środa, 29 kwietnia 2015

3 różne, belgijskie sour ale

Udało mi się w końcu spotkać ze szwagrem na małej degustacji, a po takiej przerwie nie mogliśmy zasiąść do stołu przy byle czym. Gdzieś tam delikatnie przewinęła się propozycja, żeby sobie wypić kilka APA, ale że mi się amerykańskie chmiele już trochę znudziły, to poszliśmy w (moim zdaniem) ciekawszy styl - kwaśną Belgię.
Styl sour staje się coraz popularniejszy, w USA to już wręcz od jakiegoś czasu moda (tak jak u nas na IPA i wszystkie jej możliwe pochodne), Amerykanie sądzą oczywiście przy okazji, że robią te piwa najlepiej na świecie. Zresztą chyba we wszystkich gatunkach uznają się za najlepszych. Że żadnego stylu nie stworzyli, a są ledwie odtwórcami wszystkiego, bez specjalnych tradycji - to tak na marginesie. Ale oczywiście w plebiscytach na amerykańskich stronach ich piwa przeplatają się w czołówce z klasycznym przedstawicielami. Ot taka dygresja.
Ale co postanowiliśmy wypić? Trzy piwa, z różnych półek, zarówno smakowych, jak i cenowych. Na start i rozgrzewkę - Petrus Oud Briun, popularny ostatnio dzięki promocji w Lidlu, ale nasze butelki pochodziły z klasycznego źródła (więc na pewno były z lepszej serii, wiecie, rozumiecie...). Potem Liefmans Goudenband, a na koniec, żeby już zupełnie przeżarło nam języku - Struise Ypres Reserva 2011. Z góry przepraszam za kiepskie zdjęcia, ale to i tak w końcu tylko mały dodatek do treści.



Petrus Oud Bruin to taka waga lekka - ledwie 5,5% alkoholu, tani (8,90 - śmiesznie mało w porównaniu do piw amerykańskich tego typu) i średnio poważany w "piwnym światku", taki sour dla początkujących. Ale my się średnio opiniami innych przejmujemy, więc zaczęliśmy ochoczo.
Pierwszym zaskoczeniem była piana - nie spodziewałem się zbyt okazałej, a tu jak na złość... Trzeba czekać aż opadnie żeby poczuć wszystkie odcienie octu!
W zapachu na starcie faktycznie nutka dobrego octu balsamicznego, wyraźnie dominująca, ale z czasem do głosu doszły też inne aromaty. Pojawiło się czerwone wino, kwaśne maliny, czekolada, ślad orzecha włoskiego. Startowa temperatura piwa była niska, a to przełożyło się trochę na intensywność zapachu - lekkie ogrzanie piwa poprawia ją, ale na eksplozję aromatów nie ma co liczyć. Petrus Oud Bruin pachnie całkiem ciekawie, ale trzeba dobrze pochylić się nad pokalem, żeby te aromaty wyłapać.
W ustach oczywiście kwasowo, z nutami czerwonego wina (oczywiście bardziej kwasowego, niż dżemowato - owocowego) i orzecha włoskiego. Wyczuwalna tanina, która w finiszu przechodzi w delikatną, dębową goryczkę. Wysycenie jest niskie, razem z niewielką mocą piwa powoduje to odczucie wodnistości. No i jeszcze odnośnie metalicznych posmaków w piwach tej marki - faktycznie czuć coś, ale nie jest to wada, która dominowałaby ponad pozostałymi aromatami piwa. No i czy pojawia się w innych Petrusach - tego nie wiem. Piłem je spory czas temu, ale jakoś wtedy "gwóźdź" mi nie przeszkadzał.
Kolejne piwo to Liefmans Goudenband. To już klasyk, pierwsza liga i w ogóle czapki z głów! A za gustowną owijkę z papieru pakowego dodatkowe punkty stylu!
Ale już bardziej serio - piwo naprawdę zacne, w zupełnie innym stylu, niż Petrus. Podstawowa różnica to moc - tu już 8%.
Zapach to praliny, wiśnie w likierze, później pojawia się wanilia, kakao, drożdże i grejpfrut. A gdzie ocet zapytacie? Kwasowość tutaj to właśnie owoce cytrusowe. Bardziej schowana, nie narzuca się na starcie, dopiero po lekkim ogrzaniu staje się mocniej odczuwalna.
W ustach Goudenband jest lekko słodki, z aromatami likieru wiśniowego i czekolady. Do tego trochę taniny i drożdży. Ciało dużo pełniejsze, niż w Petrusie, ale kwasu zdecydowanie mniej, podobnie jak beczki. Piwo bardzo gładkie, aksamitne, może bez jakiegoś ogromu aromatów, ale niesamowicie przyjemne.
Ostatnim piwem było Struise Ypres Reserva 2011. Piwo ponoć dojrzewa w beczkach po burgundach, a rozlane zostało do butelek w 2014 roku. Najdroższe w stawce (nieskromne 20 złotych za małą butelkę), więc i oczekiwania były spore.
W nosie fermentujące wiśnie (ko wąchał domowe, jeszcze pracujące wino wiśniowe, ten będzie wiedział, co mam na myśli), ocet balsamiczny, aceton, młode czerwone wino, świeżo wypastowane podłogi. O ile rozpuszczalnikowe nuty w destylatach drażnią mnie, to tu jakoś dobrze wpisują się w całokształt (pewnie to wada, zła temperatura fermentacji, bla bla bla...). Piwo pachnie potężnie, intensywnie, uderza w nos soczystym, kwaśnym kopniakiem.
W ustach oczywiście ta sama historia - ocet balsamiczny, kwaśno - gorzkie cytrusy, a do tego delikatne nuty ziemiste/piwniczne. Na finiszu trochę taniny i kwaśnej goryczki.
Na koniec wypada zrobić jakieś podsumowanie. Petrus był piwem najsłabszym w tym gronie, co oczywiście nie oznacza, że jest piwem złym. Po prostu miał dobrą konkurencję. Brakuje mu ciała, ale przy tej mocy nie oczekujmy cudów. Jeśli ktoś lubi taninę w piwie, to może być ciekawy typ.
Liefmans trochę zboczył z kursu ekstremalnych kwaśności, ale to świetne piwo. Pełne, eleganckie, kwasowość jest tu ciekawym dodatkiem. Cenowo zbliżony do Petrusa (cena za litr), przy półce sklepowej ja bym się nie wahał, po które piwo sięgnąć.
No i Struise... Chyba to piwo spełniło nasze oczekiwania w pełni. Kwasowe, trochę nieokrzesane, intensywne, z bardzo złożonym zapachem. Do dłuższej, spokojnej degustacji, i ile nie przeszkadza wam rozpuszczalnik. Najdroższe w stawce, ale na leniwy wieczór wolałbym jedną butelkę Ypres zamiast dwóch czy nawet trzech Petrusów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz