
W zasadzie to mógłby być post z cyklu (dumnie powiedziane - "z cyklu"!...) "Z wizytą", ale szczerze mówiąc nie chciało mi się robić notatek w telefonie, do pisania też niczego przy sobie nie miałem. A poza tym wypiliśmy wcześniej piwo, a do tego miejsca mieliśmy zajrzeć rozpoznawczo, na jednego, szybkiego drama. Skończyło się na 2, a nawet chyba trzech, i chyba jeszcze na jakimś rozchodniaku. Czyli jak zawsze, a szczególnie w piątek.
Zatem miało być bez notatek i pisania na bloga, ale jednak wyszło inaczej. Winowajcą okazał się bourbon Eagle Rare w 10-letniej wersji. Oczywiście można wziąć lekką poprawkę na zmęczony język, tym bardziej że wcześniej pity był całkiem niezły Klikerran, no ale powiedzmy, że po nim spodziewałem się sporo, i tak nawiasem - zaspokoił oczekiwania. A czym tak zaskoczył Eagle Rare? O tym dalej.