poniedziałek, 20 marca 2017

Ciężki wieczór z Glenwill whisky

Początkowo obawiałem się, że będę pił whisky, która nie istnieje. Takiej destylarni nie ma, o samej marce też w zasadzie ciężko znaleźć jakieś informacje. Jest profil na FB, który możecie sobie obejrzeć. ale jeśli nie znacie języka, to trudno stwierdzić, co on zawiera. Może to jakiś ponury żart, ktoś wlał do sampli blenda z borygo i bada, jak bardzo bloggerzy będą go lizać po tyłku za gratisy? Jak zobaczyłem, kto rozsyłał w Polsce próbki, to w sumie wszystko możliwe.
Ja swoją otrzymałem z drugiej ręki, od osoby, która spróbowała i postanowiła podać dalej. Bardzo miło, dziękuję! Coś dam na wymianę, więc nie będę się czuł zobowiązany do pisania peanów o podarku ;)
A co w zasadzie otrzymałem? 2 próbki - Glenwill Rum Cask Finish i Sherry Butt Finish. Obie w mocy 40%, nie wiem nic na temat filtracji czy karmelu, ale podejrzewam, że i filtrowaniu na zimno i barwieniu została poddana. Wiek oczywiście nieokreślony, za to jak sobie spojrzycie na profil, to butelki bardzo ładne. Na wazon jak znalazł! A jak z zawartością? O tym poniżej.

Rozpoczęliśmy (dzielnie towarzyszyła mi żona!) od Glenwill Rum Cask Finish. Oprócz wieku, nie wiadomo również, jaki to rum miały w sobie wcześniej beczki. Ale na profilu FB możecie znaleźć już zdjęcie z oceną 90/100, jaką ta whisky otrzymała. Potem spójrzcie, jakie  butelki dostawały noty 91 czy 93, i zastanówcie się, czy chcielibyście spróbować np. jakiejś "80"? Ale dość złośliwości.
Zapach od razu przypomniał mi niedawne starcie z polską whisky z Wolf Distillery - aromat samogonu, drożdże, mokre, stęchłe ziarno i trociny, wymiociny i treść żołądkowa. Żona zakończyła wywody na temat zapachu na słowie "bimber", niech to będzie krótka nota dla tych, co nie lubią się wczytywać. Pojawia się też jakiś aromat lukru, waniliny, trochę ziarna, ale generalnie wszystko pachnie bardzo młodym, przeciętnym destylatem. Na jakimś innym blogu (blogger obdarowany darmową próbką) przeczytałem, że wyraźnie są w tej whisky wyczuwalne aromaty rumu. Ja podobne aromaty kojarzę z rumem Golden Rum, ale co kto lubi.
W smaku lepiej nie było. Bimber, młody spirytus, drożdże, fermentujące ziarno, szorstka dębina, wanilina. Pojawił się też aromat wymiocin, ale to ciągle od whisky. Finisz pieprzny, alkoholowy, z odrobiną prostej słodyczy.
W kolejce czekała Glenwill Sherry Butt Finish, ale nasz entuzjazm nieco przygasł.
Nos nieco łagodniejszy, bardziej cywilizowany. Beczka, użyta do finiszowania, wywarła dość wyraźny wpływ na destylat. Oczywiście dalej można wyczuć drożdżowo - bimbrowe aromaty, ale przykryły je trochę suszone owoce, gorzka czekolada i ciasto z rodzynkami. Jest lepiej, w tej Glenwill czuć dopiero, że mamy do czynienia z whisky, a nie jakimś spirytusem z garażu. Jest to whisky "taka sobie", ale nie odpychająca.
W ustach też czuć pewien postęp w stosunku do Rum Finish. Trochę słodyczy, przyprawy korzenne, tytoń, lekkie taniny od beczki. Wciąż czuć drożdże i ziarno, z czasem coraz mocniej wyczuwalne stają się bimbrowe smaczki - przed kartonem i trocinami jednak nie udało się uciec. Rada? Połykać szybko, nie kontemplować, wtedy jest lepiej.
Końcówka lekko pieprzna, drewniana, na szczęście krótka.
Podsumowywać nie ma za bardzo czego. Obie Glenwill to dolne rejony współczesnych NASów, naprawdę nie wiem, jak miałbym kogoś przekonać do zakupu butelki. Wersja po sherry jeszcze jakoś ratuje się zapachem, ale jeśli potrzymać ją chwilę na języku, to szybko pokazuje swoje mało szlachetne oblicze. Butle, patrząc po profilu FB, pewnie przeznaczone na Azję, ale kto wie, czy nie znajdzie się ktoś, kto będzie chciał sprzedawać je u nas. Ja odradzam, chyba że szukacie ciekawego wazonu albo podstawy do lampy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz