wtorek, 8 września 2015

Leffe Royale Cascade IPA

Dziś kolejny przykład rewolucji piwnej, panoszącej się po konserwatywnych pod względem piwa krajach. I chyba kiedyś pisałem, że to nie ma nie być blog o Leffe, ale wyszło jak wyszło. Do szkła trafiła najnowsza (chyba?) propozycja tego browaru - Leffe Royale Cascade IPA.
Z próbą połączenia belgijskiej klasyki i IPA już się zetknąłem - tu link do degustacji Houblon Chouffe - i okazało się piwem naprawdę dobrym. Trzeba oczywiście wziąć poprawkę, że Chouffy są piwami ciekawszymi, niż Leffe, ale może jednak i belgijskiemu koncernowi udało się uwarzyć coś ciekawego? Trzeba sprawdzić!



Pierwsze zaskoczenie? Nie, o dziwo nie chodzi o pianę, a o coś poważniejszego. Otóż Leffe Royale Cascade IPA nie refermentuje w butelce! Ani śladu drożdży, a już myślałem, że pięknie mi się "odstało" i udało mi się cały osad zostawić na dnie. Może przy ulotności chmielowych aromatów dodatkowe kondycjonowanie piwa nie ma sensu, bo i tak trzeba je w miarę szybko wypić. No niech będzie.
Piana okazała się być całkiem okazała i trwała.
Zaczynam wąchać, szukam chmielu, szukam, i myślę, czy może jednak nie nakleili nowej etykiety na zwykłe Royale. Choć tego zwykłego jeszcze nie piłem, więc nie wiem, ile tam chmielu. No niedobrze. W zapachu sporo słodu, cukier kandyzowany, owoce egzotyczne, to tego lekka pieprzność i odrobina alkoholu. Dopiero w tle grejpfruty, żywica i śladowa metaliczność. Amerykański chmiel nie pcha się an pierwszy plan, choć może nie chciano z nim przesadzić, żeby nie burzyć równowagi piwa. Po co więc na etykiecie podkreślanie, że to IPA? To nie łapie się nawet na IPĘ w delikatniejszym, angielskim wydaniu.
Na języku dość podobnie - dominują aromaty słodowe, dużo owoców (dojrzałe gruszki, brzoskwinie, melon i banany), trochę cytrusów i świeżych jabłek. Aromat chmielu bardzo słaby, wydaje mi się, że niektóre belgijskie tripele w klasycznym wydaniu mają go więcej.
Finisz jest lekko pieprzny, dopiero tu pojawia się jakaś cytrusowa, lekko ściągająca goryczka. Ale jest jej mało, za mało jak na deklaracje z etykiety.
Po co powstało takie piwo? Na oswajanie ludzi z amerykańskim chmielem jest już chyba zbyt późno, bo kto chciał, to już spróbował, i wie, czy mu smakuje czy też nie. Ni to klasyczna Belgia, ni jakaś ciekawa hybryda (Houblon miażdży to piwo w 10 sekundzie pierwszej rundy, zaraz po zdjęciu kapsli), takie niewyraźnie nie wiadomo co. Nie spodziewałem się wiele, ale nawet skromne oczekiwania nie zostały zaspokojone. Ale żebyście mnie dobrze zrozumieli - to smaczne piwo, dające pewną przyjemność z degustacji. Tylko nie jest tym, czym obiecywało być.

1 komentarz: