardbega, dziś coś łagodniejszego i zdecydowanie prostszego - żytnia wersja amerykańskiego Jima Beama. Z racji proporcji w zasypie (żyto 51%, reszta to mieszanka kukurydzy i jęczmienia) na etykiecie stoi, że to whiskey, a nie bourbon, no ale to te mniej interesujące sprawy formalne.
Rozlew do butelek w mocy 40%, nie jest "podrasowywany" żadnymi barwnikami.
Kolor bardzo ładny, złoty, zdecydowanie zachęca do spróbowania.
Zapach jest dość lekki, pachnie kandyzowanymi owocami i miodem, w tle wyraźne aromaty dębiny.
Smak to początkowo powtórka z zapachu - zaczyna się słodko, miodowo, za chwilę pojawiają się cytrusy, cierpkość pomarańczy. Po krótkim pobycie na języku Jim Beam pokazuje pazury, staje się lekko pikantny. Po słodyczy nie zostaje właściwie nic, pojawia się za to aromat drewna i przypraw - cynamonu, gałki muszkatołowej. Finisz jest średnio intensywny, wytrawny, o przeciętnej trwałości.
Jako że ta whiskey nie jest zbyt popularna w Polsce, dość ciężko ją dostać w zwykłych sklepach, natomiast w tzw. "sklepach specjalistycznych" jej cena osiąga absurdalne poziomy. Jeśli będziecie chcieli ją kupić - na pewno nie płaćcie więcej niż 100 złotych. Dla mnie uczciwa cena to około 65-70 złotych, i pewnie gdyby pojawiła się w marketach to kosztowałaby właśnie tyle. Za takie pieniądze to przyjemna, dość prosta whiskey, która może być ciekawą alternatywą dla popularnych bourbonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz