Przetrząsałem barek w poszukiwaniu czegoś ciekawego na ten upalny wieczór, i jakoś wpadł mi w oko 10-letni Balblair, a w zasadzie jego resztki poniewierające się na dnie butelki.
Whisky w czasach dostępności raczej nie była zbyt popularna w Polsce, teraz z racji zmiany portfolio destylarni chyba już nie do zdobycia.
Pachnie dość lekko, średnio intensywnie. Wyczułem sól morską, trochę wanilii, gdzieś w tle może nieco kwaśnych jabłek. W nosie jest przyjemna, świeża.
Podobnie jest na języku - Balblair jest lekki, z delikatnymi nutami owoców i przypraw, obok nich lekki aromat dębiny.
Finisz jest dość wytrawny, trochę pieprzny, z odrobiną toffi, jak na młodą w sumie whisky całkiem długi.
Po dodaniu wody Balblair wyraźnie łagodnieje - w zapachu bardziej wyraźne stają się owoce - można wyczuć jabłka i kandyzowanego ananasa. W smaku również jest spokojniej - nieco mniej wytrawnie, bardziej kremowo, więcej aromatów toffi, finisz jest bardziej gładki, ale wciąż dość trwały.
Na stronie destylarni po typowych x-latkach nie ma już śladu - została tylko seria Vintage, a szkoda. W sumie 10-latka Balblaira to całkiem przyjemna whisky, może nie absolutny top maltów z highland, ale na pewno warta spróbowania, jeśli oczywiście uda się ją gdzieś kupić.
Mam podobne wrazenia zapachowo-smakowe po nowej BalBlair 00 :) Trafna notka, udany blog.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Monkey Shoulder Addict