poniedziałek, 7 listopada 2016

Wolf Distillery No. 6


Przyszedł czas na zdegustowanie polskiej whisky. Nie miałem okazji pić Kozubów, na produkty Paseckiego też się nie załapałem, ale udało mi się uszczknąć odrobinkę destylatu z Wolf Distillery. Trafiło na wersję oznaczoną dość lakonicznie jako no. 6. Wyprodukowana z jęczmienia niesłodowanego i słodowanego, dojrzewająca w beczkach po PX i czerwonym muscadecie. Obcięta co prawda do 43%, ale może przy młodym destylacie nie ma co przesadzać z mocą.
Nastawienie mam jak najbardziej dobre, choć próbowana na WLW jedna z wersji nie zachwyciła mnie. Ale może to pierwsze próby, widać, że w Wolf Distillery jest duch walki, mimo naszych mocno niesprzyjających takim inicjatywom przepisom. Może więc z czasem pojawi się doświadczenie i kolejne wypusty będą coraz lepsze. A że te wcześniejsze ktoś będzie musiał wypić, no to do dzieła!

Polski wilczek na zdjęciu wygląda bardzo blado, nawet chyba bardziej niż w rzeczywistości. W dodatku jest delikatnie mętny - nie wiem, czy taki był zamiar, czy tak po prostu wyszło, ale chyba wśród konsumentów destylatów to niezbyt pożądana cecha.
Generalnie barwa jest jak dla mnie podejrzanie jasna - albo leżakowanie było bardzo krótkie (beczki po PX odciskają dość mocne piętno na destylacie, czerwony muscadet zapewne też), albo beczki już oddały najlepsze, co miały do zaoferowania.
Nos niestety nieco przypomina to, co wąchałem na WLW. Ale teraz jest chyba odrobinę lepiej. Niemniej znów mocny aromat tektury, wilgotnego ziarna, owsianki i drożdży. Czy czuć te beczki, wymienione na etykiecie? Niekoniecznie. Jest za to trochę alkoholu, wata cukrowa i syrop trzcinowy. Wszystko kojarzące się raczej z amatorskim samogonem, niż whisky/whiskey.
W ustach niestety nie jest dużo lepiej - drożdże, samogon, jakaś tektura, lekki akcent "treści żołądkowej", plus trochę wanilin. To nie jest niestety nawet jeszcze poziom czystej wódki, leżakowanej w dębie. Za dużo nieprzyjemnych nut, żeby czerpać choćby niewielką przyjemność z degustacji.
Ja oczywiście trzymam kciuki za osoby, zabierające się w Polsce za produkcję whisky. Bardzo chętnie kupiłbym zamiast szkockiej czy irlandzkiej butelkę polskiej wody życia. Warunek jest jednak jeden - to musi nadawać się do picia, i to picia wywołującego jakieś tam zadowolenie, a nie tylko upojenie alkoholowe. Wolf póki co tego warunku nie spełnia. Może kolejne edycje będą coraz lepsze, i przy którejś z kolei powstanie coś, co bez nadużycia będzie można określić mianem "whisky/whiskey". Tylko czy podniebienia ewentualnych klientów będą odpowiednio cierpliwe, by znosić kolejne eksperymenty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz